O twórczych przełomach, kreatywnych ścieżkach, konceptualizmie i ściganiu się z całym światem rozmawiamy z Robertem Koniecznym, architektem z pracowni KWK Promes. Pretekstem dla naszej rozmowy (nie brakuje w niej trudnych pytań!) jest wydana niedawno nakładem Wydawnictwa Pascal polskojęzyczna wersja książki stworzonej we współpracy z amerykańskim krytykiem architektury Philipem Jodidio. „budynki + idee” opowiada o przełomowych budynkach pracowni KWK Promes, czy jest to idealna opowieść na czas przełomu?
Idee wyrażane przez Roberta Koniecznego są dość radykalne i zaskakujące. Nieoczekiwane formy jego obiektów to nie tyle styl, co konstrukt intelektualny
— pisze Jodidio.
Ola Kloc: Na okładce książki przeczytać możemy takie zdanie: „Architekt, dzięki któremu polska architektura wyszła z cienia” — co Ty na to?
Robert Konieczny: Nie chciałem tego zdania na okładce, chciałem, żeby ta książka była czysta, jak wersja anglojęzyczna. Jednak z racji tego, że wcześniej już robiliśmy „Archiprzewodniki” z Tomkiem Malkowskim, to trochę rozumiałem wydawnictwo, które wydaje książkę dosyć specjalistyczną i daje ją do normalnej sieci sprzedaży. Zwrócili mi uwagę, że osoby spoza naszej zawodowej bańki mogą nawet nie wziąć książki do ręki, bo kompletnie nie będą wiedziały, o co w niej chodzi. Kiedy Tomek wymyślił to hasło, mieliśmy dużą dyskusję w biurze na ten temat.
okładka anglojęzycznej i polskojęzycznej wersji książki „budynki + idee”
© Images Publishing | © Wydawnictwo Pascal
Ola Kloc: Dlaczego?
Robert Konieczny: Dlatego, że to jest takie hasło, które może wprowadzić nasze środowisko architektoniczne w tak zwany wkurw.
Ola Kloc: Może.
Robert Konieczny: Rozmawialiśmy o tym, że obiektywnie to się spina, ale jak piszesz takie zdanie, to ludzie z naszej branży się denerwują, wręcz specjalnie nie wezmą książki do rąk. Termin nas jednak gonił, brakowało czasu i decyzja musiała być podjęta. To hasło — mimo że najmniej neutralne spośród wymyślonych i powodujące ten wkurw — przeszło, bo zdawaliśmy sobie sprawę, że jest fajne dla „normalnych” ludzi. Kiedy wymienialiśmy sobie nasze zagraniczne nagrody, które dostaliśmy jako pierwsi, a często do tej pory jedyni, gdy spojrzeliśmy na te wszystkie rzeczy, które przedeptaliśmy, magazyny, w których byliśmy jako pierwsi, wystawy, na których byliśmy gdzieś w świecie też jako pierwsi, to obiektywnie było to ok, ale patrząc życiowo — nie do końca. W końcu uznaliśmy, że architekci, którzy chcą kupić tę książkę to i tak ją kupią, bo przecież wiele im da, a „zwykłemu Kowalskiemu”, do którego chcemy z nią trafić, bo chodzi o szeroką edukację, to pomoże, sprawi, że w ogóle weźmie ją do ręki.
Osoby z wydawnictwa Pascal powiedziały: „Robert, środek jest wasz, ale okładka nasza”.
Ola Kloc: A co jeśli chodzi o tylną okładkę? Tam z kolei pojawia się zdanie: „Książka, dzięki której zrozumiesz, o co chodzi we współczesnej architekturze”.
Robert Konieczny: W oryginalnej wersji z tyłu jest wywód Jodidio, piękny, ale mówi o takich rzeczach, które odstraszyłyby przeciętnego odbiorcę architektury — o konstruktach intelektualnych, o polskim kontekście, o formach. Wywód krytyka może być zniechęcający, zaczęliśmy się więc zastanawiać, jak położyć akcent na to, że książka jest przyjazna, że nawet jak się nie znasz na architekturze, może cię wciągnąć. Stąd to hasło, które chyba też Tomek wymyślił.
