Zobacz w portalu A&B!
Zostań użytkownikiem portalu A&B i odbierz prezenty!
Zarejestruj się w portalu A&B i odbierz prezenty
maximize

Hity i kity, czyli podsumowanie roku 2020 w architekturze (część III)

12 stycznia '21


Koniec grudnia — bo wtedy kończyliśmy przygotowywać numer styczniowy — to najlepszy czas na wszelkiego rodzaju podsumowania. I jak co roku prosimy praktyków oraz krytyków architektury, żeby napisali, co w danym roku uważają za sukces, a co za porażkę. Robimy to w konwencji KITÓW I HITÓW. Dajemy naszym Autorom i Autorkom całkowitą swobodę wypowiedzi i wyjątkowo nie moderujemy tej dyskusji. Jesteśmy jej po prostu bardzo ciekawi. Dla nas największą porażką tego roku był wyraźny spadek zainteresowania procedurą konkursową. Duża liczba przetargów na ważne przestrzenie w polskich miastach świadczy o tym, że nie jakość jest najważniejsza, a taniość. To bardzo niepokojący trend. Za sukces uważamy wymuszone pandemią zainteresowanie ekologią, kryzysem klimatycznym oraz relacjami społecznymi wynikającymi z użytkowania architektury. Dużo jest jeszcze do zrobienia, ale trafność diagnozowanych problemów napawa optymizmem. 2020 rok przeszedł już do historii, z nadzieją patrzymy więc w przyszłość!
— Redakcja A&B

Jakub Głaz o kitach i hitach w architekturze roku 2020


HIT — Przymusowe przyspieszenie

Za hit można uznać to, co działo się — mówiąc Gehlem — między budynkami. W części polskich miast trochę przez przypadek, również z powodu epidemii, doszło do kumulacji zjawisk, które skokowo i korzystnie wpłynęły na przestrzeń publiczną.

Po pierwsze, pandemia sprawiła, że w wielu miejscach przyspieszyły zmiany, które wcześniej były dozowane w aptekarskich dawkach. Nagle okazało się, że można w dość krótkim czasie poszerzyć chodniki i uwolnić je od samochodów, wymalować pasy lub kontrapasy rowerowe, uzupełnić punktowo zieleń, wytyczyć długie buspasy, uspokoić ruch. Wszystko po to, by umożliwić zachowanie społecznego dystansu. Ten sanitarny argument znacznie stłumił tradycyjne w takich sytuacjach głosy protestu, zwłaszcza ze strony ludzi, którzy nie wyobrażają sobie przemieszczania się inaczej niż samochodem. Dzięki temu władzom miast udało się niekiedy jednym pociągnięciem wprowadzić rozwiązania, które wcześniej naraziłyby je na spadek notowań w sondażach. Czasem wystarczyło wyciągnąć z szuflad koncepcje, których sens był oczywisty lata temu, a piesi i rowerzyści od razu zagłosowali na nie nogami.

Po drugie, realizowano też wcześniej zamierzone projekty o większej skali, na przykład spektakularne zwężenie alei Jana Pawła II w Warszawie, podobne, choć połowiczne działania na stołecznej ulicy Górczewskiej, czy równie ważne, ale mniej widowiskowe i tańsze ucywilizowanie staromiejskiej ulicy Garbary w Poznaniu. Razem ze zmianami podjętymi w „trybie pandemicznym” daje to efekt masy krytycznej — mieszkańcy zaczynają doceniać kompleksowość przeobrażeń i, jak się zdaje, zaczynają im bardziej sprzyjać, szczególnie jeśli dotyczą zieleni.

Bo, po trzecie, również przez pandemię i związane z nią obostrzenia, Polacy zaczęli jeszcze silniej doceniać przyrodę, która przestaje być w powszechnym odczuciu dekoracją miejskiego krajobrazu oraz zbędnym kosztem, a przesuwa się do kategorii „zysk” jako gwarant zachowania zdrowia i jako takiej stabilności psychicznej.

Oczywiście możemy narzekać, że nie doszło u nas do zmian na miarę Paryża czy Wiednia, które na pandemię zareagowały w radykalniejszy sposób, ale i tak przekroczyliśmy właśnie punkt, z którego nie ma już chyba powrotu do starego myślenia o kształtowaniu miast. Może zatem nie trzeba będzie czekać kolejną dekadę na naziemne przejście przez warszawskie rondo Dmowskiego i naprawę setek podobnie dysfunkcyjnych miejsc w całym kraju.

