Doświadczenie praktyka architektury warto sparować z obserwacją przyrody i otaczającej nas rzeczywistości. Z Wojciechem Januszczykiem rozmawiamy o mitach sadzenia drzew w mieście i gospodarce obiegu zamkniętego w kontekście architektury krajobrazu.
Ania Diduch: Czy mógłby pan wyjaśnić, czym jest gospodarka obiegu zamkniętego w kontekście architektury krajobrazu i jakie są jej najważniejsze, najlepsze przykłady?
Wojciech Januszczyk: Zacznę od wprowadzenia. Uważam, że gospodarka obiegu zamkniętego jest przyszłością architektury krajobrazu. 99 procent społeczeństwa nie ma dziś — nomen omen — zielonego pojęcia o jej narzędziach. Myślę, że dotyczy to również branż projektowych. Z tego powodu nie wdrażamy ich w całym budowlanym procesie inwestycyjnym, czyli w fazie przedprojektowej, projektowej, realizacji i eksploatacji danego obiektu architektury krajobrazu — ogrodu, parku czy po prostu zieleni towarzyszącej. Dotyczy to naprawdę wszystkich branż budowlanych. Takie podejście w kontekście kryzysu klimatycznego skończy się dla nas bardzo źle. Wróćmy jednak do tej „zielonej” części inwestycji. Wychodzimy z błędnego założenia, że „architektura krajobrazu” jest „proeko”, w cudzysłowie oczywiście. Nie ma jednak różnicy między nią a innymi sektorami gospodarki realizowanymi w systemie gospodarki liniowej. Do tworzenia terenów zieleni wykorzystuje się masę plastiku, betonu i wszystkiego, co zużywa energię i często nie wchodzi w obiegi zamknięte. Czym zatem jest GOZ w architekturze? Prawdziwym korzystaniem z „mechanizmów natury”, a najlepszym przykładem jest… natura, a w mieście tak zwana czwarta przyroda, czyli zieleń samoistna. My ją nazywamy nieużytkami i z uśmiechem na twarzy oddajemy te tereny deweloperom i architektom do wprowadzania destruktu i zniszczenia w radosnym i sielankowym procesie tworzenia.
murawa prawie nie koszona, proj.: Pracownia Krajobrazy Wojciech Januszczyk
fot.: Wojciech Januszczyk
Ania Diduch: Czy to jest rzecz, która się wydarzyła ostatnio, czy tak było zawsze?
Wojciech Januszczyk: Nie zawsze. Ja bym się cofnął do epoki przedindustrialnej, konsumpcjonizmu i globalizacji handlu i produkcji, czyli tego, co dzisiaj powoduje zmiany klimatu. Za czasów, powiedzmy, naszych pradziadków dużo więcej zjawisk było zamkniętych w naturalnych biocyklach lub w ogóle — cyklach zamkniętych. Prosty przykład: buty przechodziły z ojca na syna, jak mówi projektant Tomek Rygalik. Były dobrze zrobione i wielokrotnie wykorzystywane. W terenach zieleni było więcej przestrzeni „naturalnych”, a ogród przydomowy był częścią większego systemu biologicznego i był zamknięty we własnym obiegu energii. Nie istniały długie łańcuchy dostaw dotyczące wyposażania takich terenów w infrastrukturę. No może czasami jakiś bogacz kupił sobie do ogrodu pagodę z Chin. Dziś nie uświadczysz w ogrodzie czy przestrzeni publicznej przedmiotów i obiektów lokalnych, o długiej żywotności, naprawialnych. Często pojawiają się kompozyty, których nie da się rozebrać i zrecyklingować. Biocykle odsuwamy w przestrzeni, wprowadzamy obce gatunki roślin i musimy je podlewać i nawozić, żeby przeżyły. Mówi się, że parki i ogrody, zieleń i drzewa to płuca miasta — zapominamy, że to takie „sztuczne płuca”, które musimy cały czas zasilać i obsługiwać. Ze względu na zmiany klimatu powinniśmy zacząć stosować podstawową zasadę gospodarki obiegu zamkniętego, czyli umiar, i dotyczy to wszystkich etapów budowlanego procesu inwestycyjnego. Wiem jednak, że osoby pracujące w obszarze architektury i architektury krajobrazu to osoby inteligentne, potrafiące wykorzystywać makiawelistycznie chwytliwe hasło „eko”. Bioróżnorodność czy ekologia budynków, obiektów architektury krajobrazu są nadużywane. Zmuszają nas do tego, do pewnego stopnia, potrzeby społeczne, ale też marketing czy mody, chęć „wybielenia” inwestycji, która niszczy przyrodę. Umiaru się nie da tak łatwo wcisnąć, bo umiar to ograniczenie sprzedaży i popytu. Proponowałbym takie ćwiczenie mentalne, że jeśli w głowie architekta czy architektki krajobrazu pojawia się pomysł, to powinno się go podzielić na pół i dopiero realizować.
