Kliknij i zobacz jak w prosty sposób opublikować swój projekt w A&B
Zostań użytkownikiem portalu A&B i odbierz prezenty!
Zarejestruj się w portalu A&B i odbierz prezenty
maximize

Na co nam przyszłość!

28 stycznia '22

Ostatnio nie po drodze mi do Dubaju, InterRegio nie wozi, PKS zdechł, zatem nici z oglądania na żywo cud pawilonu od WXCA, którym to i owo pokazujemy niedowiarkom. Na Expo — ten wielki marketingowy jubel — w minionej dekadzie wożona była z Polski modern cepeliada wysokiej jakości. Były skrzynki na jabłka (pracownia 2pm) i ludowe wycinanki (WWAA).

Teraz poszliśmy w ptaki i opowieść, że migrujące ptaszyska mają w Polsce siedlisko oraz port przesiadkowy. Wynikły z tego efektowne kinetyczne instalacje pawilonu przypominające ptasie stada. W zasadzie dobry chwyt. Lepiej pokazywać światu stwory dziobate i pierzaste niż tak zwane polskie społeczeństwo. Zresztą pawilon klasa, w każdym razie na zdjęciach i rzutach; nie ma się do czego doczepić, może poza faktem, że to nie w Dubaju, a w każdym polskim powiecie powinien być choć jeden obiekt tej jakości. Dubajczycy mają tyle wszystkiego, że po co im zwozić więcej. 

Pawilon jak pawilon, dobry i sam w sobie niewinny. Co innego jego opis. Zapnijcie pasy! Oto nawiązanie do ptactwa jest „okazją do rozwinięcia wielowątkowej opowieści o pięknie rodzimej natury, wymianie międzynarodowej, mobilności, eksporcie idei i myśli technologicznej”. Bardzo ładnie, zatem jedziemy dalej! „Wędrówka po kolejnych przestrzeniach pawilonu doprowadzi gości do punktu, w którym będą mogli (…) zrozumieć, jak niezbędne jest rozsądne czerpanie z natury do (sic!) mądrego kreowania współczesnego świata i jak ważną rolę w tym odgrywają Polacy”.

Fakt, rola ważna. Rżnięcie lasów i Mierzei Wiślanej to nie budyń z soczkiem. Jest za to wisienka na tym piarowym torcie: „Polska zostanie ukazana jako otwarty i gościnny dom kreatywności”. Jasne. Polacy tylko dlatego nie zgarnęli wszystkich medali „Gościnny i kreatywny wśród narodów świata”, bo na złość Polsce nie wymyślono takiej nagrody.

A zatem: lud nad Wisłą otwarty i twórczy, przyrodę kocha. Owszem, coś tam zgrzyta, kiedy w dubajskim pawilonie ptaki kuszą otwartością, a w kraju dzielnie bronimy tej otwartości zasiekami z kolczastego drutu na granicy. Ale marketingowy jubel ma swoje prawa: jest prawda czasu i prawda pawilonu, choć, jak nauczają magicy od piaru, wypada, żeby te zbiory miały chociaż jakąś część wspólną. By przybliżyć obie prawdy, podczas kolejnego Expo pochwalmy się zatem raczej bezpiecznym i przewiewnym pawilonem z kolczastego drutu (tymczasowy pomnik z tego wdzięcznego materiału stanął już w Warszawie). W środku high-tech — pierwszy na świecie hologram ze smogu: wizualizacja dwuipółmetrowej klitki z antresolą, którą sprzedają właśnie ludziom w Koszalinie. A do kompletu rzeźba dębu Bartek — cała z węgla. Metafora cud kraju, co to niby wiązany, właśnie, drutem, ale trzyma się jakoś kupy. Już nie przedmurze, a przeddrucie europejskiej cywilizacji.

