Kto z nas nie marzył kiedyś, żeby rzucić wszystko i… zamieszkać na szczycie wieży? Brzmi jak bajka? We Wrocławiu to całkiem realne. Tam, gdzie niegdyś z żelbetowego szkieletu spoglądały tylko gołębie, dziś tętni życie — pachnie kawą, słychać rozmowy o sztuce i architekturze, a na szczycie... ktoś właśnie zmywa naczynia z widokiem na panoramę miasta. Ta opowieść nie zaczyna się jednak od baśniowej królewny, lecz od architektki — Elizy Suder — która zamiast nowego projektu, wybrała walkę o zapomniany zabytek. Poznajcie Wieżę E64!
Rewitalizacja to dziś, bardzo słusznie, temat-rzeka. W zabytkowych przestrzeniach powstają muzea i galerie sztuki, mieszkania, a nawet centra handlowe. Zazwyczaj rewitalizacje prowadzone są w budynkach będących świadkami rewolucji przemysłowej drugiej połowy XIX i początku XX wieku. Na zagospodarowanie czeka jednak mnóstwo obiektów o nieco krótszej historii, których rewitalizacyjny potencjał wciąż jest słabo dostrzegany. Należą do nich nie tylko okazałe, modernistyczne budynki, jak hotele Cracovia czy Forum, ale też struktury znacznie mniejsze — niewielkie pawilony handlowe, parkowe altany, czy…wieże ciśnień. W jednej z około dwudziestu takich budowli, zachowanych na terenie Wrocławia zaszła wielka metamorfoza, dzięki której narodziła się Wieża E64. Jaka była jej historia i co kryje się w jej żelbetowym szkielecie?
Wieża E64 we Wrocławiu
© Eliza Suder
szczęśliwe koleje losu
Całe przedsięwzięcie rozpoczęło się jeszcze w 2015 roku, kiedy miasto ogłosiło przetarg na sprzedaż kolejowej wieży ciśnień przy ulicy Elbląskiej 64 we Wrocławiu. Prawie 40-metrowa, ośmioboczna struktura powstała w 1952 roku, zaopatrywała niegdyś w wodę pobliską stację Wrocław-Gądów oraz — częściowo — położone nieopodal osiedle Kuźniki. Od 1990 roku, kiedy przestała być użytkowana, powolutku popadała w ruinę, otoczona osiedlem niewysokich domków szeregowych z lat 70. XX wieku. W 1994 roku PKP zarządzające obiektem zdecydowało o zamurowaniu wejść oraz niżej położonych okien — od tego momentu wnętrza wieży przy Elbląskiej odwiedzały tylko gołębie. Były plany jej wyburzenia, choć ostatecznie, tuż przed sprzedażą, konserwator wpisał ją do rejestru zabytków.
Wieża E64 we Wrocławiu
© Eliza Suder
Wreszcie w 2016 roku trafiła w dobre ręce — przetarg wygrała Eliza Suder, wrocławska architekta, właścicielka biura SHI Pracownia Architektoniczna oraz POCO Galerii. Miała ambitne, choć nietypowe plany dla wysłużonej wieży — w środku znaleźć się miała kawiarnia, galeria sztuki, pracownia architektoniczna oraz mieszkanie. Znalezienie pomysłu na tę przestrzeń było jednak dopiero początkiem bardzo długiej drogi, która zakończyła się dopiero pod koniec ubiegłego roku.
