Zostań użytkownikiem portalu A&B i odbierz prezenty!
Zarejestruj się w portalu A&B i odbierz prezenty
maximize
Zobacz w portalu A&B!

Witamy w klubie – rozmowa z Despiną Stratigakos

09 września '21

Rozmowa z numeru 06|20 A&B


Czy architekt ma płeć? Nie powinno to nikogo obchodzić. Gdyby nie fakt, że mimo stu lat praktykowania przez kobiety architektury wciąż najlepiej, żeby architekt był mężczyzną.

DespinaDespina STRATIGAKOS — kanadyjska badaczka, historyczka architektury i pisarka o greckich korzeniach. Wykładała na Uniwersytecie Harvarda i Uniwersytecie w Michigan, obecnie pracuje w School of Architecture and Planning na Uniwersytecie w Buffalo, w stanie Nowy Jork. Zajmuje się tematem różnorodności i równouprawnienia w dziedzinie architektury. Stypendystka między innymi Marie Curie Fellowship. W Polsce ukazały się jej książki „Dom Hitlera” (przeł. J. Dzierzgowski, Warszawa 2015) i „Gdzie są architektki?” (przeł. A. Rasmus-Zgorzelska, Warszawa 2019).



Agnieszka Rasmus‑Zgorzelska
: Rozmawiamy przez internet w samym środku pandemii COVID-19, kiedy świat nie mówi o niczym innym, tylko o wirusie, lecz przecież kwestia sytuacji kobiet w świecie architektury przez to się nie unieważniła. Pomówmy zatem o architektkach. Co sprawiło, że zajęła się Pani tym tematem?

Despina Stratigakos: Najpierw studiowałam antropologię społeczno-kulturową i interesowałam się komunikacją międzykulturową. Wyrastałam w Montrealu, w Quebecu, w czasach politycznych turbulencji i napięć między społecznością franko- i anglofońską. Moi rodzice byli greckimi imigrantami, zatem różnice kulturowe, językowe, społeczne były stale obecne w mojej codzienności, podobnie jak zastanawianie się nad tym, jak te różnice pogodzić, o ile to w ogóle możliwe. Sądzę, że próba zrozumienia wielokulturowej rzeczywistości ukształtowała moje życie.

Do książki „Gdzie są architektki?” zaś prowadziła długa droga. Zaczęła się od konkretnej sytuacji. Zrobiłam dyplom z historii dizajnu i architektury, potem pracowałam jako kuratorka w Montrealu. Pewnego dnia słuchałam w radiu audycji o Bauhausie. Nagrano ją przy okazji wystawy o dizajnie lat 20. pokazywanej w Montreal Museum of Fine Arts. To był chyba 1990 rok. W radiu wypowiadał się absolwent szkoły Bauhaus. Opowiadał między innymi o imprezach, jakie się tam odbywały. Były to sławne przyjęcia, niezwykle kreatywne i barwne. Ale on mówił o czymś jeszcze — o kobietach, z którymi tańczył.


Agnieszka: Studentkach Bauhausu?

Despina: No właśnie, miałam wówczas olśnienie — o kim on mówi? Co to były za kobiety? Chociaż zrobiłam magisterium z historii dizajnu, nie miałam pojęcia, kogo konkretnie miał na myśli. Zaczęłam szukać literatury na temat kobiet w Bauhausie, wtedy było jej bardzo niewiele, i studiować historie architektek. Zainteresowało mnie też to, jak piszemy te historie oraz kto jest w nich uwzględniony, a kto pominięty. Po obronie doktoratu zaczęłam wykładać na uczelniach architektonicznych i uderzyło mnie, jak bardzo doświadczenia niektórych studentek architektury przypominają mi te, które były udziałem kobiet wchodzących do branży architektonicznej w latach 20. XX wieku. Pomyślałam, że nie na darmo studiowałam historię, bo jej znajomość może być wykorzystana do zrozumienia teraźniejszości.

Zaczęłam więc analizować kulturę dzisiejszej profesji architektonicznej i zdałam sobie sprawę, że wiele barier, z którymi mierzą się kobiety, jest bardzo głęboko zakorzenionych. Uważam, że jeśli chcemy wykorzenić uprzedzenia i złe nastawienie, musimy dociec, skąd się wzięły, kiedy zaczęły się kształtować i ujawnić tę wiedzę. W przeciwnym razie będziemy to przeżywać po raz kolejny. Nie wolno się spodziewać, że postęp dzieje się za sprawą magii. I tak zaczęłam pisać książkę „Gdzie są architektki?”. Łączy ona historie sprzed ponad stu lat z obserwacjami współczesnego świata architektury.


