W tym miejscu, w sercu Bydgoszczy, tuż przy rzece, miało stanąć centrum handlowe. Losy poprzemysłowej działki potoczyły się jednak inaczej — teren trafił w ręce lokalnego inwestora, który postawił na komfort mieszkańców, zamiast wyciskania PUM-u. Przed wyzwaniem stworzenia jednej z największych inwestycji mieszkaniowych w Bydgoszczy ostatnich lat (na 2 hektarach planowanych jest niemal sześćset mieszkań), a przy tym zachowaniu ludzkiej skali zabudowy stanęli architekci z warszawskiej pracowni BBGK. O tym, co mogą zmienić w polskich miastach odpowiedzialni inwestorzy, czy istnieje przepis na szczęśliwe osiedle i czy da się budować tanio i dobrze, z Wojciechem Koteckim i Janem Belina-Brzozowskim rozmawia Ola Kloc.
Nowy Port w Bydgoszczy
wiz.: © BBGK Architekci
Ola Kloc: Zanim porozmawiamy o projekcie Nowy Port w Bydgoszczy, chciałabym zapytać o WDS. Warszawska Dzielnica Społeczna miała być modelowym projektem, eksperymentem w walce z patologią obecnego modelu mieszkalnictwa. Czego nauczyła was praca nad tym projektem?
Wojciech Kotecki: Warszawska Dzielnica Społeczna powstała jako refleksja na piętnaście lat doświadczenia zawodowego, w którym — w moim przypadku — głównym tematem były budynki mieszkalne. Choć wiele z nich było nagradzanych, miałem poczucie, że wcale nie są dobre i że rozwiązywanie zagadnień tradycyjnie łączonych z pracą projektową, czyli ładnych elewacji, błyskotliwych rzutów, dobrych detali, nie daje odpowiedzi na pytania, czym jest współczesne miasto i dlaczego w budynkach mieszkalnych tak trudno się mieszka. Ta refleksja pojawiała się też w innych miejscach, na przykład w głosie Muzeum Sztuki Nowoczesnej, które organizowało wystawy w ramach festiwalu „Warszawa w budowie”, czy w literaturze, choćby u Filipa Springera, która dobrze diagnozowała ten problem. Kiedy spotkaliśmy się z Joanną Erbel, socjolożką, i Tomaszem Andryszczykiem, samorządowcem i byłym rzecznikiem prasowym Hanny Gronkiewicz-Waltz, stwierdziliśmy, że jakoś trzeba na ten problem odpowiedzieć.
Ola Kloc: Wtedy zrodził się pomysł Warszawskiej Dzielnicy Społecznej?
Wojciech Kotecki: Najpierw pojawił się pomysł nazwy; Warszawska Dzielnica Społeczna miała być odpowiedzią na pytanie, jak lepiej budować miasto. Nikt z nas nie miał zielonego pojęcia, co właściwie to oznacza. Wiedzieliśmy tylko, że jest jakaś potrzeba, z którą architektura nie do końca sobie radzi. I z tą ideą Warszawskiej Dzielnicy Społecznej, która spróbuje odpowiedzieć na dzisiejsze problemy, poszliśmy do Michała Olszewskiego [ówczesnego wiceprezydenta Warszawy — przyp. red.]. Było jasne, że to Miasto, a nie deweloperzy, powinno pokazać, jak może wyglądać przyszłość. To, jak ono jest zbudowane, i to, że ludzie są nieszczęśliwi, mieszkając na osiedlach pozbawionych parków, szkół i komunikacji, to także sprawa ratusza. To był dość niesamowity moment — myślenie, że te może i ładne budynki jednak nie budują miasta, które da się lubić, wpisało się w nastrój różnych środowisk.
plan zagospodarowania terenu kwartału Nowy Port
© BBGK Architekci
Ola Kloc: Co było dalej?
