felieton z numeru 10|2021 A&B
Jeśli ktoś dziwi się temu, co od kilku lat dzieje się w polskiej polityce i społeczeństwie, niech nie udaje zaskoczonego. Przestrzeń tego kraju zapowiadała to od dawna — jej forma, logika i estetyka. Gdyby umęczona przez Polaków ziemia miała coś do gadania, toby wyrzęziła przez krzywe zęby: „kochani, a nie mówiłam?”
Jak się chwilę zastanowić, jasne staje się, że układ i forma tego, w czym żyjemy, to odwzorowanie logiki i myślowych schematów wypracowanych w zbiorowym polskim umyśle. Tym samym, który dostarcza nam ostatnio kolejnych społeczno-politycznych atrakcji. Wliczając w to, oczywiście, konkurs na darmowe projekty typowych domków.
Środowisko architektów wiesza na domkowym konkursie psy. Protesty, ostrzeżenia, żeby nie brać udziału. Błędna strategia. Zamiast dziękować — narzekania. A przecież wystarczy zmienić punkt widzenia. Szklanka jest stłuczona tylko w połowie, zatem, hej ho, cieszmy się, bo mamy wreszcie jasną sytuację. Oto konkursem na tani domek władza mówi architektom, gdzie ich przyszłe miejsce. Otóż, jak w przypadku lekarzy, nauczycieli, pielęgniarek i innych sił fachowych — nigdzie. Wielka ulga, bo najgorzej jest tkwić w niepewności oraz łudzić się, że jest się komuś potrzebnym i żałośnie zabiegać o atencję.
Trzeba zresztą przyznać, że komunikat został podany delikatnie. Idąc za przykładem jednego z polityków władza mogłaby przecież architektom rzucić, że „będą wisieć” lub — subtelniej — „niech jadą”. Albo, na wzór billboardów o sędziach kradnących kiełbasę, Narodowa Fundacja Wyrzucania Forsy Podatników mogła zmajstrować bannery o zdegenerowanej kaście projektantów. Wystarczy, że pokazałaby na billboardach co ciekawsze domy z katalogów lub niektóre osiedla z komentarzem „to oni was tak urządzili”.
Jeśli bowiem namyślić się uważniej, to architekci mocno zapracowali na obecną sytuację. Na to, by znaleźć się na prostej drodze do „nigdzie”. W ostatnich dekadach nie było słychać w środowisku miażdżącej krytyki i prób wyrugowania katalogowych domów robionych pod publiczkę, podpisujących gotowe projekty architektów albo projektantów, którzy tylko wykonywali rozkazy wolnego rynku w postaci różnej maści inwestorów. Owszem, słychać było pomruki, utyskiwania, ubolewanie, ale żadne z ciał zrzeszających architektów nie ruszyło skutecznie do ministerstw z konkretnymi i kompleksowymi propozycjami rozwiązania sytuacji.
Nic zatem dziwnego, że oprócz rynku gotowych domów jednorodzinnych, mamy też coraz bardziej spuchnięte katalogi domów weselnych, przybytków spokojnej starości, hoteli i pensjonatów. Same się nie zaprojektowały. Większość równie wysokiej jakości, jak nostalgiczne domki „w bzach”, „w magnoliach” lub — na drugą nóżkę — fascynujące projekty w duchu zmutowanego modernizmu. Nic tylko czekać na katalogi typowych piastowskich zamków, których budowa wybrzmiała w Nowym Ładzie obok zapowiedzi domów bez pozwolenia. Na pewno znajdą się architekci, którzy z ochotą zrobią nawet projekt typowych ruin.
Ma zatem sto procent racji Agata Twardoch, która — komentując Nowy Ład i konkurs na typowe domki — pisze, że „zaangażowanie w proces budowy architekta nie gwarantuje ABSOLUTNIE niczego — ani po stronie jakości samej architektury, ani tym bardziej po stronie ładu przestrzennego”. Oraz, że dobre typowe projekty mają wiele sensu, jeśli ująć je w porządne urbanistyczne i infrastrukturalne karby, na co Twardoch przytacza trafne dowody. Pyta też, wspominając wspierany przez środowisko architektów konkurs z lat 90. na dom dostępny: „dobre są domy typowe czy niedobre?”.
Odpowiedź może być tylko pokrętna. I tak, i nie, to zależy. Trzeba się przy tym pochylić nad zjawiskiem katalogu lub wzornika. Katalog jako taki jest z zasady niewinny: album na zdjęcia, klaser na zbiór znaczków. Ważne, co do niego włożymy i jak z tej zawartości skorzystamy. To nie katalog „pieprzy kontekst”, a jego użytkownik oraz urzędy, prawo lub polityka, które na to pozwalają. Katalog w ręku świadomego projektanta lub decydenta to z kolei katalizator sukcesu. Dość wspomnieć wzorniki z czasów renesansu. Kto wie, czy poznański ratusz wyglądałby równie dobrze, gdyby jego autor, Jan Baptysta Quadro, nie posłużył się mocno wzornikiem Serlia.
Gorzej było natomiast z katalogami systemowych elementów, z których korzystali projektanci budynków z wielkiej płyty. Typów ścian, wsporników i stropów było do wyboru tyle, że dałoby się z nich zrobić osiedla znacznie lepsze, niż to, co zbudowano. Tyle że katalog sobie, a rzeczywistość sobie. Fabryki domów nie chciały lub nie były w stanie wytwarzać krótkich, trudniejszych serii bardziej wymyślnych elementów. No i postawiliśmy kloce.
Katalog i dom typowy są zatem jak nóż — zależy w czyje trafią ręce. Jeśli realizacją seryjnych projektów zajmie się ten sam zbiorowy umysł, który meblował nam przestrzeń przez ostatnie dekady, to nic tylko czekać na Centralny Port Komunikacyjny i wiać z niego jak najdalej. Ale, jest jeszcze szansa — zarówno dla przestrzeni, jak i środowiska architektów, które może silniej zaznaczyć swoją obecność i fachowość. Gdy już ujrzymy rezultaty rządowego konkursu na domki, warto będzie uruchomić szeroką edukacyjną akcję. Taką, która uświadomi, które projekty z finałowej setki są najbardziej wartościowe, albo jak wybrać typ budynku i wpasować go w krajobraz, tradycyjną lub nowoczesną zabudowę.
SARP i Izba powinny też wesprzeć samorządy w przygotowaniu terenów pod budowę typowych domów, tak by — zgodnie z postulatem Agaty Twardoch — tworzyły one sensowną całość. Natomiast bojkot konkursu może zaszkodzić, bo jak się rządowi zawody nie udadzą, to długo nie będzie szukać kozła ofiarnego. Wiadoma fundacja pójdzie na całość i to po nazwiskach. Wcale nie musi być o złodziejach wędlin. Już widzę te billboardy:
„Stelmach robi projekty kredkami”, „JEMS-i rysują rzuty w Paincie”, „Kuryłowicz lepi makiety z plasteliny”.
Publika będzie darła łacha. Na pewno tego chcecie?