Agnieszka: Ale, jak podkreśla Pani w książce, historia nie zawsze mówi prawdę. Historia została napisana. Jesteśmy zawsze na łasce tekstu. Jakie strategie powinniśmy zastosować, by móc odkryć prawdę o kobietach w architekturze, o ile prawda istnieje, oraz być w stanie rozpoznać fałsz?

Despina: Jedynie słuszna odpowiedź zawiera się w trzech słowach: umiejętność krytycznego czytania. Której nam często tak boleśnie brakuje. Czytając historię, trzeba nieustannie zadawać sobie pytanie: czyj głos w niej wybrzmiewa, a czyjego brak. To jest oczywiście podchwytliwe pytanie, bo skąd mamy wiedzieć, czego nie słyszymy? Na zajęciach ze studentami przyglądamy się historii głównego nurtu i staramy się dociec, czego w niej brakuje. Wielokrotnie studentki i studenci mówili: nie mieliśmy pojęcia, że ta osoba istniała albo że to wydarzenie miało miejsce. To czasami są już dyplomanci i dziwią się tak samo jak ja, gdy odkrywałam, że czegoś mnie nie uczono. Sądzę zatem, że to także odpowiedzialność nauczycieli akademickich, którzy powinni dopilnować, by ich kursy były naprawdę inkluzywne, i by nie uczyć po prostu rzeczy, których sami się nauczyli w czasie studiów, tylko być na bieżąco ze wszystkim, co się wydarzyło od tego czasu, i nieustannie analizować własne uprzedzenia.

Kiedy zgłosiłam promotorce temat mojego doktoratu — związany z pierwszymi architektkami — nie chciała mnie zniechęcać, ale zaczęła się zastanawiać, skąd wezmę źródła. A także, ile w ogóle w historii jest informacji na temat kobiet (zajmowałam się wówczas konkretnie kontekstem niemieckim). Oraz — ile w ogóle takich kobiet istniało. Sądzę więc, że właśnie z tym problemem stykają się również moi studenci i studentki, gdy chcą badać temat: z kwestionowaniem istnienia historii architektek.


Agnieszka: To, że czegoś nie widać, o czymś się nie słyszało lub tego nie widziało, nie znaczy, że to nie istnieje.

Despina: Zetknęłam się z tym zjawiskiem, także szukając informacji o architektkach w internecie. Wikipedia, czy nam się to podoba czy nie, jest ważnym i niezwykle popularnym źródłem wiedzy. Gdy zaczęto publikować coraz więcej literatury dotyczącej architektek, okazało się, że teksty te nie pojawiają się w świecie online. Trzeba je tam umieścić, same się nie przeniosą. W mojej książce opowiadam o jednej z pierwszych studentek architektury w Niemczech, Thekli Schild. Badałam jej historię i poznałam jej rodzinę. Ktoś spróbował zamieścić o niej hasło w Wikipedii, lecz zostało ono natychmiast odrzucone przez wyższego rangą redaktora, którego zadaniem było pilnowanie obejścia i odganianie intruzów. Tłumaczył, że googlował architektkę i nie znalazł o niej nic w internecie, stwierdził zatem, że nie istniała. Pomyślałam, że sytuacja będzie się powtarzać, że dopóki nie przeniesiemy tych wszystkich powolnych [slow] historii — pisanych latami przez historyków, historii, do których trzeba tak długo zbierać informacje — do internetu, nadal będą wyciągane wnioski, że sto lat temu w architekturze nie było żadnych czynnych architektek.


ilustracja autorstwa Toma Morrisa zachęcająca kobiety do wykorzystywania swoich umiejętności redaktorskich w publikowaniu informacji w Wikipedii, marzec 2012; projekt nawiązuje do propagandowego plakatu Damy radę! (We Can Do It!) J. Howarda Millera z 1942 roku

© Wikimedia Commons

Agnieszka: Co ciekawe, często to nie świat akademicki, lecz organizacje pozarządowe czy amatorzy pasjonaci przekopują źródła w poszukiwaniu tej wiedzy, a następnie przedstawiają je w internecie.

Despina: Uwielbiam edytony Wikipedii, najczęściej organizowane nie przez naukowców, lecz na przykład przez instytucje kultury czy muzea, co nam uświadamia, że historia należy do wszystkich i nawet jeśli nie jest się badaczem, ma się ważną rolę do odegrania w procesie uwidaczniania historii online. Podoba mi się to, że ludzie słysząc o edytonie, mogą poczuć chęć, by przejrzeć albumy rodzinne i dorzucić jakieś materiały, udostępnić je w internecie wszystkim, w tym właśnie badaczom! Wikipedia ma niesłychany potencjał popularyzowania historii.