Wojciech Kotecki: Michał Olszewski zgodził się na finansowanie projektu, który formalnie zleciło nam Biuro Architektury. Jego celem było stworzenie projektu modelowego, studialnego. Poprzedził go research trwający prawie rok. Powstał multidyscyplinarny zespół, w skład którego weszli, między innymi, Agnieszka Labus od polityki senioralnej i najbardziej progresywny spec od rozwiązań komunikacyjnych, czyli Jan Jakiel. Były to osoby o wysokich umiejętnościach, chcące szukać rozwiązań. Wspólnie z Biurem Architektury, które nie tylko zleciło projekt, ale też było zaangażowane w prace (warto tu wymienić między innymi dzisiaj dyrektora pełniącego obowiązki Architekta Miasta Bartosza Rozbiewskiego) zaczęliśmy eksplorować istniejące rozwiązania. Pojechaliśmy do Paryża, gdzie oglądaliśmy Clichy-Batignolles, do wiedeńskiego Aspern Seestadt, do Rotterdamu, Amsterdamu, Kopenhagi, aby poznać modelowe rozwiązania mieszkaniowe. Zamiast wymyślać, chcieliśmy zobaczyć, co inni już odkryli. Okazało się, że każde zachodnioeuropejskie państwo ma takie modelowe osiedle, które służy eksperymentowaniu i poszukiwaniu tego, czym właściwie może być przyszłość.
Ola Kloc: Co najbardziej zapadło Panu w pamięć?
Wojciech Kotecki: Osiedle, a właściwie miasto Clichy-Batignolles, na każdym poziomie jest tak progresywne, że aż olśniewające i fascynujące. Od modelu finansowania w partnerstwie publiczno-prywatnym, poprzez wszystkie miksy funkcjonalne, społeczne, rozwiązania technologiczne, obsługę odpadów, zarządzanie emisją — to było niesamowite! Po powrocie przygotowaliśmy podsumowanie wszystkich rozwiązań i zrobiliśmy opracowanie pod nazwą „Narzędzia i ambicje”.
Ola Kloc: Co się w nim znalazło?
Wojciech Kotecki: Zdefiniowaliśmy narzędzia, które naszym zdaniem można zastosować w Polsce, wiele z nich było wciąż poza naszym zasięgiem. Zdefiniowaliśmy też podstawowe cele. Żeby ta masa zdobytej wiedzy nie zamieniła się bezkształtną informację, podzieliliśmy ją na rozdziały, które dotyczą kluczowych aspektów.
architekci wprowadzili różnorodne typologie zabudowy
© BBGK Architekci
Ola Kloc: Czym więc należało się zająć?
Wojciech Kotecki: Chodziło o to, żeby troszczyć się o to, co jest niezatroszczone. Postawiliśmy trzy ambicje środowiskowe i trzy społeczne. Stawiam tezę, że w Polsce społeczeństwo jest mniej zatroszczone niż środowisko. Do ambicji społecznych zaliczyliśmy: miastotwórczość, czyli myślenie nie o architekturze i budynku, tylko o budowaniu miasta, projektowanie budynku nie jako skończonej formy, ale części większej całości; wspólnotowość, czyli myślenie o ludziach nie jako jednostkach, ale o relacjach między ludźmi na różnych poziomach, bo miasto składa się z ludzi, którzy tworzą relacje i wspólnoty na poziomie miasta, sąsiadów mieszkających drzwi w drzwi i rodziny czy innej komórki. Trzecią ambicją była różnorodność. Można ją rozumieć w różnoraki sposób: na poziomie architektonicznym jest to antyteza modernizmu, czyli uproszczeń i zerojedynkowości, posługiwania się bezwzględną logiką, pójście w kierunku humanizmu, bardziej złożonych i dających się objąć umysłem rozwiązań. Po ostatnich trzydziestu latach racjonalizmu gospodarczego i modernizmu w architekturze w wolnorynkowym wydaniu, po tych wszystkich białych pudełkach musimy zacząć poszukiwać czegoś, co będzie bliższe różnorodnym potrzebom ludzi. To dotyczy też wrażliwości na to, że ludzie są bardzo różni, zarówno użytkownicy architektury, jak i uczestnicy procesu inwestycyjnego. Otwartość ułatwia tworzenie dobrych rzeczy.
Ola Kloc: A pozostałe trzy?
Wojciech Kotecki: Wartości środowiskowe to: zrównoważenie mobilne, czyli równowaga pomiędzy samochodami, ruchem pieszym, rowerami a transportem komunikacją publiczną; zrównoważenie środowiskowe, czyli wszystkie aspekty zielonej architektury, i zrównoważone budownictwo, czyli budowanie z myślą o przyszłości, i żeby w ramach wolnego rynku, bo to w ten sposób najczęściej powstaje mieszkaniówka, robić rzeczy, które są trwałe technicznie i estetycznie.
