Nasza przybrana mała ojczyzna
Rozpoczynająca się w Europie i nabierająca tempa dyskusja oraz inicjatywy Zielonego Ładu i Nowego Europejskiego Bauhausu, niewątpliwie redefiniują dotychczasowe cele i kierunki działań, otwierając nowe, nie eksplorowane do tej pory, bardzo szerokie obszary aktywności społeczeństw europejskich. Niezależnie czy inicjatywy te będą miały dłuższy czasowy horyzont funkcjonowania i otworzą jakąś nową kartę w historii Europy, czy też umrą śmiercią naturalną, nie można ich lekceważyć. Najprawdopodobniej przybiorą one różnorodny, zależny od specyfiki danego kraju czy regionu charakter. Dlatego kluczowe staję się pojęcie tożsamości, czyli „inwentaryzacja” własnych krajowych i regionalnych uwarunkowań.
Zdarzyło mi się napisać już stosunkowo dużą ilość tekstów na temat tożsamości regionu, w którym mieszkam od dzieciństwa, mojej małej ojczyzny, czyli Górnego Śląska. Przewijały się w nich wielokulturowość regionu, industrialny pejzaż, a motywem przewodnim były zawsze zurbanizowana przestrzeń i architektura. Jednak od ponad czterdziestu lat mamy z żoną również drugą małą, weekendową ojczyznę na samej granicy państwa, w niewielkiej beskidzkiej wsi. To drewniana, ponadstuletnia, nieco pokraczna i wielokrotnie przebudowywana chałupa na krańcu zachodniego pasma Babiej Góry, naprzeciw masywu Pilska, parę kilometrów od granicznej przełęczy Glinna, którą przebiegał historyczny miedziany szlak. Licząca 1200 mieszkańców jedna z ponad 50 tysięcy polskich wsi została założona w XVI wieku przez osadników wołoskich przybyłych z Półwyspu Bałkańskiego. Warto wspomnieć, że liczba miast w Polsce wynosi 954, czyli 50 razy mniej niż wsi. Aż do czasów komunistycznych była to uboga beskidzka wieś, a ludność utrzymywała się z rolnictwa na trudnych górskich ziemiach, hodowli owiec i rzemiosła. We wsi nie pozostały żadne relikty historii, z wyjątkiem paru drewnianych, stopniowo znikających chałup. Po II wojnie światowej do lat 80. XX wieku pojawiło się tu masowe zjawisko chłoporobotników, dojeżdżających do odległych o nawet około 70 kilometrów kopalń, znacząco zmieniające dotychczasowy charakter wsi, podnoszące jednocześnie w jakimś stopniu status materialny mieszkańców. W latach 70. planowano zrealizować tutaj duży kombinat wypoczynkowo‑narciarski, ale plany upadły, powodując mniejsze zainteresowanie turystyczne terenem. W okresie transformacji zmienił się również pejzaż otaczających wieś górskich zboczy. Stopniowo znika uprawa zbóż i kartofli, dawne pola zmieniają się w pastwiska, rozległe hale górskie zarastają samosiejkami ponieważ we wsi pozostało zaledwie dwóch baców. Pojawiły się natomiast dziesiątki mikrofirm i mikrobiznesów rodzinnych o bardzo zróżnicowanym charakterze. Z dużą dozą pewności można uznać, że taką historię posiada większość polskich wsi.
deszcz
© Piotr Średniawa
Pomimo że dobrze znamy okolicę i tutejszych mieszkańców, długo nie zastanawialiśmy się nad tożsamością tej niewielkiej górskiej enklawy, zauważając początkowo jedynie malowniczy górski pejzaż. Prawdopodobnie jedną z przyczyn była pospolita, pozbawiona szczególnego klimatu architektura tej miejscowości, będącej zabałaganioną dwustronną ulicówką rozpełzającą się po okolicznych zboczach. Drewniane domy, zastąpiono stosunkowo dużymi budynkami z pustaków z pokojami dla turystów, co jest w oczach mieszkańców pozytywną zmianą. W ostatnich latach pojawiły się kute ogrodzenia i bramy, a w obejściach elementy małej architektury wypoczynkowej jak ławki, huśtawki, miejsca do grillowania, będące lokalnym i zewnętrznym komunikatem podnoszenia statusu społecznego i materialnego. Balansująca na granicy tego pojęcia architektura to typowa, niespecjalnie malownicza swojska polska bylejakość estetyczna. Musiało minąć wiele lat, zanim zrozumiałem, że ocena tej architektury z „miejskich”, deprecjonujących ją pozycji jest w znacznej mierze nieuprawniona. Ta architektura żyje zupełnie innym życiem i rytmem niż miejska tkanka. Nie oznacza to bynajmniej jakiegoś nawrócenia i bezkrytycznej akceptacji tej przestrzeni, lecz próbę zrozumienia jej i zachodzących w niej procesów.