Wieża E64 we Wrocławiu
© Eliza Suder
problem priorytetów
Od samego początku adaptacja tak nietypowej struktury sprawiała problemy. Wieża, nieużytkowana wówczas od ponad 20 lat, była w dobrym stanie technicznym, za co odpowiadała jej żelbetowa konstrukcja, jednak sporo pracy wymagało doprowadzenie jej wnętrz do porządku. Kiedy wreszcie się to udało, zespół przeszedł do prac projektowych, a dalej wykonawczych, które również przebiegły nie bez kłopotów:
Wykonawczo — największym problemem było ustalenie kolejności prac, zwłaszcza w koronie wieży. Z niektórymi pracami staliśmy po kilka miesięcy, zastanawiając się wspólnie z konstruktorem Wandą Ilków i kierownikiem budowy Pawłem Siatką, co wykonać najpierw — wyburzyć okna, wylać nadproża czy najwyższy strop w koronie. Co wylać, żeby ściany zachowały stateczność wysokich ścian osłonowych na wysokości ponad 20 metrów. Projektowo — największy problem stwarzała inwentaryzacja ośmiobocznego budynku, lasery, ekierki i kątowniki pomagały, ale w wielu sytuacjach konieczne było wykonywanie szablonów, każdy element jest tu odchylony w pionie i w poziomie. Trudnością projektową okazywało się projektowanie na ośmioboku. Zdałam sobie sprawę, że przez lata projektowania przywykłam do prostokątów.
— tłumaczy Eliza Suder, właścicielka i projektantka wieży E64
Wieża E64 we Wrocławiu
© Eliza Suder
Nad całym przedsięwzięciem bacznie czuwał konserwator zabytków, z którym na każdym etapie konsultowano podejmowane decyzje. Ostatecznie, po czterech latach prac budowa dobiegła końca. Zaowocowały one utworzeniem wielofunkcyjnej przestrzeni o powierzchni około 450 metrów kwadratowych, rozdysponowanych na kilku kondygnacjach, przecinających wieżę od piwnicy, aż po górne partie korony.
Wieża E64 we Wrocławiu
© Eliza Suder
mieszkając na szczycie wieży
W trzonie wieży E64, zgodnie z pierwotnymi planami, znalazła się kawiarnia (za barem można w niej spotkać właścicielkę!), pracownia architektoniczna oraz POCOgaleria, która przeniosła się tutaj z Nadodrza. Nie zabrakło również miejsca na dodatkowe pomieszczenia, na przykład niewielką salę konferencyjną, w której już teraz odbywają się różne wydarzenia.
Wieża E64 we Wrocławiu
fot.: Sebastian Szostek © Eliza Suder
Ponad nimi, w ośmiobocznej koronie wieży, zaplanowano dwupoziomowe mieszkanie. U podstawy korony znalazła się przestrzeń dzienna, z kuchnią i salonem o powierzchni około 110 metrów kwadratowych. Powyżej, na drugim poziomie, architektka zaprojektowała dwie sypialnie, każdą wyposażoną w osobną łazienkę. Zagospodarowaniu uległ także dach, gdzie urządzono taras widokowy, ogrodzony przezroczystymi barierkami, które zapewniają bezpieczeństwo, nie zaburzający przy tym wizualnego wymiaru budowli. Niewielkich zmian doczekała się za to elewacja — w tej wybito kilka dużych, pionowych przeszkleń, które pozwoliły odpowiednio doświetlić industrialne wnętrza.
Wieża E64 we Wrocławiu
© Eliza Suder
Na wszystkie kondygnacje dostać się można dwojako — dzięki windzie oraz nowej klatce schodowej otoczonej industrialną siatką. Obie te konstrukcje znalazły się wewnątrz wieży. Co więcej, żadna z wprowadzonych przez architektkę modyfikacji nie wyrasta poza obrys pierwotnej struktury. Z zewnątrz nie zmieniło się więc wiele — oprócz przebicia okien w koronie, budowla została docieplona oraz pokryta jasnym tynkiem.
