Zobacz w portalu A&B
Zostań użytkownikiem portalu A&B i odbierz prezenty!
Zarejestruj się w portalu A&B i odbierz prezenty
maximize

Czy budynek może opowiedzieć żart? Z Iwo Borkowiczem rozmawia Dominika Drozdowska

11 lipca '22

Rozmowa pochodzi z magazynu A&B 06/22

O balansie w twórczym życiu, o materii i nietrwałości, o tym, czego uczy współpraca, opowiada Iwo Borkowicz, laureat Nagrody Architektonicznej Województwa Wielkopolskiego 2021 w kategorii Młody Twórca.

Dominika Drozdowska: Jesteś młodym architektem. Studiowałeś najpierw na poznańskiej Akademii Sztuk Pięknych, a później w belgijskiej Gandawie. Nie chciałeś zostać za granicą?

Iwo Borkowicz: Dostałem możliwość, aby zostać na uczelni i rozwijać mój projekt magisterski w ramach doktoratu. Podjąłem nawet takie próby: stworzyliśmy zespół badawczy, znaleźliśmy potencjalnego inwestora, ale niestety zostaliśmy zignorowani przez naszych kubańskich partnerów. Moim celem nie był teoretyczny doktorat, ale implementacja projektu magisterskiego w hawańskich warunkach.

Dominika: W ramach swojej pracy magisterskiej zaproponowałeś, aby budownictwo mieszkaniowe było finansowane z zasobów branży turystycznej.

Iwo: To była odpowiedź na dwa problemy, które wtedy, w 2016 roku, były na Kubie bardzo widoczne. Z jednej strony mieliśmy do czynienia z ogromnymi niedoborami mieszkaniowymi, a z drugiej z boomem turystycznym. Konstytucja kubańska zakłada, że mieszkanie jest podstawowym prawem obywatela, a państwo zobowiązuje się do jego zapewnienia. W praktyce oznacza to, że w siedemdziesięciometrowym mieszkaniu zameldowanych jest kilkanaście osób, a 30 procent społeczeństwa nie ma gdzie mieszkać. Z drugiej strony Kuba otworzyła się ponownie na turystykę — zainteresowanie było ogromne, w hotelach brakowało miejsc, ceny były wysokie, a rezerwacje zrobione na wiele miesięcy do przodu. Zaproponowałem więc model, w którym te dwie sytuacje będą w stanie wzajemnie uzupełnić swoje potrzeby i możliwości — turyzm, który ma spore zasoby finansowe, i mieszkalnictwo, które ma wiele praw. To propozycja pewnej symbiozy, dlatego też nazwa mojej pracy to w tłumaczeniu na język polski: „Symbiotyczna relacja spółdzielczego budownictwa socjalnego i rozproszonego turyzmu w Hawanie Vieja”.

W ramach projektu powstały analizy, jak miałoby to działać pod względem społecznym, przestrzennym, architektonicznym i ekonomicznym. Ich efektem była jednostka mieszkalnictwa socjalnego zawierająca w sobie również jednostkę turystyczną, w stosunku 4 do 1. Według naszych analiz takie budynki spłacałoby się w mniej niż dziesięć lat, a odzyskane pieniądze pozwoliłyby na budowę kolejnych. Ponadto mieszkańcy tych kwartałów czerpaliby bezpośredni dochód, świadcząc usługi dla branży turystycznej. W latach 90. XX wieku rząd kubański uruchomił program Casas Particulares, który pozwalał obywatelom podnajmować pokoje turystom, co było odpowiedzią na brak miejsc w hotelach. To złożony problem, bo z jednej strony wypycha mieszkańców z ich własnych domów, ale z drugiej pozwala osiągnąć o wiele wyższy dochód niż ten regularny i dostępny na miejscu. Ostatecznie nie kontynuowałem prac nad projektem w ramach doktoratu, ponieważ zabrakło zainteresowania ze strony kubańskiej. Być może obawiali się, że gdybyśmy za belgijskie pieniądze zbudowali obiekt funkcjonujący zgodnie z założeniami, to można by powiedzieć, że zewnętrzna jednostka chce pokazać, jak ma wyglądać socjalizm na Kubie. Porażka projektu byłaby wygodniejsza niż sukces.

raca magisterska Iwo Borkowicza to propozycja symbiozy pomiędzy turyzmem i mieszkalnictwem (projekt „Symbiotyczna relacja spółdzielczego budownictwa socjalnego i rozproszonego turyzmu w Hawanie Vieja

praca magisterska Iwo Borkowicza to propozycja symbiozy pomiędzy turyzmem i mieszkalnictwem (projekt „Symbiotyczna relacja spółdzielczego budownictwa socjalnego i rozproszonego turyzmu w Hawanie Vieja")

fot. Iwo Borkowicz

Dominika: Jak to się stało, że zająłeś się takim zagadnieniem?