KIT — Srebrna katastrofa i zamek

Ten rok obfitował w tyle kitów natury innej niż architektoniczna, że — w zasadzie — trudno o spektakularny fajerwerk. Jest jednak problem, który tli się od lat, ale to właśnie miniony rok zwrócił na niego uwagę. Starzejącemu się polskiemu społeczeństwu (nadciąga właśnie „srebrne tsunami” tudzież „srebrna rewolucja”) rzucono podczas pandemii kółko ratunkowe w postaci sklepowych „godzin seniorów”. Nikt jednak nie umie kompleksowo odpowiedzieć na pytanie, co z dniami, miesiącami, latami i dekadami starszych ludzi? Ich funkcjonowanie w polskich budynkach i przestrzeni nie należy przecież do łatwych oraz przyjemnych. Mowa zwłaszcza o coraz liczniejszych „więźniach czwartego piętra” — uziemionych w swoich mieszkaniach w domach bez wind. Młodsi obywatele zamknięci podczas kwarantanny i lockdownu mieli jedynie przedsmak tego, co ich czeka w przyszłości, jeśli o seniorach nie zacznie się myśleć długofalowo i poważnie.

Problemów jest mnóstwo. Brak wind, wygodnych i szerokich chodników oraz dojść do budynków, ciężkie i niefunkcjonalne drzwi, kuchnie i łazienki niedostosowane do potrzeb osób z niepełnosprawnościami, brak porządnych domów dziennej opieki, mieszkań wspomaganych oraz możliwości łatwej zamiany zbyt dużych lub za wysoko położonych lokali na mniejsze i parterowe. To także niedostatek drobiazgów ułatwiających życie osobom z gorszym wzrokiem lub postrzeganiem: odpowiedniego liternictwa, kolorów, czytelnej intuicyjnej informacji. Przed wyjściem z domu powstrzymuje też seniorów niedostateczna liczba i dostępność publicznych toalet. W niewielkich miejscowościach, gdzie nie ma komunikacji publicznej, dochodzą trudności z dostępem do położonych dalej usług oraz ośrodków zdrowia. W zasadzie nie jest to już problem architektoniczny, ale bez całościowego podejścia nawet najlepiej zaprojektowany dom będzie tylko złotą klatką.

Przeraża brak kompleksowych programów rozwiązujących te problemy. Ale boli także niedostatek kreatywności i wrażliwego spojrzenia, dzięki którym pewne sprawy można załatwić niemal od ręki. Przykładem niech będzie Szwecja, gdzie w windach wysokich bloków komunalnych są rozkładane krzesełka dla seniorów. Siedziska i półki lub wieszaki na torby znajdują się na półpiętrach i przy wejściach do domów. Brak nawet tak prostych rozwiązań sprawia, że Polska stanowczo nie jest krajem dla starszych ludzi. „Żyj szybko, umrzyj młodo” — oto dewiza, która powinna zastąpić „boga–honor–ojczyznę” — hasło wciśnięte niedawno do naszych paszportów.

Jest za to Polska rajem dla bogatych i bezczelnych. Wśród wieku kitów feralnego roku nie powinien bowiem zostać przemilczany skandal, jakim jest grudniowa legalizacja budowy zamku w Stobnicy pod Poznaniem. Słynne już zamczysko o hotelowo-rekreacyjnej funkcji powstaje w oparciu o pozwolenie wydane z naruszeniem prawa, w strefie ochrony przyrody, zaburza krajobraz, a po uruchomieniu przedsięwzięcia wpłynie jeszcze silniej na otoczenie. Decyzja PIS-owskiego wojewody o zalegalizowaniu tej inwestycji to nie tylko splunięcie w twarz mniej majętnym i trzymającym się litery prawa inwestorom. To przede wszystkim kolejna kpina z prawa, idei planowania i zrównoważonego rozwoju. W zasadzie Stobnica to bardzo widoczny symbol podejścia do planowania i inwestycji w ostatnich trzydziestu latach, a także przyjętej nad Wisłą odmiany kapitalizmu. Podobnie jak banki, które przyczyniły się do kryzysu w 2008 roku, nie sprawując odpowiedniej kontroli nad przestrzenią, wyhodowaliśmy zamek za duży, by upaść. Kto bogatemu zabroni?

Jakub GŁAZ

krytyk architektury, publicysta, z wykształcenia architekt, mieszka i pracuje w Poznaniu

Głos został już oddany

PORTA BY ME – konkurs
Sarnie osiedle - dni otwarte 15-16 listopada
Ergonomia. Twój przybiurkowy fizjoterapeuta
INSPIRACJE