Wieża E64 we Wrocławiu
© Eliza Suder
historia zapisana w żelbecie
Choć wieża E64 jest miejscem zupełnie nowym, to jej wnętrza mocno przypominają o tym, że znajdują się w zaadaptowanej budowli o ponad 70-letniej historii:
Zależało nam na tym, żeby pozostawić jak najwięcej tego, co jest oryginalną tkanką, powojennego żelbetu i cegły. Na pierwszym spotkaniu z konserwatorem dostałam sugestię, aby zachować wewnętrzne ściany korony wieży, okrągłe ściany zbiornika. Na początku nie mogłam pogodzić tego z moją wizją aranżacji, ale finalnie praktycznie cała przestrzeń mieszkalna przekryta jest stropem opierającym się na fragmentach wewnętrznej struktury zbiornika. Ich układ pozostał czytelny, a historyczna tkanka stała się częścią aranżacji.
— wyjaśnia architektka.
Wieża E64 we Wrocławiu
© Eliza Suder
Jak wyjaśnia architektka, wszystkie elementy konstrukcyjne budynku zostały odpowiednio wyeksponowane. Dla przykładu, wokół wewnętrznego lica murów wieży ciągną się oryginalne schody, zachowane w około 60 procentach. W wyższych partiach budowli zastępuje je stalowa, spiralna konstrukcja, którą również udało się doczyścić i odpowiednio zachować. Dobrze widoczne są też belki podpierające stropy oraz cegły wypełniające ściany. W części mieszkalnej znajdują się z kolei fragmenty okrągłych ścian niegdysiejszego zbiornika, a w piwnicy — żelbetowy piec.
Wieża E64 we Wrocławiu
© Eliza Suder
eklektyczna mieszanka
Częścią wizji jest również sposób, w jaki urządzono wnętrza — jak opisuje Eliza Suder, są one przede wszystkim eklektyczne, łączące w sobie elementy brutalistyczne, estetykę minimalistyczną oraz vintage. Meble i inne elementy wyposażenia wypełniające te przestrzenie gromadzone były przez architektkę latami. W efekcie, w industrialnej skorupie powstał zespół indywidualnych wnętrz, z których każde, w zależności od pełnionej funkcji, jest nieco innym spojrzeniem na adaptację dawnych, przemysłowych struktur do współczesnych standardów.
Wieża E64 we Wrocławiu
fot.: Sebastian Szostek © Eliza Suder
nie taki konserwator straszny, jak go malują
Recykling, cyrkularność i adaptacje nieużytkowanych budynków mogą okazać się najsłuszniejszą drogą dla rozwoju architektury w nadchodzących dekadach. Choć takie praktyki zyskują coraz większą popularność, to najczęściej są efektem skomplikowanych przedsięwzięć, prowadzonych przez dużych inwestorów. Okazuje się jednak, że adaptacja zabytkowego obiektu jest zadaniem znajdującym się również w zasięgu podmiotów o mniejszych zasobach. Co więcej, praca z historycznymi budowlami nie zawsze obfituje w problemy natury konserwatorskiej, może za to zaoferować szereg ułatwień, których próżno oczekiwać wznosząc budynki od zera:
Nie należy obawiać się konserwatora zabytków. Wielu mieszkańców Wrocławia ogarnia stres już na samo hasło „konserwator” lub „rejestr zabytków”. Oczywiście z ochroną konserwatorską wiążą się pewne ograniczenia, ale i ogrom możliwości. W przypadku adaptacji zabytkowych budowli nie zawsze jesteśmy w stanie osiągnąć pełną zgodność z ustawą o warunkach technicznych. Przebudowując obiekt w rejestrze zabytków, możemy więc liczyć na różne odstępstwa, dotyczące na przykład ilości i wysokości stopni, szerokości drzwi, albo wielkości miejsc postojowych towarzyszących budowli. Przy tym robimy coś bardzo pożytecznego. Wybudowanie wieży od nowa może jest i spektakularne, ale uratowanie zabytkowego obiektu ma znacznie większą wartość dla miasta, jego architektury i historii, a najważniejsze dla mieszkańców, ich pamięci i sentymentów!
— podsumowuje Eliza Suder.
Wieża E64 we Wrocławiu
© Eliza Suder