Kliknij i zobacz jak w prosty sposób opublikować swój projekt w A&B
Zostań użytkownikiem portalu A&B i odbierz prezenty!
Zarejestruj się w portalu A&B i odbierz prezenty
maximize

Miasto przez projekty

26 czerwca '23

Artykuł z numeru A&B 05|2023

Na papierze wszystko wygląda świetnie. A potem okazuje się, że jednak coś poszło nie tak. Niby mamy samorząd terytorialny, gospodarkę rynkową, ustawę o zagospodarowaniu przestrzennym, sporą gromadę profesjonalistów od miast. I nie jesteśmy zadowoleni z efektów działania tego systemu. Zwykle szukamy przyczyny w niewłaściwej polityce — czy to kadrowej, czy błędnych decyzjach, złych regulacjach. Rzadko pytamy o to, jakie uwikłania sprawiają, że polityka nie jest dobrym narzędziem do tego, by „produkować” lepszą przestrzeń miejską. Wydaje się, że wpatrzeni w detale tracimy kontekst, szerszy obraz.

Polityka w mieście sprowadzana jest często do pytania o afiliację partyjną prezydenta lub burmistrza. I ewentualnie o prowadzone w urzędzie i radzie miasta gry personalne. Każdy, kto uważniej przygląda się polskim samorządom, wie jednak, że barwy partyjne prawie nie mają znaczenia. Wątpiącym podam jeden argument: gdyby miały, to wywodzący się z SLD były prezydent Rzeszowa nie szukałby swojego następcy w szeregach Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobro. I nie liczyłby na to, że znacząca część wyborców posłucha jego rekomendacji.

Nie znaczy to jednak, że sprawowanie władzy lokalnej jest pozbawione polityki, a raczej, że jej istotna treść jest niejasna. Ta treść to przede wszystkim odpowiedź na kształtujący się od dwóch dekad model rozwoju polskich miast. A mówiąc precyzyjniej, gotowość korygowania tego, co na początku transformacji uznano za „spontaniczne i niekontrolowalne”, ukrywając pod tymi eufemizmami to, co kapitalistyczne. Często zresztą przekonywano, że kapitalistyczne równa się rynkowe, a zatem w równym stopniu dotyczy sklepikarza prowadzącego jeden punkt, co galerii czy sieci handlowej. Przedsiębiorców, których dotknęło to zrównanie, traktowano jako kolejną społeczną zawalidrogę w ­procesie przejścia do „ładu rynkowego”.

Rafał Matyja

Rafał Matyja — Doktor habilitowany, profesor Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, historyk i politolog. Dziekan Wydziału Studiów Politycznych i kierownik Zakładu Studiów Politycznych Wyższej Szkoły Biznesu — National Louis University w Nowym Sączu. Publicysta, autor książek, między innymi „Miejski grunt. 250 lat polskiej gry z nowoczesnością” (Karakter, 2021).

fot.: archiwum prywatne

Najbardziej atrakcyjne miasta — takie, w których sektor prywatny oferował najlepiej płatną pracę — szybko stały się obiektem drugiej fali „napływu kapitału”, a co za tym idzie inwestycji deweloperskich finansowanych z kredytów hipotecznych. Udzielanych tym, którzy tę „najlepiej płatną pracę” wykonywali. Oczywiście na początku transformacji wydawało się, że sprawa jest względnie prosta. Zaradny samorząd oferuje inwestorom korzystne warunki, oni „dają pracę” mieszkańcom i następuje wzrost. Jeszcze pięć lat temu część ekspertów i samorządowców z metropolii gotowa była przysiąc, że inwestycje w ich mieście rozwijają się za sprawą wysiłku i inteligencji lokalnych władz, a miastami prowincjonalnymi rządzą sfrustrowani nieudacznicy.

