30 września poznaliśmy projekty, które mieszkańcy wybrali w ramach budżetu obywatelskiego. Wyraźnie zdominowała je zieleń. To wynik realnej potrzeby czy mody?
W Warszawie od kilku lat coraz silniej zwraca się uwagę za szacunek do zieleni. To głównie zasługa aktywistów, nie tylko miejskich, ale i tych uświadamiających w dziedzinie zmian klimatu, którzy wspólnie pokazują, jak ważne są rośliny w obliczu globalnego ocieplenia. Debata na ten temat toczy się już na tyle długo, że w tym roku na ogromnej części zielonych terenów miejskich zaprzestano koszenia trawy. Co więcej, pojawienie się kosiarek w wielu miejscach wywoływało oburzenie i skargi obrońców wysokiej trawy. Znacznie rozwinęła się świadomość dotycząca wycinki drzew i społeczna kontrola nad tymi działaniami (mieszkańcy żądają na przykład okazywania pozwoleń na wycinkę), niezwykłą popularnością cieszą się łąki kwietne, których także z roku na rok przybywa. Temat stał się modny.
biurowiec na Służewcu Przemysłowym
fot.: Anna Cymer
obywatelski dwugłos
Aby ów pozornie sielankowy obraz urealnić, nie można nie przywołać wciąż licznej grupy wrogów roślin. Wśród nich dominują wielbiciele czterech kółek, wyznawcy teorii, że w poszukiwaniu zieleni należy się udać na wieś, w mieście zaś trawniki powinny ustąpić miejsca parkingom. W debatach czasem przebija się głos alergików, którzy jakoby cierpią większe katusze, gdy w pobliżu znajduje się łąka kwietna.
Ten dwugłos — za i przeciwko zieleni — wspiera pracowicie stołeczny ratusz, sprzyjając swoimi działaniami, co może się wydać zaskakujące, obu grupom. Bo z jednej strony sadzone są setki drzew (ale wiele z nich z powodu braku wody wysycha), zwężana właśnie Aleja Jana Pawła II obsadzana jest zielenią i trawą, ta druga pojawiła się też na kilku odcinkach tramwajowych torowisk. Z drugiej strony dewastującym zieleń kierowcom nie grożą praktycznie żadne kary. Tymczasem wśród przewin nie jest tylko wjeżdżanie jednym kołem na osiedlowy trawnik, ale także regularne rozjeżdżanie parków i skwerów, które stają się coraz popularniejszymi parkingami.
osiedle za Żelazną Bramą
fot.: Anna Cymer
Konsekwencje nie grożą także tnącym bez opamiętania drzewa deweloperom — w tym roku co najmniej kilka razy mieszkańcy interweniowali, gdy pod piłami padały drzewa z gniazdami i pisklętami. Mandat za takie działanie jest dla dewelopera nieodczuwalny. Drzewa wycina się przy szkolnych boiskach, bo zrzucają liście na cenną, nową nawierzchnię, regułą jest wycinka przy okazji remontu ulicy czy miejskich instalacji. Nie z konieczności, a dla wygody — łatwiej i szybciej da się wykonać robotę, jeśli nie trzeba omijać korzeni, uważać na rosnące rośliny.
Nie ma dziedziny życia, w której Polacy i Polki nie dzieliliby się na dwa przeciwne obozy; i wobec zieleni okopujemy się na swoich pozycjach. Jedni w coraz dokuczliwsze upały i susze widzą ratunek w kumulujących wilgoć i dających cień roślinach, inni ostrzegają przed spadającymi na niemowlęta konarami (owszem, wydarzyły się takie tragedie), spadającymi liśćmi, pod którymi wszystko gnije, pełnymi kleszczy chwastami zastępującymi ostatnio eleganckie trawniki.