Iwo: Pomiędzy pierwszym a drugim rokiem studiów magisterskich zgłosiłem się do VLIRUOS — programu badawczego w krajach rozwijających się. Wybrałem kierunek kubański i udało mi się wygrać stypendium. Przez dwa miesiące we współpracy z lokalną politechniką oraz hawańską dzielnicą El Cerro prowadziliśmy badania. Propozycja uczelni była taka, aby studenci uczestniczący w letnich badaniach wykorzystali je do swoich prac magisterskich. Nie zdecydowałem się na to bezpośrednio, bo z badanej dzielnicy El Cerro, przeniosłem swoje zainteresowania do najstarszej dzielnicy La Habana Vieja. Tu widziałem zetknięcie i synergię dwóch światów: mieszkaniowego i turystycznego, a tam, gdzie takie zetknięcie się pojawia, można w bardziej dynamiczny i lepszy sposób znaleźć odpowiednie rozwiązania. Dla El Cerro, z problemami skrajnej biedy, rozpadającej się tkanki urbanistycznej i ogromnej stagnacji, trudno było znaleźć potencjał, aby zaproponować produktywne rozwiązania.

Dominika: Czy dzisiaj, sześć lat później, nadal śledzisz, co się dzieje na Kubie?

Iwo: Tak. Jednak po roku prób i poszukiwania możliwości dalszego rozwoju projektu doszedłem do ściany. Nie widziałem sensu w jego teoretycznym kontynuowaniu, a część praktyczna nie mogła się udać bez zaangażowania i chęci lokalnych władz. To projekt budownictwa socjalnego, musiał więc bazować na lokalnym prawie i mechanizmach ekonomicznych.

Dominika: To przykre.

Iwo: Pracowałem nad tym tematem dwa lata i tak po ludzku byłem nim już dość zmęczony. W pewnym momencie przestałem walczyć o niego za wszelką cenę. Pogodziłem się z tym, że w życiu architekta to norma, że nie zrealizujemy wszystkich naszych pomysłów. Pewnie 90 procent projektów, które narysuję, nie wyjdzie poza folder, w którym zostały stworzone. Dobrym przykładem są tutaj konkursy z setkami zgłoszeń i jedną realizacją, jeśli w ogóle do niej dochodzi. Cieszę się natomiast, że udało mi się zrobić ciekawą, docenianą międzynarodowo pracę magisterską, która otworzyła mi wiele drzwi i pozwoliła poznać wiele interesujących osób.

Dominika: Co działo się później? Po studiach wróciłeś do Polski i założyliście z Adamem Siemaszkiewiczem własne studio?

Iwo: Tak naprawdę założyliśmy JEJU.studio jeszcze, kiedy studiowałem w Belgii. Poznaliśmy się z Adamem w dość zabawny sposób. Szukałem pokoju do wynajęcia na lokalnej grupie na Facebooku i odezwał się właśnie Adam — również architekt, który pomógł mi wtedy znaleźć pokój. Oczywiście obiecałem mu w ramach podziękowań piwo, ale kiedy przyjechałem do Belgii — to się rozmyło i się nie spotkaliśmy. Mniej więcej rok później to ja oferowałem wolny pokój w domu, który wynajmowaliśmy ze znajomymi, i wtedy Adam szukał pokoju. Zamieszkaliśmy pod jednym dachem, polubiliśmy się i stwierdziliśmy, że świetnie byłoby robić coś razem.

Iwo Borkowicz

Iwo Borkowicz

fot. Iwo Borkowicz

Dominika: Skąd JEJU? To przejaw zadziwienia czy zachwytu nad słynną koreańską wyspą?

Iwo: Zastanawialiśmy się jak nazwać biuro, a to trochę problematyczne. Nadajesz nazwę rzeczy, która jeszcze nie powstała, a weryfikacja przychodzi dopiero po jakimś czasie. Czytałem kiedyś o projekcie podpisanym Jeju i pomyślałem, że ktoś świetnie wymyślił sobie nazwę biura architektonicznego. Okazało się jednak, że to nazwa wyspy, na której ten projekt powstawał. Skoro więc moja reakcja była tak pozytywna, a nazwa wolna, to stwierdziliśmy, że bierzemy!