Agnieszka: No właśnie — i pokazywania jej innej wersji?

Despina: Do tej pory tak niewiele wiedzieliśmy o roli kobiet w architekturze, ponieważ archiwa nie były zainteresowane przechowywaniem materiałów o nich, a wydawcy nie byli zainteresowani publikowaniem tych materiałów. Woleli na przykład wydać kolejną książkę o Franku Lloydzie Wrightcie czy Miesie van der Rohe. Nie twierdzę, że to nieważni czy nieinteresujący architekci. Ale wpisują się w pewne ramy i struktury zbudowane przez instytucje wokół tekstów historycznych, do których trudno się dopasować z innego typu historiami.


Agnieszka: Jak wyglądała Pani praca (walka) z archiwami?

Despina: Pierwsze półtora roku spędziłam w archiwach tylko po to, by dojść do wniosku, że jestem w ciężkim kłopocie, bo nie ma w nich materiałów. Zdałam sobie sprawę, że same archiwa są przecież konstruktami, nie trafia do nich wszystko. Archiwiści podejmują decyzje, co warto przechowywać. Dokumenty i historie architektek najwyraźniej nie były uznane za wartościowe i do archiwów nie trafiały. Musiałam stworzyć sobie niekonwencjonalny warsztat badawczy, którego jako historyczka nie byłam uczona, polegający na pracy detektywistycznej, docieraniu do rodzin, poszukiwaniu miejsc, w których mogą być dokumenty, o ile przetrwały. Gdy już umiałam dotrzeć do źródeł, stanęłam przed kolejnym zagadnieniem: jak napisać tę historię? Dominującą formą opowieści o architekturze była dotąd monografia, skoncentrowana na figurze wielkiego architekta. Historie o kobietach nie wpisywały się w tę ramę. Długo trwało, zanim wpadłam na pomysł narracji, która oddałaby historie moich bohaterek, wyraziła problematykę i była interesująca dla odbiorców.


Agnieszka: Kilka lat przed publikacją książki rozpoczęła Pani projekt związany z lalką Barbie. Wywołał ostrą dyskusję.

Despina: W 2006 roku byłam na stypendium badawczym na Uniwersytecie w Michigan, panowała tam wówczas gęsta atmosfera polityczna ze względu na zniesienie akcji afirmatywnej i problemy z różnorodnością i inkluzywnością. Poproszono mnie o stworzenie wystawy o kobietach w architekturze. Czułam, że — zważywszy na kontekst i napiętą sytuację — przy tradycyjnym podejściu nie zdobędziemy zbyt wielkiego zainteresowania u odbiorców, najwyżej u tych, którzy już wcześniej interesowali się tematem. By poszerzyć dyskusję, zdecydowałam się wykorzystać humor — podobało mi się stosowanie go do celów politycznych, jak robiły to na przykład Guerrilla Girls. Studenci dostali zadanie zaprojektowania prototypów Barbie Architektki. Firma Mattel, producent lalek, już kilka lat wcześniej planowała wprowadzenie ich na rynek, ale do tego nie doszło. Efekty pracy studentów zadziwiły mnie — nie takiej lalki się spodziewałam. Była to radykalna, prowokacyjna gra z superkobiecością. Pokazywane na wystawie w School of Architecture Uniwersytetu w Michigan lalki miały w oczach pytanie: dlaczego architektki nie miałyby się nosić na różowo? Prowokacją było użycie własnej kobiecości Barbie i „dziewczyńskich” atrybutów przeciwko normom obowiązującym w branży. Byłam zachwycona.

Dzięki swojej lekkości wystawa stała się pożywką jakże potrzebnej dyskusji o problemie płci w architekturze. Gdyby nie Barbie, lody by nie pękły. To było bardzo pozytywne doświadczenie, choć kto wie, co sobie pomyśleli na początku, gdy im to zaproponowałam [śmiech]. Jedną ze wspaniałych cech uczelni artystycznych jest to, że studenci doceniają radykalne pomysły.


Głos został już oddany

Velux Ad Impression
Odkryj moc światła dziennego z narzędziami projektowymi VELUX!
Witamy w idealnym biurze
Ogrzewanie i chłodzenie z grzejnikami Jaga
INSPIRACJE