Ale z czasem mapa klarowała się dostatecznie wyraźnie, by zwątpić w taką tezę. Widać było wybory dokonywane przez globalny kapitał oraz skutki działania środków unijnych — wyrażały się w kluczowych dla miast inwestycjach. Pierwsze budowały różnice między centrum a peryferiami, drugie — często nieudolnie — starały się je wyrównywać. Gra była rozpisana na role, a nie na talenty poszczególnych aktorów. Jej cichymi bohaterami mogli być ci, którzy radzili sobie jakoś w miastach spoza listy „skazanych na sukces”.
Te obserwacje są tu potrzebne nie po to, żeby po raz kolejny utyskiwać na los mniejszych ośrodków, ale po to, by wskazać kluczowego dla części polskich samorządów gracza, jakim jest kapitał. W znacznej mierze kapitał globalny. To zmienia reguły gry opisywane nam przez stare wizje miasta, te, w których najważniejszą rolę odgrywa jakiś „miejski patrycjat”, kilkanaście lub kilkadziesiąt skoligaconych z sobą rodzin. Te, w których liczą się ważne zakłady przemysłowe lub szerzej — pracodawcy. To wszystko skończyło się w XX wieku. Tak samo jak miasta rządzone przez jakieś opiniotwórcze elity, których zdanie możemy wyczytać w lokalnych gazetach. Których tajemnice możemy poznać, uczestnicząc w ich spotkaniach i zakulisowych intrygach. To wszystko jest okropnie dwudziestowieczne.

Luc Boltanski, Ève Chiapello „Nowy duch kapitalizmu” (z serii „Mutacje kapitalizmu”) w przekładzie Filipa Rogalskiego, Wydawnictwo Oficyna Naukowa, Warszawa 2022; projekt okładki: Michał Piotrowski

Luc Boltanski, Ève Chiapello „Nowy duch kapitalizmu” (z serii „Mutacje kapitalizmu”) w przekładzie Filipa Rogalskiego, Wydawnictwo Oficyna Naukowa, Warszawa 2022; projekt okładki: Michał Piotrowski

© Oficyna naukowa

Przywykliśmy do obrazu, w którym rada miasta wygląda jak grono statystów z przypisaną rolą gapiów oglądających wypadek, pożar lub inną katastrofę. Bardzo często przytomniejsi radni próbują — zamiast szarpać się z magistratem — zbudować jakiś prywatny lub skromnie partykularny sens swojej roli.
Ale z tego obrazu powinien wynikać jakiś obraz istoty samorządu w ogóle. Na razie musimy przyjąć skromnie, że będziemy szli za słowami sztandarowymi. Choćby takim jak partycypacja. Wydaje się ono w pewien groteskowy sposób demaskować pozorność samorządu rozumianego jako rządy mieszkańców. Jeżeli mam na coś wpływ, to nie mam zwykle potrzeby, by jeszcze w tym czymś „partycypować”. Podobnie sformułowanie „budżet obywatelski” sugeruje, że ten duży, uchwalany przez radę obywatelski nie jest. Zresztą w znacznej mierze jest to sugestia słuszna. Kim wobec tego są władze miejskie? Jaka jest ich rola w grze w miasto? Skoro uczciwie mówią nam, że nasza może mieć wymiar decyzji o przeznaczeniu środków na ławeczki lub ogródek zabaw dla dzieci.

I na udział w pewnym organizowanym dotąd co cztery lata castingu. Na ulubionego aktora polityki miejskiej, którym zwykle okazuje się zwycięzca poprzedniego castingu. I który nie jest rozliczany z niczego więcej, poza tym, „jak wypadł”. Bo polityka miejska jest dla nas — nie tylko jako „zwykłych obywateli” — nieprzejrzysta. Jest nieprzejrzysta nawet dla jej komentatorów i sporej części uczestników. Na uczelniach nie powstają niemal żadne prace na ten temat. Piętrzą się stosy komentarzy do ustaw, powstają rankingi gmin i miast, zdarzają się wnikliwe analizy wyborcze. Ale tego, przed jakimi dylematami stają władze miejskie, na czym polega rządzenie w wymiarze lokalnym, zasadniczo nie wiemy.