Dominika: Pozytywne podejście! Zapytam więc tak, jak Wy pytacie w firmowym bio: czy budynek może opowiedzieć żart?

Iwo: Zdecydowanie. David Kohn — brytyjski architekt — powiedział kiedyś, że patrzy na budynki jak na postaci. Fasada mówi, czy jest zmęczona, dostojna, zła, uśmiechnięta czy śpiąca. I rzeczywiście takie emocje można w architekturze rozpoznać. Powinny być czytelne dla bardzo konkretnych funkcji — budynków sądu, szpitali czy przedszkoli. Byłoby to strasznie nudne, gdyby wszystkie budynki miały mieć jeden humor. To tak jakby wszyscy ludzie śmiali się z tego samego. Zazwyczaj architekturę traktujemy w bardzo poważny sposób i rzadko pozwalamy sobie myśleć o niej z uśmiechem. A przecież jeśli coś jest zabawne, nie oznacza to jednocześnie, że jest niepoważne. Nie wiem do końca, jak to przetłumaczyć na język architektury, ale staram się szukać takich miejsc, w których czuję, że to coś więcej niż wynik rysowania i liczenia. Ostatnio zafascynowały mnie krakowskie kamienice zaprojektowane przez Teodora Talowskiego. Swoim projektom nadawał nie tylko manierystyczne, dziwne fasady o rozbudowanej tektonice, ale także patronów w postaci na przykład osiołka, pająka czy żaby. Odejście od uśmiechu w budynku dość mocno zbiegło się z rezygnacją z ornamentu. Oczywiście budynek jest bardzo poważną sprawą — to tony materiałów i śladu węglowego, przemyślana konstrukcja i wydane pieniądze. Ale gdy przychodzi miejsce na fasadę, detal, mozaikę na podłodze, to dlaczego nie mielibyśmy nie wpleść elementów zabawnych, bajkowych, magicznych? W końcu kamienica Talowskiego funkcjonalnie i konstrukcyjnie nie różni się niczym od swoich sąsiadek. Jedynym wyróżnikiem jest ten osiołek i kilka innych detali w fasadzie, które do niego nawiązują. Funkcją tych detali jest to, aby nas cieszyć albo bawić. Jako społeczeństwo od dawna nie robiliśmy takich rzeczy w architekturze, dlatego wydaje się to dość dziwne. A poza tym chyba każdy wolałby mieszkać w kamienicy pod osłem, zamiast pod zwykłą dziewiątką.

Dominika: Co jeszcze — poza żartem — jest dla Was w JEJU.studio istotne?

Iwo: Jest wiele wartości, które są dla nas fundamentalnie ważne, od typowo pragmatycznych i funkcjonalnych do tych środowiskowych. Architektoniczne rzemiosło jest bardzo wielowarstwowe. Ostatnio myślę jednak, że to nie był najlepszy krok, aby rozpoczynać prowadzenie pracowni. Przeraża mnie ogrom wiedzy, która jeszcze przede mną. Uczenie się z jednoczesną odpowiedzialnością za każdy błąd jest trudne. Jest taka piosenka Caroline Polachek, w której artystka śpiewa: „to be both free and safe”. To dla mnie dobra ilustracja idealnego twórczego życia, aby jednocześnie być bezpiecznym i wolnym. W tym kierunku staram się iść, aby oba te aspekty były w życiu zawodowym zaspokojone.

Dominika: Teraz u Ciebie jest więcej wolności niż bezpieczeństwa?

Iwo: Nie, czasem nie ma wolności, a czasem bezpieczeństwa. W każdym razie nie ma tych dwóch aspektów w tym samym momencie. To trochę jak balansowanie na wadze albo huśtawce.

Dominika: À propos balansowania — jak to jest pracować na styku różnych dziedzin? Czy to Twój świadomy wybór czy decyzja spowodowana sytuacją rynkową?

Iwo: Na pewno nie jest to kwestia sytuacji rynkowej. To zdecydowanie wybór i pasja. Cieszę się, że mam narzędzia i możliwości, dzięki którym jestem w stanie przekazać to, co mam do powiedzenia. Poza architekturą zajmowałem się też sztuką, pisaniem ścieżek dźwiękowych do spektakli, koncertowaniem. Z Adamem zawsze dobrze się rozumieliśmy, ponieważ obydwoje traktujemy zainteresowania i pasje dość wielowątkowo i nie żyjemy tylko architekturą. To przejawia się w naszym życiu zawodowym — ostatnio Adam poszedł w kierunku informatyki i sztucznej inteligencji, więc JEJU.studio prowadzę obecnie głównie ja. Życie naszej pracowni jest dość dynamiczne, zobaczymy więc, w jakim miejscu będziemy za rok.

