Artykuł pochodzi z numeru A&B 9|23
Idę sobie w swoim procesie twórczym przez wiele lat nieświadomie. Szczęśliwie część zawodowego czasu spędziłem na nadzorowaniu procesów inwestycyjnych. Dzięki tym obserwacjom, jakiś czas temu coś mnie ruszyło. To, co nazywamy eko i bio podczas prezentacji wizualizacji obiektów architektonicznych, wcale nie jest tym, na co wygląda. Zielone dachy i elewacje w systemie gospodarki liniowej nie przyczyniają się do zapobiegania zmianom klimatu. Nie są eko. Są tylko ukojeniem naszych ukrytych wyrzutów sumienia, że dalej betonujemy, ile się da.
grzyb
W serialu „The Last of Us”, w którym nie wirusy, nie atom i nawet nie obcy z innej planety załatwiają naszą cywilizację, tylko robi to inteligentna grzybnia, moją uwagę zwróciło coś innego niż fabuła. Nie byli to główni bohaterowie, którzy starali się jakoś wiązać koniec z końcem w tym mało przyjaznym świecie, jak chciałby scenarzysta. Mój wzrok wędrował za pierwszy plan. Zorientowałem się, że najciekawsze dla mojego oka i pewnie dla podświadomości są krajobrazy miast. Tych, w których nie ma już cywilizacji. Budynki i ulice, cała kubatura była pokryta roślinnością. Nieplanowaną, często pionierską, samoistną, która opanowała i stopniowo, bez pomocy architektek i architektów czy architektów i architektek krajobrazu, zarasta miasta. Tworzy swoistą symbiozę budynków i infrastruktury z roślinnością. Ciekawe. Wystarczy tylko inteligentny grzyb. Wiedzą Państwo, że on naprawdę istnieje w naszym świecie? Ophiocordyceps unilateralis — tak ładnie nazywa się grzyb zamieniający mrówki w zombie. Swoją drogą mamy też w Polsce jego kuzynów.
Nasz bohater, przyczyniając się pośrednio do „ukwiecenia” serialowych miast, wykonał ciekawą pracę przy łączeniu architektury z zielenią. Jego rzeczywisty odpowiednik nie wpadł na pomysł, żeby przenieść się z mrówek na człowieka. Poczekamy, zobaczymy. To zazielenianie zostawił nam i mechanizmom natury.
Krajobrazy z serialu. Warto się im jednak przyjrzeć i może skorzystać przy projektowaniu kolejnego „ekoosiedla”. Na razie tworzymy tylko „eko” dla patodewoloperki, która ogarnia nasz kraj jak wspomniana wyżej grzybnia, kolejne przestrzenie dla niewrażliwych na estetykę przestrzeni „zombiemieszkańców”.
Centrum Spotkania Kultur w Lublinie, zarastający parking
fot.: Wojciech Januszczyk
wirus
No dobrze, zejdźmy na ziemię. Jakiś czas temu, ot tak, nie od grzyba, ale ponoć od nietoperza, zaczęła się prawdziwa historia. Pozwoliła zaobserwować równie ciekawe zjawiska, co w serialu. Pomijając wielką tragedię, jaka dotknęła naszą populację, której stuknęło 8 miliardów istnień, stała się istotnym doświadczeniem, z punktu widzenia architektury również. Opustoszałe ulice, pozamykane sklepy i zatrzymany ruch na całym świecie. Niepewność jutra. W tym wszystkim, niczym niezmącona woda w kanałach Wenecji, a w niej „delfiny” wesoło brykające i bawiące się wśród murów budynków. David Attenborough wraz z zespołem pokazał w jednym z ostatnich filmów wiele takich przykładów ze świata zwierząt. Zobaczyliśmy, jak szybko inne gatunki zasiedlają nasze miasta. Czasami takie gatunki, po których byśmy się tego nie spodziewali. Autorzy filmu skupili się jednak tylko na zwierzętach.
Z moich obserwacji wynika, że równie ciekawie opanowały świat człowieka rośliny. W tym czasie w ramach wolontariatu pomocowego mogłem się przemieszczać po mieście.
zarastająca ściana i samorosnący zielony dach na wiacie
fot.: Wojciech Januszczyk
Widziałem, jak wiele roślin pionierskich rozpoczęło natychmiastową ekspansję wszelkich szczelin w nawierzchniach. Nie były to tylko rośliny z sąsiedztwa tak zwanych przedeptów, ale naprawdę ciekawe gatunki. Popatrzcie Państwo, jak szybko przestrzeń naszego ogrodu potrafi zarosnąć tak zwanymi chwastami i przełóżcie to na miasto. Wystarczy kilka dni, kilka opadów, a bank nasion ruszy. Rozpocznie się sukcesywny proces zarastania. Po nich pojawią się rośliny bardziej wymagające. Rozsadzą spokojnie każdy beton czy asfalt. To już niedaleko do pierwszej brzozy, a za jakiś czas zaszumi las w centrum miasta, które rozwijało się dotąd pięknie jak PKB, a nasza ekspansja samochodami doprowadziła do wyrżnięcia wszystkiego, co było zielenią! Nie było nas, był las! Nie będzie nas, będzie las!