Pierre Bourdieu pisał, że te fragmenty życia społecznego, których nie opisujemy — jako naukowcy czy dziennikarze — są najciekawsze. Zwłaszcza gdy zrozumiemy powody tego milczenia. Wydaje się, że wielkim nieobecnym polskiej rozmowy o mieście jest kapitalizm, nie tylko jako pewien porządek gospodarczy, ale także społeczny i aksjologiczny. Dominujący na tyle, że można go nie zauważyć. A zarazem niewygodny dla większości tak zwanych poważnych graczy, których sprawczość okazałaby się skromna w porównaniu ze zmianami wynikającymi po prostu z logiki akumulacji kapitału i poszukiwania okazji do kupienia czegoś poniżej normalnej ceny.
Taką definicję kapitalizmu przywołuje wydana niedawno po polsku — choć nie najnowsza, bo napisana pod koniec XX wieku — książka Luca Boltanskiego i Ève Chiapello „Nowy duch kapitalizmu”. To, co dzieje się w miastach, stanowi tylko jeden z jej wątków. Ale wątek niezwykle istotny, choć zaszyfrowany pod nie do końca jasnym terminem „miasta przez projekty”. Pewne światło na ten termin rzuca wyjaśnienie, że jego historycznymi poprzednikami były: miasto natchnione, którego kształt był efektem jednostkowego natchnienia i kreatywności; miasto domowe, które najlepiej wyobrazić sobie poprzez dominację patrycjatu i kluczową rolę zależności osobistych; miasto renomy, w której krąg ludzi oddziałujących na jego kształt rozszerza się, ale nadal przepustki wydaje opiniotwórcza elita miejska; a wreszcie trzy typy bardziej nowoczesne — miasto obywatelskie z dużą rolą demokratycznie wybranych przywódców; miasto przemysłowe z dominującą rolą przedsiębiorców oraz miasto rynkowe, którym rządzą mechanizmy ­anonimowej konkurencji.

W mieście przez projekty rządzi sieć, która może włączać znanych nam już z poprzednich modeli aktorów, ale w istocie rzeczy pozbawia ich większości dawnych zasobów i przewag. Rozmywa odpowiedzialność, wikłając aktywne jednostki w jakąś formę akceptacji zmian kreowanych przez poszukujących optymalnego wzoru inwestycji kapitału. Zarazem blokuje efektywne formy sprzeciwu czy nawet kontroli. Projekty są często dyskutowane w sposób, który pozbawia uczestników możliwości ich skutecznej korekty, przesuwa możliwość wyrażenia opinii na czas, kiedy jest już „za późno”, by jej dokonać, albo „za wcześnie”, by o tym rozmawiać.

Jak wyjaśnia w bardzo ciekawym, bo uwspółcześniającym tezy książki wstępie Małgorzata Jacyno, dzieje się tak także dlatego, że „ludzie związani z wartościami miasta przez projekty nie są w stanie rozpoznać swojej zależności od kapitału, ani ukonstytuować podmiotowości, która zdolna byłaby mu się przeciwstawić”. Jest to tym łatwiejsze, że, jak wskazują autorzy, sama idea miasta przez projekty i jej główne konteksty mają progresywny rodowód, zakorzeniony w hasłach i klimacie protestów z 1968 roku i późniejszych ich społecznych aplikacjach związanych z pojęciami ­kreatywności, ­innowacji, elastyczności.

To nagromadzenie nośnych i popularnych haseł osłabia krytyczny osąd funkcjonujących mechanizmów. Przesłania na przykład fakt, że drugą stroną tego sieciowego modelu miasta przez projekty, jest jego selektywność polegająca na barierach włączenia się do sieci, w których zapadają decyzje, krążą informacje, wykuwa się jakieś wiążące opinie. Łatwo zapominamy też, że warunkiem wejścia do sieci jest uprzednia rezygnacja z uprawnień o innym, bardziej formalnym charakterze. Pozycję w sieci utrzymuje się i rozwija poprzez niepewne uzyskanego statusu zaangażowanie. Gra ma słabo opisane reguły i wielu jej uczestników — by uniknąć ryzyka wyeliminowania z sieci — zachowuje się oportunistycznie. Ten oportunizm jest zresztą silniejszy niż w innych modelach, ponieważ nie oznacza podporządkowania się wyłącznie aktualnie silnym, ale też wszystkim potencjalnie silnym.

Zwycięzcą w tym modelu jest ten, kto ma najwięcej do ugrania ekonomicznie, a zatem optymalizujący zysk z inwestycji kapitał, który jest gotów dzielić się tylko z tymi, których opór może być przeszkodą w działaniu, a samą sieć traktujący jako swego rodzaju mechanizm usprawiedliwiający. Warto tę rzecz wyjaśnić do końca. Sieciowanie należy uznać za do pewnego stopnia nieuchronne, związane z logiką współczesnego społeczeństwa i mogące przynosić pozytywne efekty, zwłaszcza w warunkach kryzysowych, gdy struktury formalne nie są w stanie szybko zareagować na wyzwania. Ważna jest zatem świadomość, że istnieje druga strona medalu i każda z sieci ma pokusy do ekskluzywizmu, a sama natura sieciowania jest spójna z logiką współczesnej fazy rozwoju kapitalizmu.

