Rozmowa z Janem Strumiłło ukazała się
w A&B 12'2020
O projektowaniu w zespole i w dobie koronawirusa. O ekonomii i ekologii. O polskim krajobrazie urbanistycznym porównanym do luksusowego samochodu mknącego po dziurawej jak ser drodze. O pięknych wnętrzach i pięknych, ale też trudnych, momentach w pracy projektanta opowiada architekt Jan Strumiłło.
Dominika Drozdowska: Wywiad z Tobą chciałam zacząć dość klasycznie — pytając o projekty zrealizowane przez Jana Strumiłło. Czytając o nich zauważyłam jednak, że wiele działań realizowanych jest zespołowo. I tak dowiedzieć się można, że w projekcie na Koszykowej „kompletnie przeprojektowaliśmy”, a na Pięknej „gruntownie przebudowaliśmy”. Czy możesz powiedzieć coś więcej o tym „my” w marce Jana Strumiłło?
Jan Strumiłło: Może się wydawać, że to „my” to jakaś majestatyczna liczba mnoga, ale po prostu od dawna nie pracuję już w pojedynkę. W pewnym momencie zdecydowałem się na rozwijanie marki bazującej na własnym nazwisku, ale to nie znaczy, że wszystko robię sam. Osoby, z którymi współpracuję, są w pełni zaangażowane w wykonywane projekty. Jest to więc naturalna forma wynikająca z chęci uhonorowania moich współpracowników.
Dominika: Odwiedzając Waszą stronę internetową można odnieść wrażenie, że jesteście małym, ale zgranym zespołem. Czy są jakieś wady pracy w takiej minimalistycznej jednostce projektowej?
Jan: Te wady są oczywiste dla każdego, kto próbuje sobie znaleźć niszę na rynku, którego kształt nie sprzyja średniej wielkości działalnościom. Bo okazuje się, że dobrze działać zupełnie samemu czy w duecie albo w dużym, kilkunastoosobowym zespole. W tej pierwszej opcji można prosperować naprawdę nieźle przez długi czas, w tej drugiej pojawia się efekt skali. Nasze, pośrednie rozwiązanie jest dość trudne.
Dominika: Chociaż w obecnej sytuacji wydawać się może, że taki model jest bardziej przystępny.
Jan: Z pewnością mniejsza działalność, bez obciążenia w postaci rzeszy ludzi, oznacza łatwiejsze dostosowanie się do trudnej sytuacji. Dążę jednak do tego, żeby ciągle rozszerzać działalność. Wprawdzie ten wzrost jest powolny, ale postępuje. W naszym zespole przybywa ludzi, podejmujemy coraz większe tematy. Szczęśliwie, przynajmniej na razie, obecne realia nie przełożyły się na pogorszenie sytuacji naszej pracowni. Musimy oczywiście zachować reżim sanitarny, ale poza tym jedziemy do przodu.
wnętrze mieszkania przy ulicy Koszykowej w Warszawie, proj.: Jan Strumiłło, współpraca: Julia Jankowska
fot.: Jakub Certowicz
Dominika: Trudno uciec od pytań o koronawirusa. Czy zauważyłeś wpływ COVID-19 na Twoich klientów i ich potrzeby? Czy wpłynął też na Ciebie jako projektanta?
Jan: Covid dramatycznie wpływa na moich klientów. Pracowaliśmy od początku pandemii nad co najmniej dwoma projektami restauracji. Jak wiadomo, obecny czas to nie jest najlepszy moment na start w biznesie gastronomicznym. Staramy się więc wspierać klientów najlepiej jak możemy i liczymy, że gdy sytuacja wróci do normy, możliwy będzie pełny rozkwit tych przedsięwzięć. W życiu projektowym koronawirus ma ciekawe praktyczne implikacje. Na przykład w jednym z tych lokali gastronomicznych wykorzystaliśmy dużo wykończeń z miedzi, która ma właściwości antybakteryjne i bakteriobójcze. Użyliśmy też baterii umywalkowej uruchamianej stopą.