Wiadomo, że dzięki tej książce nie zrozumiesz, o co chodzi w szeroko rozumianej współczesnej architekturze, to jest pewien skrót myślowy. Jeśli weźmiesz w ręce album z budynkami Fostera czy Snohetty i nie będzie w nim podpisów, to nie do końca będziesz wiedziała, o co chodzi w danym budynku, ale jeżeli masz przybliżony sposób myślenia, tworzenia — a tutaj to jest wytłumaczone — to zaczynasz rozumieć, skąd to się w ogóle wzięło i dlaczego takie jest.
książka jest skierowana nie tylko do architektów
© Wydawnictwo Pascal
Ola Kloc: Chętnie występujesz i opowiadasz o swoich projektach, czego przykładem jest ta książka — z czego wynika ta potrzeba opowiadania, a może tłumaczenia architektury?
Robert Konieczny: Niedawno ktoś w jakimś komentarzu uzmysłowił mi, że ja się w podobnie mocny sposób angażuję w opowiadanie o architekturze, jak w samo projektowanie. Poświęcam na to dużo czasu. Dla mnie zawsze było ważne, żeby ludzie rozumieli nasze budynki. Jeżeli opowiadasz komuś o budynku, a on mówi: „rozumiem, nie podoba mi się” — w ogóle nie mam z tym problemu, gorzej, kiedy słyszysz uproszczone dyskusje, wypowiadane opinie, które wynikają z niewiedzy. Ciągle tego doświadczamy. Od wielu lat męczył mnie ten brak zrozumienia architektury, czasem również naszej, dlatego zacząłem myśleć o książce, która w łatwy i przystępny sposób ją tłumaczy. Chciałem, by była to książka globalna, bo przecież nasze projekty dość często pojawiały się w zagranicznych magazynach czy portalach, ale doświadczenia z moich wykładów, pokazywały mi, że odbiorcy dopiero wtedy zaczynali rozumieć nasze budynki. Mimo że wcześniej widzieli je wielokrotnie w różnych miejscach, nawet na naszej stronie. Wniosek — architekci głównie oglądają, a nie czytają. Tylko jak taka książka miałaby wyglądać i jak ją wydać? I wtedy pojawił się Philip Jodidio, który napisał wiadomość: „Robert, wszedłem na Twój Instagram i mimo że wcześniej publikowałem Wasze projekty, nie wiedziałem, że aż tyle ich jest. Czas na monografię”. I pisze to gość, który tworzył takie książki z Fosterem, Calatravą, Kumą i innymi wielkimi mistrzami. Super! Ale Jodidio robi przepiękne albumy, a mnie w głowie została ta myśl o książce, która do Ciebie gada. Wtedy wpadliśmy na pomysł, żeby nie wywracać pomysłu Philipa do góry nogami, by połączyć piękno jego albumów z moją narracją biegnącą pod ilustracjami. Jednym z większych wyzwań było, by go do tego przekonać. Kiedy dostał próbkę z rozdziałem o Arce, po jednym dniu odpisał tak: „Robert, to jest naprawdę dobre. Trzymaj ten rodzaj takiego subtelnego humoru, który tu się pojawia. Wchodzę w to”. Bo ta książka, jak inne moje działania związane z tłumaczeniem architektury, nie jest skierowana tylko do tej naszej wąskiej zawodowej bańki, tylko do szerokiego grona odbiorców, bo uważam, że architekci mają też taką rolę i misję. Dlatego też wcześniej zaangażowałem się wraz z Tomkiem Malkowskim w tworzenie „Archiprzewodników” po Polsce i po Europie.
monografia opisuje także 8 ścieżek, jakimi podąża KWK Promes
© Wydawnictwo Pascal
Ola Kloc: Oprócz Twojej narracji w książce pojawia się też 8 ścieżek, jakimi podąża KWK Promes. Opowiedz proszę o nich.