trudno uchwytna tożsamość
Ta nieco pstrokata architektura wsi, nieutrzymująca linii zabudowy, o różnych kątach i pokryciach dachów z pewnością nie była i nie będzie prezentowana w architektonicznych żurnalach i portalach internetowych. Jest zupełnie obojętne, czy projektował ją architekt, inżynier budownictwa, czy technik budowlany. Realizowana jest przy użyciu BIM, co oznacza tutaj Bezdyskusyjną Inicjatywę Majstra, szczególnie w zakresie fasad i detali. Ta architektura i nie‑architektura jest jednak, co nie jest oczywiste przy pierwszym kontakcie, organicznie wpisana w otaczającą górską przyrodę. Nie poprzez uznany przez nas architektów kontekst formalny, czy estetyczny, użycie lokalnego materiału czy też specyficzny detal, lecz innego rodzaju związek, może nawet prawdziwszy i głębszy. Ta z pozoru nijaka architektura rozmawia z mieszkańcami i przyrodą. Nie trzeba jak w mieście wyglądać przez okno żeby sprawdzić, czy pada deszcz, słychać po prostu jego krople bębniące o dach. Jesienią architektura szepcze ocierającymi się o dach spadającymi liśćmi. W zimie drewniana więźba skrzypi pod śniegiem, a w czasie halnego jęczy, ciężko pracując. We wnętrzach czuje się zapomniane w mieście zapachy, kwitnących drzew, skoszonej trawy, więdnących liści i dymu z jesiennych porządków na polach. Zima maluje w czasie mrozu lodowe ornamenty na starszego typu oknach, a na okapach zawiesza firanki z sopli. Architektura wpisana jest integralnie w rytm natury. Tego wszystkiego pozbawiona jest architektura miejska, żyjąca poza przyrodą i porami roku. Gdy w mieście zmieniające się pory roku wyznacza już tylko wymiana opon z letnich na zimowe, tutaj odczuwalna ilość pór roku znacznie przekracza kalendarzowe cztery. Są mrozy, roztopy, przedwiośnie, kwietna wiosna, słoneczne lub deszczowe lato, żniwa i sianokosy, złota jesień, jesienne szarugi, pierwsze przymrozki i śniegi. Tę tożsamość odmienną od miejskiej już dawno zapomnieliśmy i mamy do niej lekceważący, miastowy stosunek jak do zbytecznego anachronizmu. Lokalna społeczność identyfikuje się z tą architekturą i niewątpliwie stanowi ona istotny, aczkolwiek trudny do zauważenia z miejskiej perspektywy, element lokalnej tożsamości.
mróz
© Piotr Średniawa
Ważne są również niematerialne obszary tożsamości. Takim zamkniętym przed „obcymi” obszarem jest język. Rozmawiając ze starszymi mieszkańcami, odczuwamy odrębność społeczności, która posługuje się gwarą pozwalającą na wzajemne zrozumienie, wyznaczając własną tożsamość. Wśród młodszego pokolenia również można usłyszeć lokalne naleciałości językowe. Ta bariera językowa powoduje, że architekt z miasta jest kimś „obcym”, z zewnątrz, natomiast majster jest „swój”. Drugim obszarem są silne związki rozbudowanych rodzin i znajomości sąsiedzkie. Zakupy w sklepie, naprawy i remonty domów, prace w polu, udział w nabożeństwach i świętach rodzinnych to okazje do umacniania tego samorodnego kapitału społecznego. Wbrew obiegowym opiniom ten stabilny kapitał społeczny, mający oparcie w strukturze przestrzennej kraju, ma wartość nie tylko lokalną, lecz również jest pewnym remedium na gwałtowne zmiany kulturowe i wielość funkcjonujących, wzajemnie sprzecznych w przestrzeni miejskiej, idei i poglądów. Naiwnością i nadużyciem byłoby jednak idealizowanie sielskiej wsi, które obecne było w Europie od czasów oświecenia i romantyzmu. Wspólnota wiejska charakteryzuje się wzajemną bliskością, ale też generuje syndrom upodabniania się do pozostałych mieszkańców i sąsiadów, aby nie narazić się na wykluczenie. Prawdopodobnie dlatego są tak duże problemy z realizacją współczesnej architektury, niepodobnej do tej, która tutaj powstaje i uznawana za własną. Relacje sąsiedzkie to też nie tylko pełna harmonia. Sięgający jeszcze czasów austriackich trudny do uporządkowania bałagan geodezyjny skutkuje ciągnącymi się przez pokolenia sporami własnościowymi, a każda próba regulacji zaburza status quo, do którego wszyscy się przyzwyczaili.
Bardzo poważnym problemem są brak sieci gazowej, w wyniku czego dolina zasnuta jest smogiem z pieców opalanych węglem i drewnem, brak dostępu do szerokopasmowego internetu i brak wygodnych połączeń z najbliższym miastem komunikacją masową. Statystycznie dochód na jednego mieszkańca jest niższy niż w mieście, aczkolwiek ta różnica ma charakter relatywny ze względu na nieporównywalne koszty utrzymania. Natomiast bezdyskusyjnie niższy niż w mieście jest poziom i dostęp do usług, zwłaszcza edukacji, służby zdrowia i kultury. Bardzo podobne zjawiska występują w większości polskich wsi, czego efektem jest odpływ rodzimej wykształconej młodzieży do miast. Niemniej widoczny jest w ciągu ostatnich trzydziestu lat, a szczególnie po wstąpieniu Polski do UE i związanymi z tym dopłatami do rolnictwa, pozytywny proces podnoszenia się jakości życia na polskiej wsi, przy jednoczesnej stopniowej zmianie dotychczas pejoratywnego spojrzenia na tego typu układy osiedleńcze i ich mieszkańców.
ciąg dalszy na następnej stronie