Dominika: Czy uważasz, że zmiany w projektowaniu, o których mówisz, będą się utrzymywać?
Jan: Naprawdę nie wiem, co będzie dalej i każdego dnia zaskakuje mnie obrót wydarzeń. Nabieram jednak coraz głębszego przekonania, że te zmiany w naszym życiu będą bardziej trwałe niż przejściowe. Mówiąc obrazowo, inwestycja na przykład w lepsze maseczki nie jest złym pomysłem, bo one pewnie zostaną z nami na dłużej. Gdy minie koronawirus, to być może czeka nas jakiś następny wirus. Myślę, że już nie będzie powrotu do normalności, jaką pamiętamy jeszcze z zeszłego roku, ale trudno mi przewidzieć w co to się rozwinie w architekturze. Domyślam się, że prawdziwym wyzwaniem dla projektantów jest zagospodarowanie ogromnej przestrzeni biurowej na inne cele. Biura w formule, w jakiej istniały przed covid, będą chyba musiały odejść do przeszłości.
Dominika: Tak, covid wydaje się pierwszą falą, po której przyjdą kolejne. Na horyzoncie czają się następne kryzysy, między innymi zmiana klimatu czy wyczerpujące się zasoby.
Jan: Cóż, można się dać temu lękowi sparaliżować, a można przejść nad tym do porządku i liczyć, że w jakiejś formie działalność będzie się mogła toczyć. Jakkolwiek stresuje mnie zwiększająca się ilość plastikowych śmieci w morzu, to nie rzucę wszystkiego i nie pójdę grabić plaży. Może byłoby to na krótką metę nawet przyjemne, ale jednak trzeba sobie jakoś radzić dalej. Robię to, na czym się znam, i staram się to robić najlepiej, jak potrafię. Staram się też tak kształtować moje wybory konsumenckie i projektowe, żeby mieć czyste sumienie. Stosować materiały i produkty, co do których jestem przekonany, że nie pogarszają losu ludzi, zwierząt i planety. Jednocześnie staram się nie dać pokonać lękom i po prostu działać dalej.
wnętrze mieszkania przy ulicy Koszykowej w Warszawie, proj.: Jan Strumiłło, współpraca: Julia Jankowska
fot.: Jakub Certowicz
Dominika: Czy możesz podać przykład rozwiązań czy materiałów, które stosujesz, a które nie pogarszają losu naszej planety?
Jan: Wydaje mi się, że to jest trudny i ryzykowny temat. Staramy się ograniczać korzystanie z tworzyw sztucznych, a naszych klientów otaczać materiałami naturalnymi. Zamiast kompozytów stosujemy naturalne płyty kamienia, zamiast laminatów — sklejkę, zamiast lakieru — olej. Wszędzie tam, gdzie się da, wstawiamy naturalne materiały. Oczywiście jest to otwarcie gigantycznego pola dyskusji, czy na przykład podłoga z naturalnego drewna nie przyczynia się do wylesiania, czy nie lepiej zastosować żywicę albo wykładzinę z tworzyw sztucznych. Trudno to stwierdzić, bo w oceanie danych każda z wersji może znaleźć swojego obrońcę, szczególnie gdy w grę wchodzą duże pieniądze. Proponujemy więc na tyle, na ile możemy, materiały poparte badaniami naukowymi dotyczącymi dobrego samopoczucia. Jest we mnie jakaś głęboka niechęć do wszystkiego, co sztuczne. Staram się myśleć o tym, co się stanie z naszymi wytworami, kiedy już zakończą swoje życie i przestaną być przydatne dla naszych klientów. Czy, jeżeli trafią na śmietnik, to będą mogły wrócić do naturalnego obiegu.
Dominika: Wybór porządnych materiałów wiąże się z dużym nakładem finansowym. Czy w Twojej opinii da się projektować funkcjonalnie, ładnie i ekologicznie, gdy budżet jest raczej skromny?