Robert Konieczny: O pojawieniu się ścieżek zadecydował w pewnym sensie zawodowy hejt. Jeden z krytyków architektury zarzucił nam, że projekt Centrum Dialogu Przełomy w Szczecinie jest zgapiony z Casa da Música Koolhaasa. Gdy to przeczytałem, nie wiedziałem, o co chodzi. Ten krytyk wysłał mi zdjęcie pokazujące, że Casa da Música stoi na pogiętym placu. Nigdy tam nie byłem, a zdjęcia pokazują tylko tę charakterystyczną, mocną bryłę. Nie wiedziałem, że tam jest pogięty placyk i w tym wygięciu jest ukryty sklepik. Łatwo to zrozumieć, Koolhaas pewnie wcisnął dodatkowe funkcje pod ten plac, żeby mu nie psuły bryły. Pomyślałem wtedy, głupio pisać: „nie, to nie prawda, ja tego nie widziałem”. Zrobiłem więc pierwszą analizę, zastanowiłem się, jak to jest z tymi naszymi Przełomami. Od zawsze fascynowało mnie zakopywanie architektury, już od studiów — chowanie jej gdzieś w terenie, zacieranie granic. Ta analiza przeniosła mnie do II roku studiów, kiedy śp. Jurek Cibis przyniósł na zajęcia jakiś skandynawski magazyn, w którym pokazana była stacja badawcza ukryta pod ziemią, przykryta trawą. Nie wiedziałem, że coś takiego można zrobić! To było dla mnie takim odkryciem, że nie umiałem tego później wyrzucić z głowy. Ta fascynacja spowodowała, że zrozumiałem, że można w tej architekturze więcej. Tak to się zaczęło, pierwsze projekty: plac w Weronie, gdzie w ziemi ukryliśmy wiele funkcji, potem Governors Island, też nagroda w konkursie, gdzie wszystko ukryliśmy pod ziemią. Potem projekt Świątyni Opatrzności Bożej bardzo mocno zainspirowany Dominiquem Perrault — podobały mi się jego rzeczy, bo mocno grzebał w ziemi. W tym projekcie mieliśmy całą okolicę rozwiązaną jak biblioteka francuska: wszystkie budynki ukryte pod wielkim placem, na który wchodzisz po schodach. W pewnym momencie Marlena [Wolnik — przyp. red.] powiedziała: „Ja tego nie chcę robić, każdy zobaczy, że to jest Dominique Perrault”. Ja już wtedy pracowałem w biurach architektonicznych, jak to w Polsce niestety jest, gdzie po przeglądaniu gazet pada hasło: „tak to musi wyglądać”. I chłoniesz taki sposób projektowania — zgapiania. Dla mnie to było normalne. Marlena się temu sprzeciwiła, a chwilę potem wymyśliła genialną rzecz, dzięki której projekt się spiął — wygięty plac, nawiązujący do naszej idei projektu — tęczy, jako głównego motywu przewodniego. To był moment przełomowy. Wtedy zaczęliśmy iść tylko naszymi ścieżkami, szukać własnych rozwiązań. Kolejny projekt to była ambasada w Niemczech z łagodnym placem nad ogrodzeniem, aby jedna i druga strona włożyła wysiłek, aby się porozumieć — trudna przeszłość zmusza nas do jakiegoś wysiłku, żeby się spotkać, stąd ten pomysł. Potem jeszcze był projekt domu w Białym Borze, gdzie chowaliśmy wszystko w delikatnej, sztucznej górce, na której stanęły małe domki — sypialnie dla każdego z ośmiu braci dużej, czterdziestoosobowej rodziny. Uwielbiam ten projekt. A potem już był CDP — wynikowa takiego myślenia. Po tej analizie zrobiłem pierwszy wpis, pokazałem całą tę drogę, i od tego czasu zacząłem szukać powiązań między naszymi projektami. Po iluś takich analizach te ścieżki zaczęły się klarować, zaczęliśmy je coraz bardziej definiować. I gdy zdefiniowaliśmy te wszystkie powiązania, projektowanie stało się jeszcze fajniejsze.
Przystań w Białym Borze
© Wydawnictwo Pascal
Ola Kloc: A nie masz poczucia, że tak silne ich zdefiniowanie może stanowić dla was jakieś ograniczenie w odkrywaniu nowych ścieżek?
