Po pandemicznej przerwie, SARP Oddział Jelenia Góra wznowiło cykliczne spotkania KASA, czyli Karkonoskie Spotkania Architektoniczne, które od ponad trzydziestu lat odbywają się co drugą jesień na terenie Kotliny Jeleniogórskiej.
Od 2018 roku i ostatnich, jubileuszowych spotkań formuła jest następująca — organizatorzy obwożą uczestników imprezy (członków SARP z różnych oddziałów) po terenie Kotliny, pokazując wybrane, najciekawsze, nowe realizacje, które następnie przez to grono oceniane są w konkursie o tytuł „Mister KASA”. Kolejny dzień poświęcony jest obiektom powstałym w tym samym czasie po drugiej stronie granicy, czyli u naszych czeskich sąsiadów (już bez konkursowej oceny), a na koniec wszyscy uczestniczą w konferencji przygotowanej przez obie strony na Wydziale Architektury w Libercu. Wieczorami, po kolacji, mają oczywiście miejsce rozmowy i dyskusje na temat różnego, u Polaków i Czechów, podejścia do projektowania w rejonie karkonoskim. Takie jest też główne założenie organizatorów — konfrontacja, dialog i wymiana doświadczeń, również na poziomie akademickim. Ze strony czeskiej w KASA biorą udział studenci Wydziału Architektury i ich prowadzący, a wspólnie spędzony czas na wycieczkach po obiektach, w autobusie i hotelu — tym razem w Świeradowie-Zdroju — sprzyja międzynarodowej i międzypokoleniowej integracji. Tak mijają trzy dni pełne architektury, zróżnicowanych emocjonalnie widoków i dużej dawki wrażeń z obu stron granicy.
coraz większe kubatury, coraz większe kontrowersje
W tym roku po raz kolejny trzeba powiedzieć: chwała organizatorom — Pawłowi Orłowskiemu, prezesowi oddziału, Wojciechowi Drajewiczowi i całemu Zarządowi SARP O. Jelenia Góra — za to, że dzięki spotkaniom KASA polscy architekci z wielu różnych miast mogli obejrzeć nowe, świetne realizacje w Kotlinie Jeleniogórskiej, a także na własne oczy przekonać się, jak nasza grupa zawodowa przykłada rękę do niechlubnego zabudowywania rejonów podgórskich przewymiarowanymi i bezstylowymi obiektami. Ten dualizm uczuć — podziwu i zażenowania — towarzyszy uczestnikom spotkań od blisko dziesięciu lat. Niestety, dobrze pamięta się te złe emocje, od nich też zacznę.
Za duże hotele, aparthotele i apartamentowce wyrastają na zboczach wzniesień, zasłaniając wszystko, co jeszcze do niedawna było atutem Karpacza, Szklarskiej Poręby, Świeradowa — pięknych widoków na góry i doliny. Drugą ważną kwestią jest jakość tej nowej, przerośniętej architektury, zostawiająca wiele do życzenia. Albo są to obiekty naśladujące, często zbyt dosłownie, stare wzory sudeckie lub — co jeszcze gorsze — podhalańskie lub oderwane od otoczenia i kontekstu, uniwersalne „bloki” ze stalą, szkłem i drewnem na elewacjach.
Nie pierwszy więc raz na wieczornym spotkaniu dyskusyjnym padło z ust Wojciecha Drajewicza, pytanie: jak budować u podnóża Karkonoszy? I też nie po raz pierwszy słyszeć można było odpowiedzi: z umiarem i w dobrym stylu. Ale jaki ma być ten styl? Tego już nie udało się precyzyjnie określić.
za duży luksus
Na potwierdzenie trudności tematu przytoczyć można wrażenia z wycieczek do kilku nowych hoteli wybudowanych w Karpaczu i jego okolicach. Co najmniej czterogwiazdkowe, imponujących rozmiarów, przyćmiewające wszystko, co dookoła, z lepiej lub gorzej ukształtowanymi bryłami, z bogatym wnętrzem obfitującym w detale niekoniecznie związane z pejzażem górskim. Spostrzeżenia z zewnątrz — za duże i przyciężkie, choć udające klimat otoczenia, bo naśladujące styl podhalański. Jeszcze gorzej we wnętrzach — przepych i pseudoelegancja niepasujące ani do lokalizacji, ani do pełnionej funkcji przede wszystkim bazy noclegowo‑gastronomicznej ośrodka turystyczno‑sportowego. W piwnicach z reguły wielkie SPA z basenami i saunami na minimum 500 osób.
Na tle tych dużych i drogich luksusów, mile zaskoczyć mógł mniejszy pensjonat — plenerowy gościniec, będący rozbudową starego obiektu (Gościniec Nowa Prowincja, Chrośnica, proj.: Jarosław Kłak). Z większym wyczuciem skali, urządzony na lokalną, wiejską nutę, kameralny, a jednak komfortowy.
Gościniec Nowa Prowincja, Chrośnica, proj.: Jarosław Kłak
© archiwum organizatorów
Niejednemu uczestnikowi wycieczki nasunęła się refleksja, że polski inwestor nie ma raczej problemu z finansami, ale z tym, jak je wydać. Chciałby mieć obiekt wyjątkowy, czasami więc brnie w akcenty chińskie, japońskie, hinduskie, czy norweskie, łącząc w tej jednej realizacji wszystko, co mu się kiedykolwiek spodobało podczas wycieczek po całym świecie. Można zadać pytanie — gdzie w tym wszystkim jest architekt? I jak się okazuje, często go już nie ma, bo nie wytrwał do końca budowy i przy coraz większej rozbieżności zdań z inwestorem, zrezygnował z dalszej współpracy. Efekt takiego końca jest niestety widoczny gołym okiem.