miasto przez projekty

miasto przez projekty

fot.: Michał Beim | Wikimedia Commons © CC BY-SA 4.0

Ta świadomość pozwala bowiem na korygowanie wad samego mechanizmu sieciowego. Po pierwsze szansą na jego lepsze efekty jest możliwie duża transparentność, ujawnianie istnienia tego typu struktur czy powiązań. W wielu wypadkach dokonuje się to za sprawą wspólnych przedsięwzięć, otwartych spotkań dyskusyjnych, ujawniania samego mechanizmu. Po drugie — wady można korygować przez dążenie do otwartości tego typu sieci na nowych uczestników, zwłaszcza wtedy, gdy prezentują nieco odmienną perspektywę, korygują lub kwestionują pierwotne założenia. Każda taka sieć z natury rzeczy dba o zachowanie sprawczości, a przynajmniej o obniżenie ryzyka jej zablokowania, w sposób naturalny szybko eliminuje wiecznych malkontentów. Po trzecie niezwykle istotne jest uświadomienie sobie opisanej wyżej instrumentalnej roli, jaką tego typu sieci mają do odegrania w mechanizmach funkcjonowania obecnego modelu kapitalizmu, postrzegającego miasto jako przestrzeń eksploatacji poprzez wykorzystywanie rozmaitego rodzaju okazji i ułatwień.

Kluczowe znaczenie ma jednak odsłanianie samej natury miasta przez projekty i prowadzenie możliwie otwartej dyskusji — choćby takiej, jaka ostatnio przetoczyła się przez Kraków w sprawie idei budowania osiedla wieżowców określanego jako projekt Nowego Miasta. W tym kontekście miasto rozdyskutowane jest bezpieczniejsze od miasta milczącego. Trudniej ulega presji dużych pieniędzy, bezalternatywnych pomysłów, propagandowej machinie, jaką można uruchomić, pokazując obiecujące nowy wspaniały świat makiety i wizualizacje.

Każda z historycznych form rozwoju miasta — wspominanych przez Boltanskiego i Chiapello — miała swoje wady, każda domagała się korekt i w wielu przypadkach takie korekty wytwarzała. Brutalność mechanizmów miasta przemysłowego można było korygować socjaldemokratyczną polityką mieszkaniową. Miasto renomy mogło uzyskiwać korektę w postaci korygujących dominację elity pism, organizacji społecznych, alternatywnych list w wyborach komunalnych. By jednak taka aktywność była możliwa, konieczne było zawsze wypowiedzenie pewnej diagnozy, poszukanie istoty problemu i zaprojektowanie mechanizmu równowagi.
Współczesna gra w miasto toczy się częściowo po omacku. A może raczej — na podstawie starych i niedokładnych map, przywołujących przebrzmiałe modele miasta domowego, miasta renomy czy miasta obywatelskiego. Przywołujemy te idee po to, by rozpoznać łatwiej dostrzegane cechy obecnych porządków. Koncentrujemy się na plotkach z magistratu, rodzinnych powiązaniach, nadmiernym czy niedostatecznym autorytecie opiniotwórczych osób. Umyka nam fakt, że realia są już zupełnie inne. Może nawet koncepcja „miasta przez projekty” jest już w jakimś stopniu przestarzała i nie dostrzega nowych form aktywności kapitału, nowych aktorów i ­mechanizmów społecznych.

Gra w miasto wymaga poszukania warunków podmiotowości i słyszalności. Udział w sieciach daje podmiotowość i słyszalność pozorną, jeżeli nie mamy dowodów, że przekłada się na efektywne korekty decyzji. Dlatego należy mieć na oku równoległe budowanie otwartych i transparentnych form dyskusji o mieście, postulowanie korekt i wymuszanie stanowiska władz publicznych, pilnowanie reguł i wzmacnianie tych, które ograniczają silnych, a nie słabych.

Rafał MATYJA

Głos został już oddany

PORTA BY ME – konkurs
Sarnie osiedle - dni otwarte 15-16 listopada
Ergonomia. Twój przybiurkowy fizjoterapeuta
INSPIRACJE