Robert Konieczny: Jesteśmy konceptualistami, do szpiku kości, siadamy z tą przysłowiową czystą kartką. Po latach jednak zrozumiałem, że nie oderwiesz się od własnych przemyśleń i że jedno drugiego nie wyklucza. Miałem taki sam problem w głowie jak twoje pytanie: jak teraz opowiadać o tym, że jesteśmy z jednej strony klasyfikowani przez krytyków jako konceptualiści, a z drugiej mówimy o ewolucji, o ścieżkach, o tym, że te projekty z czegoś wynikają. Musiałem sobie przepracować to w głowie i zrozumieć, że to się nie wyklucza i że odkrycie kolejnych ścieżek jest możliwe. Pojawiają się projekty satelitarne, których nie potrafimy do niczego przypiąć i być może będą początkiem jakichś kolejnych rozwiązań. Dzięki świeżym pomysłom i doświadczeniu bardziej świadomie idziemy do przodu.
Andrzej Duda, mój guru projektowy, który mnie uczył w szkole w Gliwicach, mówił: „Robert, dobry artysta maluje całe życie jeden obraz”. Myślałem sobie „ale nuda!”. To było dla mnie straszne! Dopiero z czasem zrozumiałem, że w najlepszych biurach widać tę ewolucję rozwiązań. Wymyślają kilka fantastycznych rzeczy, które potem ewoluują w jeszcze lepsze. Czasem masz jakąś rzecz satelitarną, a czasami znowu masz rozwinięcie pewnych motywów. A w słabych biurach masz projekty od Sasa do Lasa — modne są powcinane balkony w mieszkaniówkach? To wszyscy je robią. Nas to nudzi. Nawet nie wiem, co jest teraz trendy. Czasami żartujemy w biurze, że czerpiemy sami z siebie.
w monografii zaprezentowano 19 projektów
© Wydawnictwo Pascal
Ola Kloc: Wybrałeś do publikacji 19 projektów — dlaczego właśnie te?
Robert Konieczny: Długo rozmawialiśmy o tym, jakie projekty wybrać. Niektóre były bardzo sentymentalne, jak domek moich rodziców. Ale potem stwierdziliśmy, że jeżeli mamy pokazać to światu, to stawiajmy raczej na rzeczy, które były szeroko publikowane, nagradzane, które ludzie kojarzą. Cel tej książki jest taki, że jak ktoś ją weźmie do ręki, to pomyśli: „to znam, to też kojarzę, a to też widziałem”, a potem, przy czwartej rzeczy zapyta „to robiło jedno biuro?”. Sam czasem jestem zaskoczony, kiedy się dowiaduję, że jakieś projekty robiła ta sama pracownia. Przekroczyć granicę, w której wszyscy kojarzą, że dany projekt jest akurat tej pracowni czy tego konkretnego architekta to jest kosmos. Takich rozpoznawalnych biur jest niewiele.
Książka miała powstać tuż po nagrodach dla Przełomów i Arki, czas mijał, była pandemia, raport klimatyczny i nam też zaczęło się inaczej w głowach układać. Philip od początku chciał, by do zrealizowanych budynków dodać jeszcze dwa niezrealizowane projekty. Finalnie postawiliśmy więc na takie projekty, które mniej więcej w tym czasie dojrzewały w naszych głowach i były próbą odpowiedzi na to, jak teraz budować. Rozmowa w najnowszym numerze A&B jest poparta jeszcze większymi analizami i nowymi doświadczeniami. Postawiliśmy na projekty, które dawałyby ludziom do myślenia. Nawet jeśli ktoś uzna, że to jest jakaś futurologia, dziecinada, czy utopijne założenia, a wiele razy tak o naszych projektach mówiono, naszym marzeniem było kogoś zainspirować, pokazać, że jest jakiś pomysł, ktoś go może jakoś uprości, może doprowadzi do jakiejś uniwersalności rozwiązania. Nie jednostkowo — to jest już teraz bez sensu — tylko szukając rozwiązań, które możesz powielać, wykorzystać na masową skalę. Wszyscy takich rozwiązań powinniśmy teraz szukać.
Ola Kloc: Zaryzykuje pytanie: który z tych obiektów jest Twoim ulubionym?