Jan: To jest wielkie pytanie dotyczące ludzkich potrzeb i zahacza właściwie o socjologię. O to, co jest dla nas kulturowo dopuszczalne, co się ludziom podoba i w czym czują się dobrze. Można sobie wyobrazić na przykład taką sytuację, kiedy żyjemy w mieszkaniu, w którym nie wykańczamy tynkami ścian — mieszkamy wśród gołych cegieł. Dla wielu osób byłoby to nieakceptowalne. Nie jest to wizja życia, na którą są przygotowani. Co nie znaczy, że takie zamieszkiwanie nie jest możliwe. Ciekawi mnie projektowanie w taki sposób, by wnętrza czy architektura sprawiały wrażenie niedokończonych, jakby pozostawały nadal w budowie. Przecież możliwe jest celowe pozostawienie przestrzeni otwartej, w której łatwo coś dodać czy zmienić. Może to być odpowiedź na współczesne wyzwania związane z konsumpcją. Wracając więc do Twojego pytania, żeby połączyć te wszystkie wymagania, trzeba znaleźć nowe znaczenie tego, co piękne. Myślę, że z technicznego punktu widzenia nie ma problemu, by tworzyć ekologiczną architekturę dla ludzi, kiedy budżet jest skromny. Pytanie tylko, czy ci ludzie będą w stanie zaakceptować jej wygląd. To trochę abstrakcyjne sprawy, bo na co dzień dostarczamy projekty pięknych, luksusowych wnętrz, a to wiąże się z realizacją raczej konwencjonalnych wizji artystycznych. Obarczanie architektury misją zbawiania świata bardzo często wychodzi na szkodę jej owocom i nie mógłbym nikogo uczciwie przekonywać, że o to chodzi w naszej działalności.
wnętrze mieszkania przy ulicy Koszykowej w Warszawie, proj.: Jan Strumiłło, współpraca: Julia Jankowska
fot.: Jakub Certowicz
Dominika: Wracając jeszcze do budżetu i wiążąc go z polskim krajobrazem — zastanawiam się, co może sprawić, że będziemy żyć i mieszkać piękniej wewnątrz i na zewnątrz.
Jan: Jest to proces ewolucyjny, który rozgrywa się w dużej skali czasowej. Dobrym modelem tego procesu są samochody w Polsce po ‘89 roku. Kiedy otwarto granice, kraj zalały używane auta. I ludzie jeździli tymi zdezelowanymi volkswagenami czy mercedesami po rozpadających się drogach, ale woleli je niż maluchy, polonezy czy moskwicze. Z czasem, kiedy zaczęli kupować lepsze samochody, spostrzegli, że dobrze byłoby poprawić też stan dróg. I teraz, po trzydziestu latach wielu ludzi nie tylko jeździ luksusowymi autami, ale ma też nimi, dokąd pojechać, a w niektórych kiełkuje nawet myśl, że można by takie auta produkować u nas. W skrócie — ta zmiana przebiegała od tego, co osobiste, do tego, co wspólne. Wydaje mi się, że znacznie wolniej, ale według podobnego scenariusza przebiega zmiana w tym, jak mieszkają Polacy. Na początku, zainspirowani serialami, kształtują swoje otoczenie za pomocą skandynawskich mebli, ale w jakimś momencie orientują się, że można zrobić coś jeszcze. Aż może w końcu odpowiednio liczna grupa ludzi stwierdzi, że potrzebujemy gruntownych zmian urbanistycznych i dla takich zmian pojawi się akceptacja. Niestety na razie nie widzę, żebyśmy byli bardzo zaawansowani w tym procesie. Kiedy podróżuję po Polsce i przyglądam się nowym dzielnicom na przedmieściach, to naprawdę trudno nie zapłakać. To jest rodzaj tortury. Nie ma tu żadnego sensu, żadnego piękna, żadnej logiki. Krytyka tego rozwoju przestrzennego, który dotyka Polskę, jest już solidnie rozbudowana, ale jak na razie nie przełożyła się na żadne przełomy.
