Ludzie, którzy na co dzień jedzą architektoniczne kotlety schabowe, nie przywykli do rzadkich wiktuałów. MSN budzi ich obrzydzenie tak samo jak widok ośmiornicy na talerzu, którą kelner przyniósł im przez pomyłkę w czasie wakacji all inclusive w Turcji. Patrzę na ten budynek z sympatią pomimo tego hejtu. Boję się, że to jeden z ostatnich przedstawicieli swojego gatunku, jaki powstał w tej części świata. Radosna architektura monumentalnego bumeryzmu. Afirmacja świata, który jeszcze wierzy w jakąś przyszłość. Co mogę dodać. Uff. Cieszę się, że zdążyli.
Gdy świat wejdzie już w spiralę napędzaną przez galopującą katastrofę demograficzną, geopolityczną i popędzaną batem sztucznej inteligencji, będziemy mogli sobie spojrzeć na ten piękny biały gmach, który pewnie do tego czasu pokryje się patyną wydobywającą jego brutalistyczne piękno, i westchniemy: „Ech, to były czasy, gdy zmartwieniem ludzi było, czy to jest piękne, czy nie”, i łza się zakręci w oku. A do tego czasu psy szczekają, karawana jedzie dalej i teraz w dużej mierze od tego, co znajdzie się we wnętrzach tego gmachu, zależeć będzie dalszy los i postrzeganie tego muzeum, i muszę dodać, że nie jestem tak zupełnie spokojny o ten rezultat. Aby właściwie ocenić, czym będzie dla nas to muzeum, już dziś trzeba się zastanawiać, czym będzie w przyszłości sztuka. Tego nie da się ocenić tylko w kontekście wielkiej białej walizki, do której powrzucamy trochę drogich gratów i pójdziemy z nią do cyrku sprzedawać bilety.
Uważam, że sztuka na świecie przeżywa kryzys. To kryzys dwojakiego rodzaju. Po pierwsze sztuka nowoczesna jest już bardzo stara i często gada w kółko o tym samym, używając właściwie cały czas tych samych narzędzi w oczekiwaniu na rewolucję. Drugi problem to kryzys obfitości, za którą nie idzie jakość. Artyści sięgają do coraz bardziej osobistych kontekstów, a jednocześnie są ich miliony. To bardzo przeciwstawne trendy, które z daleka wyglądają jak szum, zniechęcając odbiorcę do podejścia bliżej do takiej sztuki. I to nie tylko moje zdanie. Wystarczy spojrzeć na wiele prac Banksy’ego, który bezlitośnie drwi z tej sztuki i jej zjadaczy, sprowadzając ich do parteru.
Podskórnie czuję, że obecna epoka w sztuce, trwająca już od ponad stu lat, dobiega końca, musi dobiec. Jestem z tych, co bardzo mocno wierzą w sztuczną inteligencję i jej konsekwencje; nigdy nie miałem wątpliwości, że nas społecznie zniszczy. Zbliżamy się właśnie wielkimi krokami do dnia sądu ostatecznego AGI: spojrzymy na stworzoną przez nas samych sztuczną inteligencję jak w płonące lustro ukazujące obraz nas samych, ale odartych z wszystkich urojeń na własny temat. Obraz, który ujrzymy, może zmienić ludzi raz na zawsze, obnażając naszą przewidywalność, w tym generyczność wielu aspektów sztuki, które bezpodstawnie uważaliśmy za jakieś niepojęte kreatywne atrybuty naszej duszy. To będzie przykre, ale uwalniające.
psy szczekają, karawana jedzie dalej
© Sto Lat Planowania
W ostatnich latach dużo czasu poświęcam generatywnej AI, śledzę jej postępy i obserwuję, jak środowisko artystyczne wrze i kipi w zetknięciu z tą falą, która pożera ich obszary działania. Najczęstszą dziś reakcją jest jeszcze negacja i wyparcie, ale coraz wyraźniej widać, że dotyczy to artystycznego zaścianka. Ale kawa na ławę. Wielu artystów dziś zarabia na swojej sztuce w sposób, który za kilka lat nie będzie już samoutrzymującym się procesem. Ci ludzie będą walczyć i próbować zatrzymać czas. Znajdą się i tacy, którzy będą na tej samej fali płynąć. Wreszcie będą jakieś emocje. To będzie epickie starcie na miarę przejścia z gotyku do renesansu. Żyjemy w naprawdę ciekawych czasach.
Z mniej optymistycznych rzeczy: widzę też moment, w którym załamie się edukacja artystyczna, jaką znamy. Aby zostać w dorosłym życiu artystą, kiedyś w dzieciństwie trzeba było chwycić za kredki, cymbałki albo plastelinę, ale pomiędzy jednym a drugim jest cała mozolna i pełna trudów droga edukacji oraz odkrywania i rozwijania talentów. Myślę, że AI wydrąży przed młodymi ludźmi potężny krater na początku tych schodów autorealizacji, bo które dziecko podejmie się edukacji plastycznej czy muzycznej, jeżeli już dziś wklepując kilka słów, może spuszczać jak z fabrycznej taśmy obrazy, które całkowicie nasycą jego młode ambicje. Nie wiadomo, czy następne pokolenie artystów się w ogóle narodzi. Na pewno będzie ich znacznie mniej. Być może w przyszłości głównym zadaniem MSN nie będzie nawet prezentowanie samej sztuki, ale zasypywanie tej dziury przed nowym pokoleniem, by przekonać ich, że używanie własnego mózgu ma jeszcze jakiś sens. Co gorsza, nie wiadomo, czy tak postawiony cel w ogóle będzie się dało osiągnąć.
Myślę, że w Warszawie stworzyliśmy wielki wspaniały gmach dla sztuki, który będzie w przyszłości areną bardzo dramatycznych zmian w tej sztuce — i cieszy mnie to bardzo, i zarazem przeraża. W tym kontekście krytyka tego gmachu od strony estetycznej to nic, to nawet nie rozgrzewka. To tylko przekomarzanie się na temat kawy ignoranta, który pije kawę z saszetki porwanej przy kasie w Żabce, z miłośnikiem arabiki, który musi zmielić kawę tuż przed zaparzeniem. To wyśmiewanie się pijanego wujka na weselu, po co dobremu pianiście drogi fortepian, jak wystarczą organy Casio z OLX, ta dyskusja jest jak pusty śmiech nieuka po przeczytaniu nagłówka, że „Einstein się mylił” na clickbaitowym portalu — nie dotyka sedna. Jedna strona nie jest wyposażona w aparat mózgowo-wrażliwościowy, aby się z tego muzeum cieszyć, druga żyje w bańce, myśląc, że ma jakąś misję, aby tamtych przekonać do swojego zdania, co jest z definicji niewykonalne, tymczasem za gmachem tego muzeum we mgle majaczą znacznie większe wyzwania i zagrożenia. Oby się nie okazało, że to był ostatni bal tego karnawału i w przyszłości ten gmach zmieni nazwę na „Ostatnie muzeum sztuki”, zanim wszystko ostatecznie porośnie dżungla.
Paweł Mrozek
więcej: A&B 12/2024 – MIEJSCA TRZECIE,
pobierz bezpłatne e-wydania A&B