Robert Konieczny: Lubię takie projekty, w których poza tym, że fajnie działają i są sensownie wpisane w kontekst, udało się wymyślić jakąś uniwersalną zasadę, którą później możesz przenieść w zupełnie inną rzeczywistość, niezależną od formy.
Na pewno w kontekście Twojego pytania lubię moją Arkę, ale nie dlatego, że dobrze mi się tam mieszka czy że często była publikowana ze względu na swą formę i wkomponowanie w pejzaż. Dla mnie najważniejsze jest, że wdrożyliśmy nietypową technologię, którą testujemy. Chcieliśmy maksymalnie uprościć budowę. Konstrukcja jest jednocześnie elewacją, a ocieplenie jest już prostą pracą wykonywaną wewnątrz. Innowacją jest to, że ściana jest wentylowana, a zrobiłem to ze strachu, bo nie wierzyłem fizykom budowli, którzy wyliczyli, że jak zapiankujesz od środka to będzie dobrze.
Przełomy polubiłem, kiedy jurorzy w konkursie na najlepszą przestrzeń publiczną CCCB w Barcelonie uzmysłowili mi swoim werdyktem, że stworzyliśmy takie pierwsze innowacyjne, miejskie rozwiązanie, które łączy budynek z przestrzenią publiczną.
Mógłbym wymienić więcej budynków, ale chciałbym wspomnieć też o galerii Plato. Lubię ten budynek, bo wierzę w jego idee — w demokratyzację sztuki. Sam pochodzę ze śląskiej rodziny, w której nie dość, że nikt nie był architektem, to też ze względu na historię i życiowy kontekst trudno było w ogóle skończyć wyższe studia. I tylko przypadek sprawił, że zostałem architektem, co w sumie stało się później moją pasją. Dlatego wierzę, że to, że te ściany się otwierają, sprawi, że może ktoś, kto ma podobną historię jak moja, zajrzy tam i zetknie się ze sztuką i w ogóle z szeroko rozumianą kulturą i to odmieni jego życie.
w publikacji nie brakuje architektonicznych detali
© Wydawnictwo Pascal
Ola Kloc: Piszesz o sobie w książce wprost: „jestem konceptualistą”, co przez to rozumiesz?
Robert Konieczny: Przypadek sprawił, że ja się z tym konceptualizmem zetknąłem w dość nietypowy sposób. Duda i Zubel, którzy, kiedy byłem na II roku, wrócili z Berlage Institute w Amsterdamie, od Hertzbergera, z kolebki konceptualizmu holenderskiego, przekładali ten sposób myślenia do naszej szkoły gliwickiej. Ale zanim się z nimi zetknąłem, poznałem przypadkowo studenta, który był dwa lata wyżej ode mnie — Janka Kubeca. Widziałem jego projekt w gablocie, spodobał mi się graficznie, ale kompletnie go nie rozumiałem. Kiedy mi wytłumaczył: „Robert, robię takie centrum muzyczne, mam połączyć ludzi z różnych stron świata, którzy często nie mówią w tym samym języku, ale łączy ich muzyka. Zrobiłem to więc na pięciolinii i ten układ pociągnął mi cały budynek” dla mnie to była Eureka! Tak jak z tym dachem trawiastym, który też zobaczyłem na II roku.
Ola Kloc: Przełomowy rok!
Robert Konieczny: Tak [śmiech]! Wtedy zrozumiałem, że architektura to nie tylko ściany, ale coś więcej, że coś fajnego może ją rozpocząć. To był początek myślenia jeszcze nie konceptualnego, ale wiedziałem, że ten pomysł to jest coś, co jest wartością dodaną, co może ustawić cały projekt. Z czasem to rozwijaliśmy, pomysły były coraz lepsze. Kiedy projektowaliśmy z Marleną, to nakręcaliśmy się w takim myśleniu, czasami naiwnym, ale pięknym, szczerym, w efekcie powstawały fajne projekty. Zresztą myślę, że Marlena nadal projektuje w ten sam sposób.
