Zobacz w portalu A&B!
Zostań użytkownikiem portalu A&B i odbierz prezenty!
Zarejestruj się w portalu A&B i odbierz prezenty
maximize

Czy miejska partyzantka jest potrzebna naszym miastom?

31 stycznia '23

Trudno szukać współzależności pomiędzy pieniędzmi wydawanymi przez samorządy na zieleń a opinią mieszkańców na temat parków i terenów zielonych. Ten konflikt to nic dziwnego — samorządy dziwią się, dlaczego gawiedź nie docenia sum, a mieszkańcy, czemu dalej nikt ich nie słucha.

dlaczego ludzie sami sadzą zieleń?

Naprzeciw współpracy na linii mieszkańcy-instytucje często wcale nie stoją mury zbudowane z piętrzących się aktów prawnych, lecz linia niezrozumienia wzajemnych potrzeb. Wielkie projekty bardzo często nie pokrywają się z lokalnymi potrzebami. Równie dużym nieporozumieniem bywają skwery i „rewitalizacje” w ramach których zamiast niewielkich ingerencji stawia się na całościowe zmiany. Co, jeśli, droga do poprawy zieleni w mieście jest zupełnie inna?

Wchodzę na grupę lokalnych „miejskich partyzantów” w dzielnicy, której mieszkam. Zupełnie nieznający się ludzie co jakiś czas umawiają się na sadzenie kwiatów, bylin, a nawet drzew. Zwykle tym działaniom towarzyszy integracja — wspólne warsztaty i poznawanie się. To jeden z przykładów guerilla gardeningu, czyli partyzantki ogrodniczej. Dlaczego szukamy takich grup?

Działania miejskiej partyzantki mogą być niewielkie, ograniczone do małego poletka przy osiedlu

działania miejskiej partyzantki mogą być niewielkie, ograniczone do małego poletka przy osiedlu

fot. Ordercrazy | © Wikimedia Commons CC BY-SA 4.0

idea miejskiej partyzantki

Idea guerilla gardeningu sięga lat 60. XX wieku, a za jego pierwszy przykład uznaje się zagospodarowanie nieużytku przy Uniwersytecie w Berkeley. W efekcie społecznej samoorganizacji doprowadzono do stworzenia nielegalnego parku, co doprowadziło do starć z policją. Batalia z biegiem lat okazała się przegrana.

Partyzantka ogrodnicza to forma działań oddolnych, w ramach których często nie do końca legalnie dochodzi do zasadzenia zieleni. Jej najsłynniejszym propagatorem jest Richard Reynolds, autor On Guerilla Gardening — podręcznika dla miejskich aktywistów. Działania w ramach ogrodowej partyzantki mogą ograniczać się do nawet najmniejszych działań — zarzucenia niewielkich „bomb kwiatowych”, posadzenia drzewa czy dbania o konkretne nieużytki. Może służyć też łączyć się z ogrodami społecznymi, o których piszę Kacper Kępiński. Niesie ona ze sobą jednak dwie istotne zmiany. Przede wszystkim odrzuca estetyzację przestrzeni na rzecz jej naturalności, która ma być bardziej dzika, nieokiełznana i zasadzona bez linijki. Druga to prymat oddolności nad planowaniem i przejęcie inicjatywy, co często jest efektem zawodu nad instytucjami miejskimi.

Czasem lepsze od słupkozy mogłoby być sadzenie drzew

czasem lepsze od słupkozy mogłoby być sadzenie drzew

fot. Witold Szwedkowski| © Wikimedia Commons CC BY-SA 4.0

instytucjonalizacja

„Partyzanci” pojawiają się tam, gdzie zwykle dotąd nikogo nie było. Sadzą rośliny w miejscach zapuszczonych, nieuczęszczanych czy zwyczajnie zapomnianych. Walczą też z nadmiarem betonu, ściągając nadmiarową ilość betonowych płyt w miejscach, gdzie spokojnie, nikomu nie wadząc mogłyby rosnąć rośliny.

Problemem, jak zwykle jest kwestia współpracy. Guerillas mogą przecież korzystać z urzędu i na odwrót. Miejska zielona samoorganizacja pojawiać mogłaby się wszędzie tam, gdzie zarząd zieleni pojawić się nie może. Oczywiście w ramach legalnych. Czy można te działania zinstytucjonalizować? O tym opowiada Marcin Kędzierski, poruszający kwestie partyzantki ogrodniczej w swojej rozprawie doktorskiej.

Guerilla gardening nie może zostać zinstytucjonalizowany. Bardziej stawiam na spontaniczne i oddolne działania, które jednak nie powinny naruszać prawa. Jeżeli partyzanci będą podejmować akcje spontaniczne, ale legalne, to współpraca z urzędami będzie o wiele łatwiejsza. Idea nie może odstraszać. Coś nielegalnego a na dodatek kojarzonego czasami z dewastacją mienia publicznego lub prywatnego nie zachęca urzędników do współpracy z partyzantami. Jakkolwiek kooperacja pomiędzy tymi siłami wyjdzie każdej przestrzeni miejskiej na dobre.

Przykład z krakowskiej Krowodrzy, gdzie mieszkańcy zaopiekowali się przestrzenią przy zabytkowej kapliczce

przykład z krakowskiej Krowodrzy, gdzie mieszkańcy zaopiekowali się przestrzenią przy zabytkowej kapliczce

© Zielony Blok

kierunek współpracy

To wszystko sprowadza się do pytania, w jaki sposób powinna przebiegać współpraca pomiędzy „partyzantami” a urzędnikami? W jaki sposób tworzyć takie więzi i tworzyć swoisty networking. To możliwości, ale takie współprace już następują w Toruniu, Łodzi, Poznaniu, ale również w niewielkich miejscowościach jak Choroszcz.

Samorządy powinny przyciągać do siebie aktywistów. Obserwować profile społecznościowe, ponieważ partyzanci chętnie dzielą się swoim akcjami w sieci. Trzeba tych aktywistów zachęcić. Pamiętajmy, że są oni często w kontrze do wszelkich władz. Zatem muszą coś otrzymać. Wsparcie pod postacią zakupu nasion, narzędzi ogrodniczych, a nawet wyznaczeniu zaniedbanych miejsc przez urzędników mogłoby skłonić partyzantów do współpracy. Łatwo nie będzie. Myślę, że najważniejsze jest to by urzędnicy wyszli zza biurek i wyłamali się ze schematycznego podejścia do miejskiej estetyki. Nowy kwietnik lub nowe drzewo, których ustawienie zaplanowano w budżecie miejskim to nie to samo co współpraca z partyzantami — dodaje Kędzierski.

Miejscy partyzanci mogliby być dla urzędników cichym wsparciem, niczym superbohater, pojawiając się tam, gdzie urząd nie musi.

opracował Wiktor Bochenek

Głos został już oddany

DACHRYNNA: zintegrowany system dachowy 2w1 (Dach + Rynna)
SPACE Designer
INSPIRACJE