23 procent
Warszawa nie należy do najzieleńszych miast w Polsce. Tu według danych GUS z 2017 roku prym wiedzie Sopot w 61 proc. pokryty terenami zielonymi; 45 proc. powierzchni Katowic, 37 Bydgoszczy, 35 Jeleniej Góry, 29 Chorzowa, 25 Białegostoku — to obszary zielone. W stolicy lasy, parki, zieleń osiedlowa i uliczna, zieleńce i cmentarze (bo takie tereny wlicza się do statystyk) zajmują 23,3 proc. powierzchni miasta. To mniej więcej tyle samo, co w Gdańsku i Szczecinie, dwa razy tyle, co w Krakowie, a radykalnie więcej wobec najuboższych w zieleń Krosna (4 proc.) czy Tarnowa i Łomży z sześcioma procentami. Czy te 23 procent wystarczy, aby miasto w ocieplającym się klimacie zapewniło znośne warunki do życia?
Targówek
fot.: Anna Cymer
warszawski budżet obywatelski
Nauka milczy o tym, ile roślin powinno istnieć w mieście, ale mieszkańcy Warszawy ujawnili swój na ten temat pogląd, głosując w tym roku na projekty w budżecie obywatelskim. Tu bowiem zieleń wysunęła się zdecydowanie na pierwszą pozycję. Na przykład na Mokotowie, największej stołecznej dzielnicy, aż 17 spośród wybranych do realizacji 22 projektów związanych jest z zielenią. Parki kieszonkowe, nasadzenia krzewów, kwietne łąki i ogrody warzywne, domki dla ptaków i jeży, remonty skwerów – okazało się, że właściwie w każdej dzielnicy dominują takie właśnie potrzeby. Nie inaczej jest w projektach ogólnomiejskich (w Warszawie można głosować osobno na listę ogólnomiejską i na projekty dla wybranej dzielnicy). „Nasadzenia niskiej roślinności wzdłuż ulic w Warszawie”, „Stop smog — zazieleńmy ulice naszej stolicy”, „2220 drzew dla Warszawy”, „Ratowanie i pielęgnacja dużych starych drzew, poprzedzone ekspertyzami dendrologicznymi”, „Sadźmy drzewa świata — piękne i pożyteczne”, „Sadzenie drzew, krzewów i bylin, ochrona drzew i poprawa ich warunków siedliskowych, poprawa warunków chodzenia, czyli miks pomysłów na poprawę przestrzeni publicznej”— na każdy z tych znajdujących się na szczycie listy projektów głosowało po kilkadziesiąt tysięcy osób. O rozbudzonej wrażliwości mieszkańców Warszawy może świadczyć też projekt, których wśród tych ogólnomiejskich zdobył pierwsze miejsce — to pomysł budowy sali rehabilitacyjnej dla zwierząt w największym miejskim schronisku.
park Morskie Oko
fot.: Anna Cymer
Gdyby to głosujący w budżecie obywatelskim mieszkańcy stolicy (czyli dokładnie 109 025 osób, więc niestety bardzo niewiele) decydowali o kształcie miasta, Warszawa byłaby najzieleńszym miastem świata. Szacunek do roślin, nie mówiąc już o powiększaniu ich liczby, nie jest jednak zadaniem łatwym i wymaga także działań na szczeblu wyższym niż obywatelski. Z tym w Warszawie (i wielu innych polskich miastach) jest krucho. Władze samorządowe nie umieją (?) uregulować tego tematu w sposób zorganizowany i obejmujący cały zakres związanych z tym działań. Mimo że wiemy już, co nas czeka w związku ze zmianami klimatycznymi i jak wiele może tu pomóc roślinność, włodarze miejscy dokonują działań co najwyżej przypadkowych, punktowych, a często ze sobą sprzecznych. Trochę jak z usuwaniem prywatnych samochodów z centrów miast. Wszyscy wiedzą, że jest ich dramatycznie za dużo, degradują przestrzeń i zatruwają powietrze, wszyscy też wiedzą, że korzysta z nich mniejszość mieszkańców (w Warszawie niecałe 30 procent), a jednak nikt wciąż nie porwał się na spójne i konsekwentne działania systemowe, mogące skutecznie rozwiązać ten problem. O tym, że potrzebujemy w mieście zieleni wiedzą już mieszkańcy. Nawet jeśli te poglądy i wybór projektów w budżecie obywatelskim jest wynikiem mody i natężonej debaty — skutek jest pozytywny. Niechby i rządzący miastem tej modzie ulegli!