Dominika: Czyli na jakim jesteśmy teraz etapie, moskwicza?
Jan: Nie, jesteśmy już daleko po nim. Moim zdaniem jesteśmy na etapie jazdy używaną limuzyną po rozpadającej się drodze.
Dominika: Z wymianą tej infrastruktury urbanistycznej będzie pewnie dużo trudniej.
Jan: Myślę, że to jest tylko kwestia nastawienia. XX wiek był świadkiem bardzo gruntownych przemian, które działy się i nadal dzieją się na naszych oczach. W czasie mojego życia obserwuję zjawisko upowszechnienia telefonów komórkowych — od zera do miliardów aparatów. To pokazuje, że zmiana ludzkiego życia poprzez technologię jest możliwa, jeśli wiąże się z realną potrzebą. Jakiś czas temu architekci z pracowni JEMS udzielili wywiadu, w którym ostrzegali przed grożącą nam rychłą śmiercią techniczną osiedli z wielkiej płyty. Sposób, w jaki wzniesiono te budynki, będzie wkrótce skutkował masowymi awariami i eksmisjami. Można na to patrzeć jako na zagrożenie, ale to też wspaniały moment, żeby przedyskutować kształt polskich miast. Oczywiście przy założeniu, że państwo będzie funkcjonowało normalnie i że będą na to zapewnione odpowiednie środki.
wnętrze księgarni Empik w Krakowie, proj.: Jan Strumiłło, współpraca: Julia Jankowska
fot.: Leszek Ogrodnik © Empik
Dominika: Od przestrzeni urbanistycznych przejdźmy do wnętrz. Jakie elementy sprawiają, że efekt wizualny jest tak elegancki i spójny jak w Waszym projekcie mieszkania przy ulicy Koszykowej w Warszawie?
Jan: W tym przypadku mieliśmy bardzo dużo szczęścia. Nasza klientka nie tylko wiedziała, czego chce, ale była też świetnie przygotowana do procesu inwestycyjnego. Zarezerwowała odpowiedni budżet, w tym również czasowy. Projekt powstawał z dużym wyprzedzeniem, został dobrze dopracowany, a rozmaite nieprzewidziane sytuacje, które wydarzają się na budowie, nie przeszkodziły w doprowadzeniu go do szczęśliwego końca. Słowa pochwały należą się więc naszej inwestorce, która obdarzyła nas dużym zaufaniem. Jakże często zderzamy się z odwrotnym zjawiskiem, kiedy klient na jakimś etapie nabiera przekonania, że sam może już podejmować sporne decyzje. Każdemu naszemu inwestorowi staramy się dostarczyć najlepszy możliwy projektowy produkt, jaki jesteśmy w stanie stworzyć. I choć za każdym razem dajemy z siebie wszystko, to nie każdy z naszych klientów jednakowo traktuje ten produkt. Na Koszykowej dostaliśmy wyjściowo ciekawe zlecenie i pełną swobodę. Myślę, że to jest bardzo duże szczęście trafić na właściwe osoby, które są gotowe we właściwy sposób wykorzystać naszą pracę.
Dominika: Jeśli zaufanie na linii inwestor — architekt nie zawsze działa tak dobrze jak przy projektowaniu wnętrza przy Koszykowej, jak starasz się przekonać klienta do swoich pomysłów?
