Za chwilę obudzimy się w kraju, w którym najciekawsze przykłady postmodernistycznej architektury przestaną istnieć. Kłopot w tym, że choć trzeba zwiększyć ochronę, to do tej pory nie udało się stworzyć żadnych racjonalnych kryteriów ochrony architektury modernizmu lat 60., 70, czyli tak zwanego socmodernizmu. A skoro nie ma regularnej ochrony architektury tego czasu, to nie wierzę, że zaczniemy chronić architekturę lat 90. — mówi w rozmowie z A&B historyczka sztuki prof. Małgorzata Omilanowska.
Ewa Karendys: Złote Kamienice w Gdańsku to kolejny budynek z lat 90., który planowany jest do rozbiórki. Nie szkoda pani tego przykładu postmodernistycznej architektury?
prof. Małgorzata Omilanowska-Kiljańczyk*: Na pewno szkoda, obiekt jest przykładem pewnego stylu architektonicznego, świadkiem określonej epoki. Ale jako historyczka sztuki mam świadomość, że taka z reguły jest kolej rzeczy. Dzieci burzą budynki zbudowane przez ojców, a później wnukowie nad tym boleją. To, co zostaje z dziedzictwa poprzednich pokoleń, jest wypadkową wielu złożonych kwestii, niekoniecznie jakości budynku.
W tej chwili największe szanse na przetrwanie mają budynki mieszkalne wielorodzinne wzniesione 20, 40, 60 lat temu. Jeżeli ludzie kupili tam mieszkania, to właściwie nie ma sposobu na to, żeby ich wszystkich wykwaterować i zburzyć taki obiekt. Natomiast jeśli budynek pełni funkcje biurowe, hotelowe, użyteczności publicznej, to łatwo jest sprzedać, rozebrać, zbudować coś, co będzie przynosiło większy zysk. I takie procesy, niestety, zachodzą we wszystkich polskich miastach.
Ewa Karendys: Ciągle niewiele osób staje jednak w obronie tej postmodernistycznej architektury — z jednej strony nie tak starej, z drugiej uchodzącej za kiczowatą. Czy budynek musi podobać się ludziom, żeby miał dla nich większą wartość?
prof. Małgorzata Omilanowska-Kiljańczyk: Musimy rozdzielić sprawę gustu, upodobań, mody, od jakości architektury. Po pierwsze każda epoka ma swój charakter stylistyczny, który zwykle podoba się tym, którzy go tworzą, a następnym pokoleniom — już niekoniecznie. W ten sposób w dwudziestoleciu międzywojennym zniszczono większość obiektów secesyjnych, w tej chwili niszczy się modernizm. Przykładem jest rozbiórka na ulicy Foksal w Warszawie modernistycznej fasady Mączeńskiego, którą zastąpiono kopią neorenesansowej dekoracji z końca XIX wieku. Ta druga jest bardziej atrakcyjna wizualnie dla inwestora i odbiorców niż proste elewacje modernizmu.
Każda epoka ma swój gust i w ramach tego gustu coś odrzuca, coś przyjmuje. Ale te kwestie nie za bardzo łączą się z obiektywną oceną jakości projektu. To, że coś się podoba, lub nie, nie powinno być kryterium, które decyduje o przetrwaniu budynku.
Ewa Karendys: Czy potrzebne jest zwiększenie ochrony architektury postmodernizmu?
prof. Małgorzata Omilanowska-Kiljańczyk: Niewątpliwie, bo za chwilę obudzimy się w kraju, w którym najciekawsze przykłady postmodernistycznej architektury przestaną istnieć. A my będziemy chronić znacznie mniej ciekawe obiekty tylko dlatego, że udało im się przetrwać napór rozbiórek. Kłopot w tym, że choć trzeba zwiększyć ochronę, to do tej pory nie udało się stworzyć żadnych racjonalnych kryteriów ochrony architektury modernizmu lat 60., 70., czyli tak zwanego socmodernizmu. A skoro nie ma regularnej ochrony architektury tego czasu, to nie wierzę, że zaczniemy chronić architekturę lat 90.
Ewa Karendys: Co powinno decydować o tym, kiedy budynek postmodernistyczny warto chronić, a kiedy nie? Jakie powinny być kryteria?
prof. Małgorzata Omilanowska-Kiljańczyk: Trudno wskazać takie, które byłyby obiektywne. Ważna jest dobra jakość architektury, ponadto chcemy ratować obiekty, które pełniły ważne społecznie funkcje. Często jakiś budynek warto chronić, bo działy się w nim ważne wydarzenia. To złożony aspekt i na tym polega problem: cała ochrona zabytków opiera się na ocenie eksperckiej, a nie na systemie metrycznym.
Wraz ze złotymi kamienicami wyburzone mają zostać historyzujące kamienice przy ul. Szopy
Google Street View
Ewa Karendys: Zwiększenie tej ochrony to zadanie dla wojewódzkich konserwatorów?
prof. Małgorzata Omilanowska-Kiljańczyk: Takie rzeczy wypracowuje się środowisko. Żeby jednak społeczeństwo chroniło jakąś architekturę, musi wierzyć w jej wartość. A żeby tak się stało, to uczeni muszą ją zwaloryzować i przekonać społeczeństwo, że to jej cechy jakościowe powinny decydować o ochronie. To są procesy trwające czasami kilka dekad. Problem z architekturą lat 90. polega na tym, że w nauce nie mamy jednoznacznych sformułowań podnoszących wartość tej architektury. W związku z tym do osiągnięcia celu — czyli tego, żeby społeczeństwo uwierzyło, że takie budynki trzeba chronić — daleka droga. Bez przekonania społeczeństwa niczego nie ochronimy, ponieważ w ostatecznym rozrachunku decyduje przepływ środków finansowych, koszt wzniesienia nowego obiektu deweloperskiego i zyski z niego.
* Prof. dr hab. Małgorzata Omilanowska-Kiljańczyk — historyczka sztuki, absolwentka historii sztuki na Uniwersytecie Warszawskim, dyrektorka Zamku Królewskiego w Warszawie — Muzeum. Specjalizuje się w problemach architektury XIX i XX wieku, ochrony zabytków, zagadnieniach życia artystycznego, mecenatu artystycznego i kolekcjonerstwa. W latach 2012-2014 podsekretarz stanu, a w latach 2014-2015 Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Autorka artykułów naukowych i książek.