Dominika: Wydaje się też, że tym, co wyróżnia Wasze studio, nie jest zamiłowanie do konkretnego stylu czy materiału, ale współprace.

Iwo: Tak, to jest mój ulubiony rodzaj pracy. Współpracuję z przedstawicielami i przedstawicielkami ze świata architektury, sztuki, wzornictwa. To mój sposób na nieustanną naukę i rozwój. Kiedy byłem na studiach wykładowcy mówili, że w ¼ będziemy uczyć się od nich, a w ¾ od siebie nawzajem. Skoro nie jestem już studentem, musiałem sobie stworzyć warunki do dalszego rozwoju. Te współprace to spotkania z fantastycznymi ludźmi, którzy robią świetne rzeczy i których podziwiam. Cieszę się, że mam takie możliwości.

Dominika: Większość współprac kontynuujesz, tak było między innymi z Alicją Białą, z którą zrobiliście słynne „Totemy”.

Iwo: Tak, z Alicją zrobiliśmy wspólnie kilka totemowych realizacji. Współpracujemy też z artystką Olą Korbańską. Z Björnem Steinarem współpracowaliśmy przy projektach mebli dla szkoły w Ulyankulu w Tanzanii, a teraz Björn zaprosił nas do projektowania przestrzeni dla ekspozycji islandzkiej artystki Shoplifter w Reykjaviku. To o tyle ciekawy projekt, że wszystkie meble i detale zostały zaprojektowane i wyprodukowane z wtórnie wykorzystanego plastiku przez firmę Plastplan założoną przez Björna. Dzięki współpracy z Björnem od kilku lat mam przyjemność być tutorem podczas corocznych tygodniowych warsztatów na Akademii Sztuk Pięknych w Reykjaviku. Te
współprace często zaczynają się od otwartości i wzajemnej ciekawości. Na przykład czytając kolejny esej Oli Korbańskiej, tak bardzo zafascynował mnie jej sposób myślenia, że zapytałem, czy nie chciałaby zrobić czegoś razem

Dominika: Zrealizowaliście wspólnie projekt „Long Live the Palm” w Portugalii.

Iwo: Tak. Z Olą dotychczas tworzymy głównie przy użyciu ziemi jako materiału. Fascynuje nas nietrwałość i przemieszczanie się materii w ekosystemie i społeczeństwie. Tu pojawiają się dwie obserwacje. Pierwsza to ludzki dyskomfort związany z nietrwałością rzeczy, z tym, jak trudno zaakceptować nam, że natura to też procesy rozkładu, gnicia, zamierania. Natura jest cyklem, więc gdybyśmy chcieli wyciąć z niego tylko te atrakcyjne dla nas fragmenty, to po prostu by nie działała. Druga obserwacja odnosi się do materii będącej w ciągłym ruchu. Jeśli widzimy na przykład górę piasku na budowie, to musimy zdać sobie sprawę z tego, że gdzieś na świecie jest dół, z którego ten piasek wyciągnięto. Wszystko: od szklanki, którą trzymam w dłoni, po kamienicę za oknem, jest materią tutaj, w tym miejscu, co oznacza, że zabrakło jej gdzieś indziej. Tę cyrkulację materii staraliśmy się pokazać w ramach zeszłorocznego festiwalu Malta w instalacji „Nic nie znika, jedynie zmienia swoje miejsce”. W poznańskim parku Wieniawskiego wykopaliśmy kilkadziesiąt ton ziemi, z której uformowaliśmy fortecę, a zaproszeni artyści dostawali 48 godzin na objęcie tego miejsca swoimi działaniami.

Prowadziliśmy bardzo ciekawe dyskusje na temat ziemi, własności, materii, a na końcu na oczach widzów forteca runęła i ta wielka dziura została zasypana — wróciliśmy do punktu wyjścia. Mam też takie marzenie, żeby architekturę tymczasową zacząć budować w zupełnie inny sposób. Było już wiele pomysłów — od modułów do sprawnego składania i rozkładania, przez konstrukcje, które można poddać recyklingowi, po elementy pożyczane jak People”s Pavillion pracowni bureau SLA & Overtreders W. Wraz z Olą Korbańską chcielibyśmy zbudować pawilon z materiałów zastanych na miejscu, który po spełnieniu swojej funkcji, sam, dzięki warunkom atmosferycznym i czasowi, wróciłby do punktu wyjścia.