parking może wyglądać inaczej niż widzimy to na co dzień w projektach osiedli, proj.: Pracownia Krajobrazy Wojciech Januszczyk
fot.: Wojciech Januszczyk
Ania Diduch: Jeśli chodzi o umiar, pojawia się pierwszy konflikt z systemem ekonomicznym, w którym architektura powstaje. Jak można stanąć naprzeciw temu konfliktowi i dążyć do umiaru?
Wojciech Januszczyk: Warto uświadomić sobie, że istnieje takie stworzenie na Ziemi, które nazywa się leming norweski. Zwykle pędzi przed siebie, kiedy napotyka na morze czy ocean, myśli, że to jest zwykły strumień, który da się przepłynąć, ale oczywiście fizycznie nie jest to możliwe, więc giną tysiące lemingów. My jako ludzie robimy dzisiaj dokładnie to samo. Pędzimy, nie myśląc o konsekwencjach, na oślep, przed siebie, i za chwilę utoniemy — o czym często powtarzam na swoich wykładach. Druga sprawa to to, że stosujemy kanibalizm przesunięty w czasie. Taką polityką zjadamy własne dzieci. Moim zdaniem w naszych branżach błąd leży w początkowym rozumieniu fazy inwestycyjnej, gdzie mówimy, że coś tworzymy. To jest błąd logiczny, ale usprawiedliwiający człowieka — jeśli tworzę, to znaczy, że robię coś dobrego. Wszystkie przesłanki wskazują jednak, że tutaj nie ma procesu tworzenia, tylko jest proces niszczenia. Wprowadzenie ogrodu w przestrzeń zarośli i zrobienie tam domu jednorodzinnego, żeby mieć piękny widok — jest niszczeniem. Jeśli zdamy sobie sprawę, że w punkcie wyjścia wchodzimy w fazę destruktu, to łatwo będzie wprowadzać zasadę umiaru, a w fazie przedprojektowej zrobimy wiele, żeby zachować jak najwięcej z elementów zastanych. Wiem, że chodzi o pieniądze, ale co z tego, że zostawimy naszym dzieciom trochę pieniędzy, jeśli nie zostawimy im warunków do życia. W Polsce, w architekturze i architekturze krajobrazu nie ma w zasadzie obszarów, które spełniają zasady GOZ. Jest za to prześciganie się w zabiegach marketingowych ukierunkowanych na greenwashing.
realizacja ogrodu spękań na istniejącym placu manewrowym w przestrzeni industrialnej, proj.: Pracownia Krajobrazy Wojciech Januszczyk
fot.: Wojciech Januszczyk
Ania Diduch: Czyli kolejne hasła marketingowe, które są puste?
Wojciech Januszczyk: Każdy potrzebuje na prezentacji dla inwestora lub na konsultacjach społecznych coś powiedzieć, dlatego mówi się na przykład: my mamy zieloną ścianę w naszym nowym biurowcu i ta zielona ściana zewnętrzna jest ekologiczna. No i teraz przychodzi taki ktoś jak ja i mówi: ale te rośliny na tej zielonej ścianie przyczyniają się do zmian klimatu, ponieważ zrobienie takiej zielonej ściany to jest mnóstwo plastiku, to nawodnienie, które marnuje wodę, to jest duża instalacja z nawozami sztucznymi, żeby to utrzymać. Torf, który jest w kieszeniach, jest pobierany z torfowisk, które są akumulatorami bioróżnorodności i są niszczone, żeby zasilać sztucznie tworzone zielone ściany. Zresztą dotyczy to również produkcji bylin, krzewów i drzew w systemie gospodarki liniowej. Łączenie kropek, czyli patrzenie na elementy składowe, ma duże znaczenie w gospodarce cyrkularnej.
Ania Diduch: Jaka jest alternatywa dla sadzenia drzew? Czy jest jakaś wersja zazieleniania miast, która jest bardziej odpowiedzialna?