Prawdy czasu i pawilonu spotkały się natomiast, jak trzeba, w polskim przybytku w Wenecji. Na Biennale doszlusowałem, tradycyjnie, w listopadzie, kiedy dystansu społecznego nie odmierza się tam już w nanometrach. Gdy przejadło mi się słońce, a włoskie mewy darły dzioba cokolwiek za głośno, ulgę przyniosła polska ekspozycja. Zahipnotyzował rozwieszony na płachtach szarawy wizerunek polskiej ni wyżyny, ni niziny, utuliła rodzima nirwana wiejskiego krajobrazu, którym postanowili zająć się (za co chwała) członkowie Kolektywu PROLOG +1. Nikt nie próbował tu czarować. Przeciwnie. Zero Dubaju.

I byłoby idealnie, gdyby nie jako taki optymizm wybiegających w przyszłość makiet pokazujących, jak by tu lepiej tę wieś urządzić. Optymizm trochę z lufą przy skroni, bo przecież trzeba było odpowiedzieć na główne pytanie Biennale: „How will we live together?”. Pytanie, z którym chyba nie poradziła sobie żadna z ekspozycji — przegadanych, wymiędlonych, czasem tak podobnie bezradnych, jak gdyby ich twórcy ściągali od siebie na klasówce złe odpowiedzi. Nie ich wina. Problemem była sama teza. Po pierwsze skąd pewność, że będzie jakieś „together”, skoro i ten drut kolczasty, i coraz silniejsza segregacja na socjalne oraz ekonomiczne bańki. Po drugie, prognozować to teraz można co najwyżej pogodę, a i to nie za bardzo. W obliczu pandemii, już samo „will live” ma w sobie za dużo aroganckiej pewności. 

Oczywiście, jest szansa, że wśród gradobicia pomysłów z Biennale, są takie, które okażą się przełomowe i zbawienne. To jednak wyjdzie w praniu, zależnie od tego, czym rzeczywistość zechce w nas łupnąć. Wtedy też może doczytamy do końca, o co chodziło w tych genialnych konceptach, bo - pełna zgoda z Kacprem Kępińskim, który donosił w obszernej relacji z Wenecji: „Setki stron opisów na ścianach, dane, materiały wideo tworzą charakterystyczny już dla ostatnich edycji Biennale przesyt, z którego odbiorca jest w stanie przyswoić jedynie niewielką część”. Jednocześnie Kępiński zachwala syntetyczne ekspozycje Biennale, które mają być przeciwwagą dla inflacji literek. Tyle że i one często bliższe są enigmie artystycznych instalacji, niż rzeczowej opowieści o przestrzeni i architekturze. Niby efektowne i zwięzłe, ale — by je pojąć — także trzeba zagłębić się w długaśne opisy, odcedzając przy tym dużo wody. 

Co zatem robić z Expo i Biennale? Z jednej strony marketing na rympał, z drugiej — bezradność i nadmiar. Czy te imprezy mają jeszcze sens? Co z nich praktycznie wynika? Może to już tylko zabawka dla kuratorów i architektów stawiających pawilony? A może wystarczy spuścić z tonu? Nie prężyć piarowych muskułów i nie szukać na siłę rozwiązań? Może przyszłością są targi bezradności? Takie, gdzie każdy przywozi problem, z którym nie może sobie poradzić, przyczynek do późniejszego międzynarodowego konkursu lub warsztatów? Targi problemów byłyby lepsze niż targowisko pozornych osiągnięć. Tym bardziej, że nie ma się co oszukiwać. O tym, jaka będzie przyszłość, raczej nie zdecydują architekci, tylko faceci pokroju Bezosa w kutasoidalnej rakiecie lub niejakiego Mungera, miliardera, który funduje studentom w USA bezokienne akademiki. A także wielu innych pomniejszych macherów. Ostatnio jedna z agencji reklamowych doniosła, że tworzy „scenariusze przyszłości”. Trzask, prask i scenariusz gotowy. A jako że to reklamiarze, to sprzedadzą nam nawet najgorszą wizję. Już słyszę to radio: „Wzdęcia, gazy, bóle egzystencjalne? Nie ma się czym martwić. Już wkrótce Armageddon Forte!”.

That's how we will die together. Szczęśliwego Nowego Mroku!

Jakub Głaz

Głos został już oddany

PORTA BY ME – konkurs
Sarnie osiedle - dni otwarte 15-16 listopada
Ergonomia. Twój przybiurkowy fizjoterapeuta
INSPIRACJE