Uważam, że jest to najtrudniejszy sposób projektowania, jaki można sobie wybrać. Z dobrym pomysłem jest tak, że ustawia cały projekt, jest odpowiedzią na wszystkie zagadnienia, problemy, życzenia, kontekst, niemożliwości w projekcie czy aspekty sprzeczne do pogodzenia. Jak masz dobry pomysł, trzeba się „tylko” skupić, żeby go nie zepsuć, trzeba go konsekwentnie doprowadzić do końca. Jeżeli to się nie udaje, to znaczy, że to nie był dobry pomysł. Musisz się oderwać od swoich przyzwyczajeń formalnych, każdy z nas je ma, każdy lubi bardziej kółka czy kwadraty, a kiedy idziesz za jakąś ideą, którą narzuca ci logika, na chwilkę musisz o nich zapomnieć i pójść za tą siłą logiki. Możesz wtedy dojść do czegoś zupełnie nowego, co zaskakuje nie tylko tę drugą stronę, ale i ciebie.
Moim zdaniem konceptualizm jest receptą na to, żeby wymyślać projekty, kiedy się nie jest genialnym architektem — ja nie jestem żadnym genialnym architektem! Uważam jednak, że ten sposób projektowania doprowadza cię właśnie do takich zaskakujących, często nowych rozwiązań, które później musisz złapać w jakieś ramy estetyczne.
Kiedy Hans Ibelings w swojej książce zaliczył nas do nurtu konceptualnego, który wyniknął z tej szkoły holenderskiej, zaczęliśmy mówić o tym wprost, bo samemu o sobie mówić, że jest się konceptualistą to trochę słabo, ale jak powołujesz się na krytyków to już łatwiej.
rozkładówka książki prezentująca budynek Unikato w Katowicach
© Wydawnictwo Pascal
Ola Kloc: W wywiadzie z Philipem Jodidio opowiadasz o tym, że na początku kariery postanowiłeś sobie „ścigać się z całym światem”. Jak z perspektywy czasu oceniasz ten wyścig?
Robert Konieczny: To wynika z mojej natury sportowca. Dzięki temu podejściu wyzwalało się w człowieku dużo energii, gdy wbrew różnego rodzaju przeciwnościom, trudnościom, takim, a nie innym uwarunkowaniom, bo wciąż dużo nam brakuje do krajów zachodnich, gdzie architekci są dobrze wynagradzani za pracę, zupełnie inaczej są traktowani, udawało się doprowadzać do realizacji o wysokiej jakości architektonicznej, przekonywać do pewnych rozwiązań. To czasami była krwawica, ale z tej ambicji i chęci ścigania nie mówiłem, że to pieprzę, zależało mi, żeby coś temu światu udowodnić, pokazać, że my Polacy nie gęsi, że też możemy być dobrzy, mieć świetne pomysły.
Jak się porównujesz do bezpośredniej konkurencji, to trochę spoczywasz na laurach, myślisz, że udało ci się coś fajnie zrobić, może to jest lepsze niż mieszkaniówka kolegów i tyle. Ale jak spojrzysz na mistrzów architektury, na tych najlepszych i do nich się porównasz, do nich będziesz chciał dążyć, to nawet jak nie przeskoczysz tej poprzeczki, którą sobie wysoko zawiesisz, przynajmniej polecisz wysoko.
I we mnie to zostało, może trochę się uspokoiłem, ale ta chęć pokazywania, że jako Polacy możemy zrobić coś fajnego, wciąż we mnie jest. Myślę jednak teraz bardziej zespołowo, bo przecież mamy czas przełomu w architekturze i musimy szukać nowych rozwiązań, dzielić się pomysłami i wzajemnie się wspierać. Bardzo się ucieszyłem z informacji, że ekipa z katowickiego SARP-u się do nas odezwała, żebyśmy przyszli i poopowiadali trochę o zazielenieniu terenu Muzeum Śląskiego, bo chcą nas w tym wesprzeć. Mówiliśmy, że potrzebujemy tego wsparcia, że posadzenie tych drzew to powinien być architektoniczny projekt obywatelski, pod którym podpisani będą wszyscy. To zrobiło mi dzień.
Ola Kloc: Dziękuję za rozmowę.