Dominika: Myślisz, że jako społeczeństwo jesteśmy na to gotowi? Mamy przecież problem z zaakceptowaniem cyrkularności natury i jej zdegradowanych wycinków.

Iwo: Pewnie, że jesteśmy na to gotowi. Nie mówię, że w taki sposób należy budować domy czy aquaparki, ale jako tymczasowe budownictwo na pograniczu sztuki i architektury jak najbardziej. Choć z drugiej strony, gdy obserwowaliśmy z Olą, jak stworzone przez nas rzeźby z ziemi i nasion zaczynają się rozpadać — pękać, jak wyrastają z nich rośliny — też mieliśmy mieszane uczucia. Powinniśmy celebrować moment, w którym to, co zaplanowaliśmy zaczęło się spełniać, ale z drugiej strony było nam przykro, że ta piękna i pracochłonna instalacja się rozpada.

Wyspa Słodowa 7” we Wrocławiu, proj.: Wrzeszcz Architekci + JEJU.studio

„Wyspa Słodowa 7” we Wrocławiu, proj.: Wrzeszcz Architekci + JEJU.studio

Fot. Iwo Borkowicz

Dominika: Innym, trwalszym niż architektura tymczasowa, projektem JEJU.studio jest szkoła budowana w obozie dla uchodźców w Ulyankulu w Tanzanii.

Iwo: To bardzo wymagające przedsięwzięcie, w którym początkowo nasza rola była zdefiniowana zupełnie inaczej niż finalnie, jednak elastyczność wymusiły na nas okoliczności. Inicjatorem tego projektu jest fundacja Wayair, która odpowiada za organizację i finansowanie, nasze biuro miało odpowiadać za projekt, a tanzański Caritas za jego realizację. Niestety lokalny Caritas nie wywiązał się ze swoich zobowiązań. Nie chcieliśmy, aby ogrom pracy i stworzonych możliwości został zmarnowany, więc wspólnie z fundacją prowadzimy inwestycję do końca. Fundacja walczyła w urzędach o pozwolenia, ja zatrudniałem pracowników, zamawiałem sprzęt i materiały budowalne, a Adam nadzorował budowę. Zarówno my, jak i przedstawiciele fundacji nie mieliśmy odpowiedniego doświadczenia, aby porwać się na takie przedsięwzięcie. Budowanie w obozie dla uchodźców jest bardzo trudne. Nawet na wjazd trzeba uzyskać pozwolenie, czeka się na nie tygodniami. Z kolei pozwolenie na budowę, które otrzymaliśmy, zostało cofnięte, więc musieliśmy walczyć o jego przywrócenie w lokalnym sądzie.

Później okazało się, że był to skutek rozliczeń państwa z Kościołem z nieruchomości zasiedlonych przez Kościół właśnie. Nasza inwestycja znalazła się w klinczu nieoficjalnych rozgrywek politycznych. W każdym razie ilość włożonej pracy i zaangażowania w ten projekt jest niesamowita i mam nadzieję, że budynek zostanie wkrótce oficjalnie odebrany przez ministerstwo.

Projekt i realizacja szkoły w tanzańskim Ulyankulu to wynik współpracy JEJU.studio i WayairFoundation

projekt i realizacja szkoły w tanzańskim Ulyankulu to wynik współpracy JEJU.studio i WayairFoundation

fot. Iwo Borkowicz

Dominika: Czego się nauczyłeś dzięki temu projektowi? A może jest coś, co warto z Tanzanii czy Afryki przenieść na polski grunt?

Iwo: Nie polecałbym. Ale wcale nie dlatego, że jestem antyafrykański. Przejawem ignorancji byłoby powiedzenie, że wiem, jak budować w Afryce. Wiem, jak to się robi w tym konkretnym miejscu, obozie, społeczności. To jest bardzo młode społeczeństwo — trzecie pokolenie uchodźców z Burundi — które ma ubogą infrastrukturę i skromne środki, a w kontekście budowania braki w zakresie wiedzy, sprzętu i personelu. Dlatego też czuliśmy, że się tam przydamy. Jestem jednym z współautorów projektu, ale rozwiązania, które w nim zawarliśmy, takie jak podwójne dachy blokujące bardzo wysokie temperatury, sposoby wentylowania budynku, wykorzystanie zimnego powierza pochodzącego od drzew czy chłodzenia wyparnego, to rozwiązania, których nas nauczono albo pochodzące z tych regionów. Myślę, że najcelniejsze będzie określenie, że nauczeni wiedzą wielu różnych ludzi z różnych kontynentów, pojechaliśmy w miejsce, w którym brakowało infrastruktury i chcieliśmy pomóc tę infrastrukturę zbudować.