Ola Kloc: Jak te wartości (więcej na ich temat przeczytać można w redagowanym przez pracownię BBGK numerze A&B 1/2022), które stały się podstawą filozofii waszej pracy, przejawiają się w projekcie Nowy Port w Bydgoszczy?
Jan Belina-Brzozowski: Wszystkie te wartości są obecne, a najbardziej, w moim odczuciu, miastotwórczość. Mieliśmy do czynienia z fragmentem miasta na skraju zdefiniowanej miejskiej struktury w Bydgoszczy. Nie był to greenfieldowy teren, ale miejsce, w którym trzeba było się dopasować do wielu uwarunkowań, z pojedynczymi zabytkowymi budynkami włącznie. Plan miejscowy wyznaczał zabudowę o dużo większej skali niż otaczająca, mająca od trzech do pięciu kondygnacji — dawał możliwość budowy do jedenastu kondygnacji.
architekci chcieli, aby dotychczas odgrodzony fragment miasta stał się jego częścią
fot.: Mariusz Guć © AWZ Deweloper
Ola Kloc: Co było największym wyzwaniem projektowym?
Jan Belina-Brzozowski: To, jak zbudować nowy fragment miasta na dużej działce w samym centrum, jakie powinno być współczesne miejsce do mieszkania o wysokim standardzie. Chcieliśmy, aby teren, który do niedawna był od miasta odcięty, odgrodzony, stał się jego częścią. Postawiliśmy na uzupełnienie ogólnodostępnych przestrzeni miejskich, od strony rzeki zaprojektowaliśmy waterfront, stworzyliśmy dopełnienie ulic Obrońców Bydgoszczy i Marszałka Focha nową ulicą miejską, którą zaprojektowaliśmy jako zieloną aleję biegnącą przez środek oraz poprzecznie biegnący pasaż pieszy ze skwerem. Postawiliśmy przede wszystkim na zdefiniowanie przestrzeni, które wpisywałyby się w okoliczne ulice tak, żeby ruch był naturalny, żeby powstawały nowe połączenia miejskie, żeby to założenie się stało częścią miasta, a nie jego wyciętym fragmentem.
Podobnie staraliśmy się powiązać zabytkową zabudowę z nową. Na przykład od strony rzeki zlokalizowane były budynki w niedużej skali, dwu-, trzykondygnacyjne, od strony ulicy Obrońców Bydgoszczy była zaś zabudowa pięciokondygnacyjna kamieniczna, z początku XX wieku. Chcieliśmy tak kształtować wprowadzaną przez nas architekturę, aby dostosowywała się skalą do tej istniejącej, nie przytłaczała jej i żeby nowe obiekty były różnorodne. Wprowadziliśmy więc w nowych ulicach pierzeje z budynkami sześciokondygnacyjnymi, z których dwa górne piętra są wycofane względem linii zabudowy. W głębi pojawia się też zabudowa jedenastokondygnacyjna, „wieże” mieszkalne, które są dominantami wysokościowymi, ale umieszczonymi w drugiej linii w stosunku do bulwaru.
wertykalnymi dominantami założenia są dwie — a docelowo cztery — „wieże”
fot.: © AWZ Deweloper
Ola Kloc: Projekt jest na półmetku?
Jan Belina-Brzozowski: Zrealizowana jest jedna czwarta założenia.
Wojciech Kotecki: Architektura stanowi tutaj konsekwencję myślenia o mieście, a nie główny cel. Zanim zaczęliśmy ją projektować, opracowaliśmy masterplan. To, co zostało zrealizowane, to pierwszy krok. Masterplan zakładał realizację takiego fragmentu miasta, który oprócz tego, że będzie wkomponowany w istniejący kontekst, będzie też inkorporować istniejące zabytkowe budynki. Jego założeniem był bardzo spójny układ funkcjonalny i przestrzenny, to, że miasto tworzą kwartały, które jasno wyznaczają place, pierzeje i przestrzeń ulicy. Wyższy poziom tego założenia przestrzennego tworzą cztery „wieże”, czyli dosyć nieduże w rzucie, projektowane w formie wież, ale relatywnie niewysokie przestrzenne dominanty. Dwie z nich zostały zrealizowane już w pierwszym etapie.