Jan: Oczywiście każdy projektant ma swoje metody i musi wypracować własną strategię pracy z inwestorem. Uważam, że dobrze jest pozostawiać pewien margines abstrakcji w sposobie komunikowania koncepcji architektonicznej. Ten margines na późniejszym etapie dookreślamy, na przykład dobierając materiały wykończeniowe na próbkach. Ważne, aby na początku pozwolić klientowi zrozumieć relacje przestrzenne i na tym poprzestać. To pozwala nam nie tylko w racjonalny sposób prowadzić dialog, lecz także w kontrolowany sposób wciągnąć inwestora w przygodę projektową. Myślę, że to lepsza droga niż produkowanie na etapie koncepcji dokładnych, fotograficznych wizualizacji. Efekt identyczny z renderem jest trudny do osiągnięcia, co rodzi napięcie i rozczarowanie zarówno u nas, jak i u klienta. Natomiast co do relacji pomiędzy architektem a inwestorem, to stale przypominamy sobie, że oznacza ona często krępująco intensywne poznanie czyjegoś życia. Nagle będąc z kimś w relacji pan — pani, dowiadujesz się prywatnych szczegółów z życia twoich klientów. Coraz częściej dochodzę do wniosku, że nasza praca błądzi gdzieś na pograniczu psychologii. Trzeba wczuć się w życie innych osób, bez oceniania ich potrzeb czy na przykład podejścia do konsumpcji. Mówiąc prosto, to, w jaki sposób ja wydaję pieniądze, nie może mi przeszkadzać w zrozumieniu, jak pieniądze wydaje mój klient. To wszystko wymaga poważnej dawki empatii.
wnętrze księgarni Empik w Krakowie, na sklepieniu mural autorstwa Tymka Jezierskiego, proj.: Jan Strumiłło, współpraca: Julia Jankowska
fot.: Leszek Ogrodnik © Empik
Dominika: Czyli trzeba wyjść ze swoich butów i wejść w buty swojego klienta.
Jan: Myślę, że tak. To truizm, że zawód architekta jest zawodem służebnym, ale zrozumienie, co to dokładnie oznacza, przychodzi z czasem. Naszym głównym celem jest to, żeby zadowolony był nasz klient. Moje zadowolenie jako projektanta może być tylko elementem ubocznym. To się przekłada na codzienną przygodę poznawania ludzi, z którymi pracujemy, co jest na swój sposób ekscytujące.
Dominika: Skoro mówimy o klientach — projektujesz dla osób indywidualnych, instytucji kultury czy firm takich jak Empik. Które współprace przynoszą Ci najwięcej radości?
Jan: Za każdym tematem ostatecznie kryje się człowiek, czy to pracownik instytucji, czy to osoba prywatna. Ktoś, kto zainteresował się pracą z nami, widział nasze portfolio, więc to, co robimy, rezonuje z wrażliwością tej osoby na tyle, że się do nas odezwała. Są to zatem osoby, z którymi najczęściej łapiemy dobry kontakt. Myślę, że dużym wyzwaniem jest komunikowanie, że za każdym razem robimy coś zupełnie innego. To naturalne, że ludzie chcą czegoś, co już widzieli, ale nasza praca polega na wymyślaniu unikalnych, dostosowanych do potrzeb rozwiązań. Nie zawsze więc wciągnięcie naszego klienta w tę przygodę jest proste. Jak dotąd dajemy sobie z tym jednak radę. Wydaje mi się, że najpiękniejszą częścią tej pracy jest poznawanie wspaniałych i ciekawych osób. Osób, które nie boją się ryzyka, są nastawione na rozwiązywanie problemów i branie spraw w swoje ręce — czy to jako pracownicy instytucji czy jako klienci prywatni. Cały czas mamy też styczność z wykonawcami i to też są interesujący, odważni ludzie, którzy stale poruszają się po nieznanym i muszą ryzykować.
Dominika: Mówisz o pięknych doświadczeniach, a jakie są te najtrudniejsze w pracy architekta wnętrz?
Jan: Coż... [chwila zadumy] Zastanawiam się, co odpowiedzieć, żeby nie powtarzać zwykłego repertuaru wyzwań dotyczących każdego człowieka, jak godzenie życia zawodowego i prywatnego. To w końcu nie są specyficzne architektoniczne problemy, tylko problemy wszystkich osób pracujących.
wnętrze księgarni Empik w Krakowie, proj.: Jan Strumiłło, współpraca: Julia Jankowska
fot.: Leszek Ogrodnik © Empik
Dominika: Kompromisy projektowe?