To moim zdaniem jedna z ciekawszych obserwacji związanych z kubaturami i infrastrukturą.
To się dzieje naprawdę. Może to dla nas mała podpowiedź, co robić w dobie zmian klimatu? Jak korzystać z mechanizmów natury przy projektowaniu obiektów budowlanych?
starsze ludy
Były sobie kiedyś cywilizacje, które opanowały i wydarły naturze przestrzeń pod budynki. Ładnie to teraz wygląda dla turystów. Budynki, w których tętniło życie, takie zarośnięte. Wszyscy robią sobie słitfocie na Instagrama, jak drzewo oplata bramę, budynek czy głowę bóstwa. To się podoba. Majowie, Aztekowie i wiele innych wspaniale rozwijających się cywilizacji, żyło sobie i przeminęło. Coś u nich nie zadziałało. Na jakiś czynnik nie zwrócili uwagi. Może to była równoprawność światów sacrum i profanum, człowieka i natury?
Mamy w niedalekiej przeszłości swoje przykryte już kurzem cywilizacje. Już nie tak instagramowe. PGR-y. Dla młodszych Czytelników — to wielkopowierzchniowe, wielowątkowe Państwowe Gospodarstwa Rolne, które przyniósł nam z sobą „wiatr ze wschodu”. Dziś w wielu, naprawdę wielu przypadkach wschodni, zachodni i każdy inny wiatr hula po budynkach gospodarczych i mieszkalnych niegdyś tętniących życiem. Zarastanie wkroczyło i tu, kiedy ta „cywilizacja” wymarła lub wyjechała za chlebem do raju z wielkiej płyty. Przestrzeń, jak u Majów czy Azteków, została opanowana przez świat organizmów, na które na co dzień patrzymy z góry. Mamy więc również lokalnie swoje grzyby zombie i zaginione cywilizacje.
równoprawność
Może korzystając z powyższych akapitów, zastanowimy się, jak połączyć puzzle w tej układance przestrzennej i architektonicznej i zaczniemy rzeczywiście łączyć światy, bez zakładanej z góry dominacji. Od jakiegoś czasu moją głowę zaprząta myśl: jak zarastanie, czwartą przyrodę i niezbyt dobre doświadczenia innych cywilizacji przenieść na salony architektury? Zwłaszcza że zegar zmian klimatu sobie tyka, a ja egoistycznie myśląc o swoich genach, chciałbym, aby mój syn w spokoju mógł przekazywać je dalej i żyć w jako takim dobrostanie.
Słowa, zdania robią niewyobrażalną robotę. Komunikacja werbalna. To jest jedna z ważniejszych rzeczy, która w tych rozważaniach przykuła moją uwagę. Cofnijmy się trochę w czasie. Jak pewnie pamiętamy, świat architektury i architektury krajobrazu opanował odmieniany przez przypadki na wszystkich prezentacjach obiektów architektonicznych równoważnik zdania „Dla niepełnosprawnych”. Po czasie, ktoś powiedział: Tak nie może być! Obiekt architektoniczny ma być „dostępny”, czyli dla wszystkich.
Zaraz potem na warsztat poszły wszystkie bio i eko, no bo środowisko zagrożone. W kręgach architektów krajobrazu takie słowa klucze to obecnie „bioróżnorodność” i „mała retencja”. Słowa ukierunkowują nasze myślenie projektowe. Czerpiąc więc z tego, postarałem się na początek przeciwstawić słowo „zarastanie” stworzonej przez Janka Mencwela „betonozie”. To jednak za mało. Równoprawność. Coś, co daje prawo innym organizmom, takie jakim i my dysponujemy, do obcowania z miastem i wytworami architektury.
Zmiana dotycząca sposobu postrzegania roślinności i komunikacji o niej w relacji z architekturą to nie tylko projektowanie i sadzenie roślin na zielonych dachach, ogrodach wertykalnych, balkonach czy modnych ostatnio przystankach autobusowych z powierzchnią czynną biologicznie na dachu. To ma być takie projektowanie, które da możliwość współistnienia z nami w tych obiektach samorzutnej roślinności. Danie jej pola do samodzielnego życia. Współżycia z nami i naszymi domami, tak aby była to protokooperacja, a nie kwiatek do kożucha budynku. Tworzenie ich zaczynu, a potem patrzenie, jak rośnie. Jak się rozwija. Jak zmienia nasze otoczenie na bardziej przyjazne, a jednocześnie pomaga zapobiegać przyspieszonym zmianom klimatu. Nie tylko dostosowywanie do estetyki obiektu.
zarastające pnączami Muzeum Ziemi Przemyskiej w Przemyślu
fot.: Wojciech Januszczyk
Samodzielny wzrost roślin na infrastrukturze i obiektach budowlanych nic nas nie kosztuje, nie wydajemy na nie energii. Substraty beztorfowe, systemowe rozwiązania retencji wody to są działania sprzyjające temu współistnieniu i tej równoprawności. Bank nasion, wiatr i ptaki zrobią za nas resztę. Do tego jednak trzeba po pierwsze odwagi, a po drugie zmiany podejścia do estetyki. Ja to nazywam „nieestetyczną estetyką”.