Ola Kloc: Podsumowując, jest to cały kwartał zabudowy, a w zasadzie cztery połączone z sobą kwartały, między którymi przebiega wewnętrzna ulica z widokiem na modernistyczny gmach opery (proj.: Józef Chmiel, Andrzej Prusiewicz), prostopadle do niej zaplanowaliście ciąg pieszy, są przestrzenie publiczne, budynki zabytkowe i nowe, w planie cztery dominanty wysokościowe, funkcje usługowe w parterach, zielone dachy, jakościowe materiały — jasne płyty z granitu oraz piaskowca na elewacji, corten, czerwona cegła, jasny beton architektoniczny, drewniana stolarka okienna — brzmi jak spełnienie marzeń o miejscu do mieszkania. Jednocześnie jakaś część mnie myśli, że może to być zbyt piękne, aby było prawdziwe. Czy oprócz różnorodności form i rozwiązań, będzie tam miejsce dla rozmaitych grup społecznych?
Jan Belina-Brzozowski: Budynki, które zaprojektowaliśmy, standard zaproponowany przez inwestora i lokalizacja w centrum powodują, że jest to dosyć droga inwestycja. Przestrzeń wokół zaprojektowana jest za to bardzo demokratycznie, dostępna dla wszystkich z poziomu usług, które są przy ulicach.
wyzwaniem, przed którym stanęli architekci, było stworzenie nowego fragmentu miasta na poprzemysłowej działce w jego centrum
fot.: Krystian Dobosz © AWZ Deweloper
Wojciech Kotecki: Jest to raczej lokalizacja i architektura premium, ma jednak różnorodną ofertę — zarówno olbrzymie superluksusowe, przeszklone mieszkania w „wieżach”, jak i znacznie mniejsze mieszkania w ramach kwartałów. W tym przypadku projektowaliśmy rzeczy, które na co dzień w architekturze mieszkaniowej się nie pojawiają, czyli bardzo jakościowe rozwiązania zarówno estetycznie, jak i technicznie, materiałowo. Architekci często mówią, że to, co tworzą, to są „nasze budynki”, „nasze projekty”, ale ten obrazek jest znacznie szerszy. Budynki zawsze należą do fundatorów, inwestorów, deweloperów i to oni mają kluczowy wpływ na to, jak to zadanie, na które my odpowiadamy i które my rozwiązujemy, jest zdefiniowane. Jest taki typ polskiego inwestora, który naprawdę mieszka w mieście, w którym buduje, i który nie chce robić inwestycji, ale wnieść trwałą wartość w architekturę, w to swoje miejsce. Takim inwestorem jest Anna Wydrzyńska (AWZ Deweloper). Umieliśmy narysować te budynki, ale to jest jej wizja i wiara, że takie rozwiązanie ma sens. W Polsce jest coraz więcej osób, które patrzą dalej niż na zysk, bo budynki, które stawiają, są ich wizytówką. Warto tu wymienić też Zbigniewa Jakubasa (Mennica Deweloper), Pawła Malinowskiego (Profbud) czy Sebastiana Kulczyka (NOHO).
przemyślana lokalizacja dominant wysokościowych korzystnie wpływa na odbiór nowej przestrzeni
fot.: © AWZ Deweloper
Ola Kloc: Inwestorzy są jedną stroną tego procesu, z drugiej strony mamy sytuację prawną, a właściwie brak odpowiednich wytycznych, czego konsekwencją jest na przykład to, że mieszkania są coraz węższe i głębsze. Jak w tej sytuacji architekci mogą tworzyć funkcjonalne mieszkania, które będą dobrymi przestrzeniami do życia, kształtować dobrą architekturę mieszkaniową?
Wojciech Kotecki: Największym problemem jest rynek, chęć dostarczenia jak najtańszych mieszkań, żeby ludzi było na nie stać. Zapisy prawne, czyli warunki techniczne i inne tego typu regulacje, a konkretnie ich dolne granice, wyznaczają standard najtańszych mieszkań. W takim ultra popularnym segmencie każdy przygląda się każdemu paragrafowi pięćdziesiąt razy, sprawdzając, czy da się zrobić jeszcze mniejsze, ciaśniejsze, ciemniejsze mieszkanie. Jeżeli przestajemy się poruszać w tym segmencie entry level, inwestycja Nowy Port na pewno się do takich nie zalicza, okazuje się, że polskie przepisy nie ograniczają wyobraźni. Można robić mieszkania o pięknych rozkładach. Tym, co dla nas jako architektów jest ograniczeniem, jest percepcja klienta, z którym na etapie projektowania budynku mieszkalnego nie mamy kontaktu. Na dodatek deweloper też nie zna klienta, musimy więc projektować mieszkania, rozwiązania, estetykę, które wpisują się w możliwie szerokie oczekiwania zarówno tych, którzy kupują mieszkanie o powierzchni 37 metrów, jak i tych, którzy kupują mieszkanie o powierzchni 400 metrów. Architektura mieszkaniowa w Polsce jest też niestety inwestycją — ludzie kupują mieszkania, które potem chcą móc łatwo sprzedać. To jest o wiele większym ograniczeniem niż same przepisy.
