Zobacz w naszym portalu!
Zostań użytkownikiem portalu A&B i odbierz prezenty!
Zarejestruj się w portalu A&B i odbierz prezenty
maximize

Portfolio fantastyczne

15 kwietnia '25

Każdy ma jakieś hobby. Niektórzy mają nawet kilka. Hobby nie musi być wzniosłe, szlachetne ani drogie. Może być intymne jak dłubanie w dowolnej materii na zapleczu rzeczywistości albo skromniutkie jak pokątne zbieranie przedmiotów, których nikt inny nie pożąda. Mój kolega z São Paulo zbiera z chodników „dynksy” do otwierania puszek — te małe języczki, którymi wywarza się kawałek metalu, w którego miejsce powstaje otwór do picia. Kumpel twierdzi, że to coś więcej niż zwykłe hobby: że kiedyś z tych tysięcy „tegesów” zrobi sztukę. Bo hobby to portal do krainy snów.

Na przykład budowniczy krajobrazów, które tną szyny kolejek Piko jest Stworzycielem mikroświatów. Zagląda w okienka domeczków i patrzy w zadumie na małe żywoty zamieszkujących je ludzików. Spogląda na kobietki wycierające ręce w czerwone fartuszki w czasie kłótni z mężami, co właśnie wrócili z roboty na kolei. Kładzie połacie świeżej trawy na zboczach gór. Koreluje przejazdy pociągów i punktów zwrotnych w żywotach z pietyzmem pomalowanych figurynek. Ja też mam moje hobby i jak każdy hobbysta z radością poświęcam mu długie godziny, w trakcie których wpadam po uszy w pułapkę, a może raczej puchatą poduchę fantazji. Otóż ja, proszę was, zbieram nieruchomości, ale (zazwyczaj) na niby. Mam, jak to mówią biznesmeni, rozległe i zdywersyfikowane portfolio działek, domów i mieszkań, w różnych krajach. Tyle że w wyobraźni.

Moje zainteresowanie wprowadzam w życie na kilka sposobów. Pierwszy jest ściśle wirtualny: odwiedzam miejsca tylko na ekranie telefonu lub komputera. Robię to jednak według zestawu kluczy, bo zabawa polega na śmiertelnie poważnym traktowaniu rzeczywistości. Klucz podstawowy to próg cenowy. Ustawiam w przeglądarkach nieruchomości interesujące mnie terytoria i zakładam różne, najczęściej niskie, ceny. To, co program „wypluje”, przerzucam przez pierwsze sito, zaznaczając „stertę” na pierwszy rzut oka interesujących ofert. Tylko tych ze zdjęciami, najchętniej z informacjami, które pozwalają na odnalezienie obiektu mojego zainteresowania. Analizuję przy tym wszystkie standardowe parametry, których nauczył mnie na seminarium z wyceny nieruchomości profesor Werner na WAPW. Lokalizacja i po stokroć lokalizacja! Czy daleko do lotniska albo stacji kolejowej? A czy do sklepu trzeba jechać autem? Czy do najbliższego baru, gdzie dają za dwa euro kawę Delta i można rysować na twardych serwetkach, da się dojść na piechotę? Ale przede wszystkim interesuje mnie istota miejsca. Czy wygląda na to, że ma dobrą energię i ludziom będzie się tam dobrze żyło? A może kogoś w tym kamiennym toskańskim domostwie zaciukali, a teraz jego ektoplazmatyczna obecność powoduje, że ta casa colonica jest na sprzedaż w cenie, za którą nie kupimy w Warszawie budy dla psa? A jak działka jest nachylona, to co tam jest w ziemi? Czy trzeba byłoby palować? W takich razach posuwam się nawet do zawracania głowy agentom nieruchomości, wydłubując z mózgu mój najlepszy włoski, hiszpański, portugalski, czy francuski, żeby w środku nocy napisać: „Szanowna Pani, czy dla działki wykonana została analiza geotechniczna?”. Nie mam żadnych skrupułów: mimo że doskonale wiem, że działki nigdy nie kupię, męczę biedną istotę w imię spełnienia mojej egoistycznej fantazji. Zły ja.