zielony dach, zielona ściana
Na wspomnianej wyżej drodze pojawia się jednak problem. Greenwashing. Wiele pracowni rozpoczyna prezentację swoich budynków od zdania: „Nasz projekt jest zrównoważony…”. Mnie skacze ciśnienie. Jak setki ton betonu, rur, plastiku, kabli albo szkła i metalu mają być tym, o czym mówią projektanci? Słowo jest jednak jak akcje na giełdzie, często nie ma pokrycia w formie materialnej. A potem: „ekologiczny, bo mamy zielony dach i ogród wertykalny”. Dalej nie słucham. Zielony dach robi się na torfie. Torf jest największym kumulatorem CO2, a to gaz cieplarniany, mówi prof. Marek Kotowski. CO2 robi zmiany klimatu. Rośliny na ten dach produkowane są w systemie gospodarki liniowej na torfie i dostarczane na budowę w nierecyklingowanych donicach. Potem już tylko system nawadniający do podlewania. Woda oczywiście z sieci. Idźmy dalej. Zielone ściany. To jeszcze większy greenwashing tego obiektu. Tu mamy do czynienia z plastikiem, torfem, systemem nawadniającym, który musi pracować praktycznie non stop. Nie widzę tu ani równowagi, ani eko, bio. Żeby budynek obrósł roślinami, wystarczą zwykłe wytrzymałe i wspaniale wyglądające pnącza Parthenocissus tricuspidata sadzone w gruncie rodzimym. One nic nie potrzebują, same sobie radzą. Na dachy ziemia beztorfowa i roślinność samoistna, pionierska, wytrzymująca bez podlewania. Proste, ale nie takie ładne jak tamto.
Mam takie marzenie. Przejść się ulicą, która zarasta i łączy w sobie wspaniałą architekturę z mechanizmami natury. Pnącza i roślinność samoistna. W wypadku pnączy trzeba jednak obalić legendę miejską o robalach, wilgoci i tak dalej. Jest nawet o tym publikacja prof. Borowskiego. Podsumowując. W naszym otoczeniu jest wiele takich zjawisk greenwashingowych, z których nie zdajemy sobie sprawy. To normalne, kiedy nie ma w trakcie procesu projektowego głębszej refleksji nad relacją zieleń — budynki. W dobie zmian klimatu nie stać nas jednak na taką wygodę. Dogmatem powinno być traktowanie roślinności samoistnej poważnie, oddanie jej elewacji i dachów i uznanie, że to słuszne.
I tu wielka prośba. Bez ściemy, Panie i Panowie projektanci. Bo niektórzy mają słabe serca.
w człowieku jednak coś tkwi
Wojna w Ukrainie. Mam przyjaciela. Żołnierz, walczy na wojnie, żebyśmy my mieli fajną demokrację i żyli w spokoju. Miał wybór, mógł nie jechać. Codziennie wstaje, jedzie na pole minowe i zajmuje się zabieraniem z tych pól swoich kolegów. Tych, którzy zginęli, lub tych, którzy okaleczeni na całe życie jeszcze tam leżą. Rosjanie na takich jak on urządzają sobie polowania bronią snajperską, często zostawiając jakiegoś rannego na przynętę. Aleksander pracował ze mną jakiś czas przy tworzeniu przestrzeni czwartoprzyrodowych, tych z roślinności samoistnej. Kiedyś wysłał mi serię zdjęć z frontu. W murach zniszczonego budynku, tam, gdzie odpoczywają podczas rotacji on i członkowie jego oddziału, stworzył ogród, przestrzeń zieloną opierającą się o ściany budynku, wchodzącą na nią i współgrającą z ruinami. „To dla odpoczynku i dla ukojenia nerwów”, napisał. On nie jest architektem krajobrazu czy architektem, ale chyba wie więcej na ten temat niż niektórzy z nas.
Wojenny Ogród stworzony przez żołnierza w miejscu rotacji tuż przy linii frontu
fot.: Oleksandr Riuchyn
„Każda stolica musi mieć swojego Fostera”, krąży złośliwa anegdota w naszych środowiskach. Tak to chyba będzie również wyglądało po wojnie w Ukrainie. Wiele pracowni już zaczyna dzielić skórę na niedźwiedziu i ostrzy sobie ząbki na „pomaganie” i odbudowę. Przyjedziemy tam do nich z tym samym greenwashingiem. Zaprezentujemy ekobiorozwiązania, które są ekościemą. Zrobimy te same zabiegi PR i popełnimy wiele tych samych błędów, co brać architektoniczna na całym, nazwijmy to, Zachodzie. Szkoda. Może jednak zrozumiemy zawczasu mechanizmy natury, prawdziwe mechanizmy. Połączymy je z naszym procesem twórczym i wpuścimy roślinność na budynki zarówno u nich, jak i u nas.
Wojciech Januszczyk
fot.: Autor