Tutaj powraca kolejny problem — zaufania i autorytetu, jakim powinien cieszyć się architekt w społeczeństwie. To zdaje się pieśń przeszłości, liczą się tylko pieniądze i możliwość szybkiego ich zarobienia. Dla inwestora ważne jest, by inwestycja jak najprędzej przynosiła zysk, a dla architekta — by szybko i bezboleśnie zrobić projekt, uzyskać wymagane zezwolenia i dostać zapłatę. Interes publiczny nie ma znaczenia wobec popartego finansami interesu prywatnego. Widok na góry, okoliczna zieleń, ekologia i ochrona środowiska — to nie są tematy, na które ktokolwiek ma zamiar tracić czas. Wybudować i zarabiać, to jest w dzisiejszej Polsce biznes i tzw. rozwój, reszta się nie liczy.
kontynuacja zamiast kontrastu
Problem ten poruszył — na konferencji zorganizowanej w ostatni dzień KASA na Wydziale Architektury i Sztuki w Libercu — Janusz Korzeń, architekt i urbanista reprezentujący Towarzystwo Karkonoskie, od ponad czterdziestu lat związany zawodowo z rejonem jeleniogórskim. W prelekcji zatytułowanej „Kontynuacja, czy wrzask w przestrzeni? Problemy współczesnej architektury w Sudetach Zachodnich” mówił, jak można rozwiązywać konflikty pomiędzy interesem prywatnym i wspólnym, przeciwstawiając się panującej dzisiaj zasadzie „minimum interesu publicznego w zakresie ochrony przestrzeni”. Podał starą i równocześnie najprostszą receptę, znaną i stosowaną od wieków przez architektów projektujących w rejonach podgórskich: po pierwsze — staranne wpisanie obiektu w przyrodniczo‑krajobrazowe otoczenie, po drugie — zabezpieczenie odpowiedniej wielkości niezabudowanej przestrzeni wokół nowego obiektu, po trzecie — zachowanie odpowiedniej skali zabudowy, by nie stanowiła dysproporcji z otoczeniem. Do tego pożądane jest stosowanie lokalnych materiałów budowlanych i inspiracja istniejącą, rdzenną architekturą, ale na zasadzie kontynuacji, nie naśladownictwa.
Niby wszystko znane, jasne i zrozumiałe, a jednak trudne w realizacji. Janusz Korzeń podsumował swoje wystąpienie mówiąc, że nigdy nie osiągniemy dobrych rezultatów, szokując kontrastowymi rozwiązaniami i tytułowym wrzaskiem w przestrzeni. Oczekiwana jest kontynuacja na zasadzie utrzymania gabarytów, materiałów i kolorystyki, ale to jest trudne i wymaga od architekta znakomitego warsztatu.
renowacje górą
Na szczęście nie wszystko jest tak tragiczne. Wśród odwiedzanych przez nas najnowszych obiektów po polskiej stronie granicy znalazło się kilka starych, zabytkowych, poddanych ostatnio renowacji lub modernizacji w sposób rzeczywiście godny zaprezentowania. Te realizacje mogły zachwycić i umiarkowaniem inwestorskim, i wyczuciem projektantów. Podobały się Ornamental Farm w Bukowcu (proj.: budynek „podkowy: CCI, budynki „stodoły”, „owczarni” i „browaru”: Anna Kościuk, budynek „zarządu”: Arch-E), Pałac Lubiechowa (proj.: Zespół Inżynierów Ałykow) i jeszcze nieukończone Centrum Muzealno-Edukacyjne Karkonoskiego Parku Narodowego w Sobieszowie (proj.: Pracownia Architektoniczna 1997). Wyjątkowo pięknie zrekonstruowano Śląski Dom Modlitwy (translokacja: Zbigniew Zbyszyński) w sąsiedztwie Pałacu Łomnica, którego pierwowzór stał do 2009 roku w Rząśniku, ale ze względu na kompletną rujnację, został rozebrany. W zrekonstruowanym obiekcie powstało muzeum z wystawą multimedialną pokazującą historię i architekturę dolnośląskich Domów Modlitwy, których około dwieście wybudowano w XVIII wieku.
Śląski Dom Modlitwy (translokacja: Zbigniew Zbyszyński)
© archiwum organizatorów
Niezwykle udanym rozwiązaniem okazała się też rozbudowa Pałacu Pakoszów w Pakoszowie (proj.: Christopher Schmidt). Do zabytkowej bryły dobudowano urzekającą prostotą, a jednak niepowtarzalną część nową, mieszczącą na dwóch kondygnacjach pokoje hotelowe i apartamenty — nad samym brzegiem jeziora, w zgodzie i harmonii z otaczającą przyrodą. Wnętrza potraktowane z umiarem, a nawet ascezą, łączą nowoczesność z poszanowaniem zachowanych oryginalnych elementów sprzed wieków.
Atutem wszystkich wyżej wymienionych przykładów jest też pewne oddalenie od zgiełku znanych turystycznych miejscowości — Karpacza, Szklarskiej Poręby, Świeradowa. Obiekty, które nas zachwyciły, nie konkurują z sąsiadami, nie walczą o zysk, ale zlokalizowane na uboczu, wtopione w krajobraz służyć mają miłośnikom ciszy i spokojnego wypoczynku.
ciąg dalszy na następnej stronie