zabytkowe obiekty wplecione są w nową zabudowę
fot.: Krystian Dobosz © AWZ Deweloper
Ola Kloc: Czy jest coś, co można byłoby zmienić w tym standardzie „entry level”, co sprawiłoby, że nawet te najtańsze mieszkania mogłyby być lepsze?
Jan Belina-Brzozowski: Największy potencjał jest w tym, i to staramy się robić, żeby to dwupokojowe mieszkanie o powierzchni 40 metrów kwadratowych, które jest takie samo prawie w każdej inwestycji, znalazło się w miejscu mającym te wszystkie elementy różnorodności, miastotwórczości, wspólnoty. To właśnie sprawia, że jedno osiedle jest fajnym miejscem do życia, a drugie — w innym miejscu — prawie nieznośnym. Staramy się za pomocą tych elementów i wiedzy tak ukształtować projekt, żeby tworzył po prostu dobre osiedle, żeby były miejsca spotkań, dobra zieleń, usługi i tak dalej.
Wojciech Kotecki: Wiem, że układy mieszkań są często krytykowane, uważam jednak, że podstawowy standard higieniczno-humanitarny jest w Polsce zachowany. Nie wchodzimy, z małymi wyjątkami, na patologiczny poziom, który jest zagrożeniem dla egzystencji ludzi.
Aby mieszkania były bardziej dostępne, rozwiązań trzeba szukać nie w architekturze, ale w finansowaniu, i chciałbym, żeby ktoś inny niż architekt się tym zajął. Mieszkanie Plus było całkiem dobrym kierunkiem jako szukanie alternatywy, bardzo żałuję, że skończyło się porażką. Jeśli jednak chodzi o szukanie niedrogich rozwiązań to, po pierwsze, garaże. Garaż to olbrzymi koszt finansowy i środowiskowy — robienie mieszkań, które mogą nie mieć garaży, ma sens. Absurdalne jest, że ludzie nie mają pieniędzy na mieszkanie i muszą kupować miejsce parkingowe, za które oczywiście teoretycznie płacą mało, ale koszty jego wykonania opłacają w koszcie mieszkania. Trzeba tak zaprojektować cały zespół mieszkaniowy, żeby nie dało się parkować na dziko i żeby była dostępna komunikacja publiczna i rowerowa, i sprzedawać mieszkania 20 procent taniej. Druga rzecz dotyczy standardu wykończenia. W znacznie zamożniejszych krajach skandynawskich mieszkaniówka wygląda zupełnie inaczej, kondygnacje są niższe, ściany w środku są nieotynkowane, tylko wykonane z pozbawionych tynków prefabrykatów. Instalacje bardzo często prowadzone są na zewnątrz — rurka metalowa idzie pomiędzy jednym stropem a drugim, jest wykonana estetycznie. Tu są całkiem duże pieniądze do zaoszczędzenia. Pojawia się jednak różnica w mentalności mieszkańców krajów skandynawskich i słowiańskich, gdzie powierzchowna elegancja ma znaczenie. Nowość à la Miasteczko Wilanów, które kojarzy się z sukcesem, i możliwość wjechania windą do garażu, gdzie stoi wypasiony samochód, jest nadal snem wielu. Trzeba opowiadać różne opowieści, może ten sen będzie się zmieniał. Jako inżynier wiem, jak zrobić taniej mieszkaniówkę, jako humanista uważam, że jeszcze długo nie będziemy gotowi, żeby racjonalizować koszty budowy.
osiedle Nowy Port wzbogaci nabrzeże Brdy
wiz.: © BBGK Architekci
Ola Kloc: Dziękuję za rozmowę.
rozmawiała: Ola Kloc
Ilustracje dzięki uprzejmości pracowni BBGK Architekci i inwestora AWZ Deweloper
więcej: A&B 3/2025 – ZAMIESZKANIE,
pobierz bezpłatne e-wydania A&B