Wojciech Januszczyk: Rozważałem to na wiele sposobów, przymierzam się do jakiejś większej publikacji na ten temat. W praktyce mogłoby to polegać na tym, że wchodzimy w daną przestrzeń urbanistyczną i zastanawiamy się, czy warto tam sadzić roślinność, czy może ona tam sama wyrośnie. Pomyślałem, że najlepszym rozwiązaniem jest strefowanie obszarów czynnych biologicznie miasta, ale także pojedynczych obiektów architektury krajobrazu. W częściach najbardziej reprezentacyjnych robimy zieleń zorganizowaną przez człowieka, tak zwaną trzecią przyrodę, a im dalej od tego centrum, tym mniej ludzkiej organizacji, więcej mechanizmów natury. Więcej chaszczy i krzaków. Tutaj warto jeszcze raz przypomnieć, że te najcenniejsze przestrzenie, które mają kompletne ekosystemy, które nie są obsługiwane przez człowieka, czyli są bezkosztowe, retencyjne, zmniejszające zapylenie — nazywamy nieużytkami. Wydaje się nam, że one nam nie służą — nic bardziej mylnego. Te największe płuca miast są traktowane pretensjonalnie, przyroda jest niszczona, bo przecież taka cenna działka nie może się w mieście marnować. Było brzydko, ale przyszedł deweloper z architektem i architektem krajobrazu i zrobili coś estetycznego, posadzili ładną zieleń. Alternatywa to czwarta przyroda i produkcja roślin w gruncie rodzimym, bez czarnych donic, bez torfu, wytrzymałych na suszę i odpornych na choroby. Oczywiście projektanci muszą wiedzieć, co mają umieścić w specyfikacji technicznej wykonania i odbioru robót budowlanych.
ogród deszczowy w deszczu, proj.: Pracownia Krajobrazy Wojciech Januszczyk
fot.: Wojciech Januszczyk
Ania Diduch: Jaki jest więc największy mit sadzenia drzew w mieście?
Wojciech Januszczyk: Sadzenie drzew produkowanych w gospodarce liniowej nie jest przeciwdziałaniem zmianom klimatu. To po prostu dostosowanie się do zmian klimatu. Mniej więcej tak, jak ktoś kupi klimatyzator wyprodukowany na drugim końcu globu. Ja go sobie włączam i jest mi chłodno. Tymczasem już wkrótce miliard osiemset milionów ludzi ruszy w ramach klimatycznego przemieszczania się, bo nie będą w stanie wytrzymać w swoich miejscach zamieszkania z powodu gorąca. Przyjdą do nas po te klimatyzatory i do tych drzew. To nie jest rozwiązanie. Jeśli „Milion drzew dla Paryża” ma zostać wyprodukowany w ramach gospodarki liniowej: z plastikowymi donicami, torfem i przy pomocy wody ze studni głębinowej, dodatkowo opatrzone niebieskimi kuleczkami, które zabijają ślimaki, są zjadane przez jeże i inne organizmy zwiększające bioróżnorodność, to ja dziękuję. Niszczymy globalnie, naprawiajmy globalnie.
to jest zielona ściana, proj.: Pracownia Krajobrazy Wojciech Januszczyk
fot.: Wojciech Januszczyk
Ania Diduch: Bardzo mi się podobało porównanie z klimatyzatorem. To wymaga bardzo dużej zmiany mentalności na wielu, wielu etapach. Czy ma pan pomysł, jak każda z warstw społecznych powinna być edukowana w temacie GOZ?
Wojciech Januszczyk: Wychodzę z założenia, że to ci, którzy tworzą te przestrzenie, czyli właśnie grupy zawodowe projektantów powinny być wyedukowane w tym temacie i dalej edukować poprzez proponowane rozwiązania. Wiem, o czym mówię. Moje propozycje nie bazują tylko na filozoficznych przesłankach — spędziłem wiele lat na budowach i w biurach projektowych. Mam doświadczenie praktyka i wiem, że to działa.
po aluminium też da radę, proj.: Pracownia Krajobrazy Wojciech Januszczyk
fot.: Wojciech Januszczyk
Ania Diduch: No tak, ale architekci i architektki muszą proponować też rozwiązania rynkowe, zostaną bez pracy, jeśli będą odstawać w swojej ofercie.
Wojciech Januszczyk: Jeśli zmiany klimatyczne będą dalej postępować, wszyscy będziemy bez pracy. To kwestia dostosowania perspektywy czasowej i zrobienia „zoom out”. Zmiana przyzwyczajeń, technologii czy ciągów myślowych w procesie projektowym nie jest ucieczką od rozwiązań rynkowych, jest szukaniem innych rozwiązań, które z czasem będą w przewadze.
Ania Diduch: Dziękuję za rozmowę.
rozmawiała: Ania DIDUCH
fot.: Wojciech Januszczyk
więcej: A&B 04/2024 – ZIELONE MIASTO,
pobierz bezpłatne e-wydania A&B