Jan: Nie, myślę, że to jest raczej kwestia nastawienia do tych kompromisów. Jeśli od początku jesteśmy otwarci na zmiany i rozwiązywanie problemów i rozumiemy, że kompromis jest po prostu treścią tej pracy, to nie czeka nas jakaś walka czy srogie rozczarowanie. Tak na pewno jest w moim przypadku, bo ja po prostu lubię zmieniać rzeczy. Lubię wyzwania. Wydaje mi się raczej, że trudne jest przede wszystkim utrzymanie takiego samego poziomu emocjonalnego zaangażowania przez cały, długi czas trwania projektu. To bardzo wymagające, żeby ten sam poziom pasji i skupienia zachować nawet na etapie późnego nadzoru. Ważna i trudna jest również odpowiednia „higiena emocjonalna” w kontaktach z klientem i wykonawcą. Wielokrotnie, ze względu na budowanie zaufania, pojawia się naturalna tendencja, by przejść na poziom przyjacielski. Pozostanie w oficjalnych relacjach, grzecznych i zdystansowanych, ułatwia jednak pracę i nawigowanie przez duże emocje. Tak było na przykład w projekcie na Koszykowej.
Dominika: Wracając do tego projektu — jego wnętrze skomponowane jest z detali. Wydaje się, że nie jesteś projektantem, który podąża za trendami, a mimo tego efekt wizualny jest bardzo modny. Czy takie wnętrze jest w stanie przetrwać próbę czasu?
Jan: Nie jestem pewien, czy rolą wnętrz jest aspirowanie do aż tak wielkiej bezczasowości. Nie oszukujmy się, te wnętrza co jakiś czas podlegają remontom. Kilka naszych projektów, które prezentujemy na stronie internetowej, zostało zmienionych albo już nie istnieje. Wnętrze to nie budynek parlamentu projektowanego na setki lat. A jeśli chodzi o to, czy wyszło nam modnie — cóż, wnętrze składa się z produktów, które w danym momencie można kupić. Nie wszystko jesteśmy w stanie zaprojektować, wybieramy więc produkty z aktualnej oferty rynkowej. To też dość ciekawa kwestia, bo projektant, który chce stworzyć dziś coś oryginalnego, musi się zastanowić, skąd czerpie inspiracje, i niejako izolować się od tak łatwo dostępnych bodźców estetycznych. Karmiąc się tymi bodźcami, często zapominamy, że tym samym karmią się tysiące innych osób. Staram się świadomie analizować to, co mi się podoba. Unikam popularnych stron z inspiracjami, bo później tych obrazów nie da wybić się z głowy i w jakiś sposób przekładają się na moje decyzje projektowe. Na pewno nie jestem od tego wolny, bo tak jak rozmawialiśmy na początku, nie projektuję zupełnie sam. Wydaje mi się jednak, że warto narzucać sobie takie ograniczenia, bo dzięki temu nasze projekty mówią swoim językiem i są choć trochę niezależne od tego, co się dzieje na świecie.
Dominika: Odrobina oryginalności.
Jan: Tak, oryginalność to jest coś, co trzeba budować, kultywować i karmić.
Dominika: Na koniec pytanie związane z twoją pracownią, która działa już od dziesięciu lat. Co w czasie tej dekady się zmieniło i jakie masz plany na kolejne lata?
Jan: Myślę, że mam dużo szczęścia, że mogę działać pod własnym nazwiskiem, że istniejemy na rynku, że telefon nadal dzwoni. Ostatnie dziesięć lat było ekscytujące i mam nadzieję, że to się utrzyma. Piękna przygoda, na której staramy się nie stracić. To jest chyba dobre podsumowanie.