Do tego jestem, by przywołać określenie używane przez prof. Wernera, amatorem. Niewtajemniczonym wyjaśniam: amator to ktoś, komu zaświecą się oczy na coś, co reszta populacji uzna za zbyt dziwne albo niegodne uwagi. Słowem: fantasta ze mnie i romantyk, choć robię wszystko, co w mojej mocy, by w oczach własnych (i innych!) wychodzić na bezwzględnego pragmatyka. Najbardziej kręcą mnie trudne domy i mieszkania z potencjałem, a więc lokale za małe, za bardzo pogięte, za niskie, za wysokie i w nieoczywistym sąsiedztwie. Wąski dom z tajnym tylnym wyjściem prowadzącym między ogródkami sąsiadów do skrytej w bluszczu furtki, jak dom Jeana Valjeana z „Nędzników”. Przychodzą po mnie tajniacy, trącają nogą sznurek z dzwoneczkiem, a ja czmycham wtedy w surducie i z laską, co ma schowaną szablę, wspomnianą furtką. Haha! I tyle mnie widzieli! Albo taka niewielka chata doklejona do na wpół zrujnowanej średniowiecznej baszty na skraju apenińskiej przepaści, jak z ilustracji do „Serca” de Amicisa, przy którym zalewałem się rzewnymi łzami, dziecięciem będąc. Kiedy mowa o charakterze działki, czy jakiejkolwiek zbudowanej ręką człowieka struktury, pojawiają się namiętności sprawiające, że zaczynam lepiej rozumieć słowa ubranego zazwyczaj w trzyczęściowy ciemny garnitur profesora, który z uśmiechem przekonywał nas na IV roku, że „nieruchomości to przede wszystkim psychologia”. Tu akurat psychologia moja, bo każdy, kto wejrzy do mojego marzeniowego portfolio, od razu będzie miał dobre zorientowanie w moich psychicznych przypadłościach.

Drugim, nawet ciekawszym sposobem „kolekcjonowania” nieruchomości jest ich faktyczne odwiedzanie. Robię to na kilka sposobów. Najciekawszy to zatrzymanie auta przy tabliczce z napisem „Na sprzedaż” w krainie, w której jestem akurat na wakacjach. Moje własne dzieci mówią znajomym i rodzinie, że ja wciąż „kupuję” działki. Ciągnę więc pobłażliwie mnie traktująca familię w krzaki makii, w opuszczone gaje oliwne i między rodzime dęby. W skupieniu obchodzę w kółko zapuszczone fermy i plebanie. Nie inaczej rzeczy mają się w mojej codzienności: kiedy tylko nadarzy się okazja, umawiam spotkania z agentami i odwiedzam abstrakcyjne nieruchomości, a potem tygodniami kombinuję, jak by tu przeprojektować za małe wnętrze gomułkowskiej kawalerki, żeby w niej zmieścić program dla czteroosobowej rodziny. Moje kajety od dekad zapełniają się szkicami takich mieszkań i domów.

Byłoby moje hobby bezwstydną stratą czasu mojego i innych, gdyby nie to, że jednak co jakiś czas coś kupię. Nierzadko „na wariata” i pod wpływem wewnętrznej walki między siedzącym we mnie pragmatykiem (i paranoikiem) a fantastą. Nawet pisząc te słowa, siedzę w mieszkaniu, w którym się zakochałem w czasie nocnej wirtualnej wędrówki którejś upalnej sierpniowej nocy. Napisałem wtedy do agentki, a ta odpowiedziała, żebym koniecznie i jak najszybciej obejrzał tę wspaniałą okazję. A że umówiła się w niedzielę i jasno dała do zrozumienia, że właściciele bardzo potrzebują pieniędzy i to na cito, z dnia na dzień stałem się szczęśliwym właścicielem lokalu w dzielnicy, o której nigdy bym nie marzył. W dodatku lokal ma adres inny niż reszta lokali na klatce, przez co dzielnicowy, kurierzy i przychodzący po raz pierwszy w odwiedziny goście nie mogą tu trafić. Do tego w podłodze mieszkania jest właz do piwnicy, bez mała jak do laboratorium Dextera, przykryty na co dzień dywanem. Miał rację stary profesor: „nieruchomości to psychologia. I lustro”.

więcej: A&B 1/2025 – DREWNO W ARCHITEKTURZE,
pobierz bezpłatne e-wydania A&B 

Jakub Szczęsny

Głos został już oddany

Renowacja z VELUX Commercial
Renowacja z VELUX Commercial
AlnorSELECT - Kalkulator doboru rekuperacji
DACHRYNNA - zintegrowany system dachowo-rynnowy 2w1
INSPIRACJE