Dominika: Możecie być dumni, że przetrwaliście i dobiegacie do końca tej przygody.

Iwo: Tak, choć to w dużej mierze wynikało z naszej nieświadomości, jak bardzo skomplikowane i trudne będzie to przedsięwzięcie. Pewnie gdybyśmy to wiedzieli, nie wystarczyłoby nam odwagi, aby się tego podjąć. To projekt, który prowadzimy pro publico bono. Gdybym więc miał zdecydować się na kolejne takie przedsięwzięcie, to albo zawiódłbym oczekiwania albo zbankrutował. Prowadzenie pracowni architektonicznej, w szczególności małego biura, jest pod względem finansowym w Polsce bardzo trudne. Czapki z głów dla wszystkich, którym się to udaje. Ja nadal się tego uczę.

„Snow Guarantee” - instalacja z przekazem; stalowa, pokryta 23-karatowym złotem stacja meteorologiczna zwraca uwagę na problem zmian klimatycznych (okolice Bad Gastein w Austrii)

„Snow Guarantee” — instalacja z przekazem; stalowa, pokryta 23-karatowym złotem stacja meteorologiczna zwraca uwagę na problem zmian klimatycznych (okolice Bad Gastein w Austrii)

fot. Iwo Borkowicz

Dominika: Wasza ostatnia prezentowana praca to niezwykle kolorowa i ciesząca oko instalacja na piętnastolecie działalności Panattoni w Europie. Czy to skutek szarości i smutków pandemii?

Iwo: Tę scenografię projektowaliśmy jeszcze przed pandemią, a pierwszy dzień zdjęciowy został odwołany, ponieważ ogłoszono lockdown. Gdy obostrzenia trochę rozluźniono, udało się zrobić zdjęcia do kampanii. Dlaczego jest taka radosna? Bo może taka być. Współtworzyliśmy ją z fantastycznymi ludźmi z grupy kreatywnej CUKIER.works, z duetem reżyserskim Kijek/Adamski oraz biurem projektowo-wykonawczym Ferwor. Zaprosiliśmy bardzo młodych, utalentowanych i nagradzanych sportowców oraz artystów, którzy wystąpili w klipie. Chcieliśmy pokazać, jak wiele w ciągu tych kilkunastu lat się nauczyli — odwołując się tym samym do rocznicy świętowanej przez naszego klienta.

Dominika: Kończąc naszą rozmowę, muszę zapytać, czy nie żałujesz, że nie zostałeś muzykiem?

Iwo: Planuję znowu nim zostać. Wydaje mi się, że najciekawsze projekty muzyczne powstają albo z nastoletniego buntu, albo z głębokiej dojrzałości starszych twórców. Z młodzieńczego buntu urodziłem już swoją muzykę, a ponieważ nie zmieniło się to w moje życie zawodowe, to teraz muszę poczekać aż stanę się mądrym starcem.

Dominika: Czyli architektura jest tylko na przeczekanie.

Iwo: Gdzieś to trzeba przeczekać [śmiech].

Dominika: Dziękuję za rozmowę.

 rozmawiała Dominika Drozdowska



Iwo Borkowicz
—Tworzy na styku różnych dziedzin, najchętniej współpracując z innymi twórcami. Współzałożyciel JEJU.studio (wraz z Adamem Siemaszkiewiczem). Współautor instalacji „Totemy” w Poznaniu (z Alicją Białą), „Niech żyje palma” w portugalskiej Aguedzie (z Olą Korbańską), współtwórca projektu ośrodka edukacyjnego dla uchodźców z Burundi w tanzańskiej miejscowości Ulyankulu (JEJU.studio i Wayair Foundation). Laureat Young Talent Architecture Award 2016 Fundacji Miesa van der Rohe i Nagrody Architektonicznej Województwa Wielkopolskiego 2021 w kategorii Młody Twórca

Głos został już oddany

IGP-DURA®one – system powlekania proszkowego
SIATKA - METAL - PROGRESS
Ekologiczne nawierzchnie brukowe
INSPIRACJE