Jak projektować miasta, w których chce się chodzić pieszo? Od liczby skrzyżowań po śpiew ptaków, urbanistyka wpływa na zdrowie i samopoczucie.
Wyobraź sobie miejsce, w którym możesz wyjść z mieszkania, skręcić za róg i w promieniu kilkuset metrów zrobić zakupy, wypić kawę i załatwić sprawy na poczcie. Gdzie wszystko, co potrzebne na co dzień — od piekarni po aptekę — masz w zasięgu spaceru. Dla wielu mieszkańców miast na świecie to wciąż bardziej marzenie niż rzeczywistość. Ale coraz więcej miejsc zaczyna się do tego zbliżać.
co sprawia, że chce się iść pieszo?
Miasta zaprojektowane z myślą o chodzeniu mogą realnie wpływać na zdrowie mieszkańców — zarówno fizyczne, jak i psychiczne. I wcale nie potrzeba do tego wielkich planów. Oprócz dość dobrze znanych czynników takich jak bliskość usług czy komunikacji, na to, czy miasto sprzyja chodzeniu, wpływa również kilka podstawowych elementów. To przede wszystkim jakość infrastruktury — chodniki powinny być szerokie, równe i dobrze oświetlone, a przejścia dla pieszych bezpieczne i wyraźnie oznaczone dla ruchu samochodowego. Im więcej miejsc, w których pieszy czuje się jak pełnoprawny uczestnik miasta — nie jak intruz pomiędzy maskami aut — tym chętniej rusza w drogę.
Mniej oczywistym czynnikiem jest spójność i czytelność układu komunikacyjnego. Chodzenie po mieście staje się naturalne wtedy, gdy różne części dzielnicy są logicznie połączone — gdy spacer do szkoły, parku czy piekarni nie przypomina wyprawy przez labirynt. Na tę sieć warto jednak spojrzeć szerzej — jako na element większego systemu. Gdy dojście na przystanek jest wygodne, a sama podróż autobusem czy tramwajem płynnie łączy się z ruchem pieszym, zyskujemy miasto, które zachęca do porzucenia auta.
Nie bez znaczenia jest również to, co znajduje się w zasięgu kilku kroków. Dzielnice o mieszanym przeznaczeniu, w których obok mieszkań działają sklepy, punkty usługowe i kawiarnie, sprzyjają spontanicznym spacerom. Ale to nie wszystko. Na komfort i przyjemność chodzenia wpływa też tempo ruchu samochodowego, które warto obniżać — nie tylko ze względów bezpieczeństwa, ale także po to, by pieszy nie czuł się wiecznie spóźniony uczestnicząc w miejskim życiu.
Bufory — jak pasy zieleni, ścieżki rowerowe czy nawet donice z roślinami — mogą tworzyć przyjazne granice między chodnikiem a jezdnią, zwiększając poczucie spokoju. I wreszcie: otoczenie. Przyjazna pieszym przestrzeń to taka, która oferuje cień, miejsce na odpoczynek, dobrą jakość powietrza oraz udogodnienia dostępne dla osób w każdym wieku i o różnych potrzebach. Gdy dodamy do tego miejsca sprzyjające spotkaniom, rozmowie i obserwacji miejskiego życia, pojawia się coś więcej niż tylko możliwość przemieszczania się — zaczyna się tworzyć tkanka codziennych relacji, która nadaje miastu puls i sens.
Czasem zaś wystarczy dobrze rozmieszczone skrzyżowanie i... kilka gatunków śpiewających ptaków.
krok po zdrowie
Badacze z Michigan State University przyjrzeli się temu, co konkretnie wpływa na nasze zdrowie w kontekście tego, jak poruszamy się po mieście. Interesowało ich coś więcej niż tylko ogólne stwierdzenie, że „ruch to zdrowie” albo że trzeba tworzyć przestrzenie sprzyjające chodzeniu. Szukali twardych danych, które mogłyby przemówić do projektantów i decydentów — takich, którzy mają realny wpływ na wygląd i funkcjonowanie miejskiej przestrzeni. Wyniki opisali w artykule „Walkable communities associated with better health, study shows” opublikowanym na łamach Great Lakes Echo.
Okazało się, że spośród wielu czynników — takich jak bliskość przystanków autobusowych, zróżnicowanie funkcji zabudowy czy gęstość zaludnienia — największe znaczenie ma… liczba skrzyżowań. Im mniejsze są kwartały zabudowy, im więcej skrzyżowań i możliwości zmiany kierunku, tym większa szansa, że mieszkańcy poruszają się pieszo. A to z kolei przekłada się na niższy wskaźnik otyłości i lepszą kondycję psychiczną.
To, co brzmi jak urbanistyczna ciekawostka, ma jednak dość konkretne konsekwencje. Jeśli Twoje osiedle to niekończące się ciągi ulic bez przecznic, z niską zabudową i brakiem sklepów — prawdopodobnie wsiadasz do auta nawet po drobne zakupy.
spacer z widokiem na klon
Drugie badanie, tym razem przeprowadzone w Kanadzie, dorzuca kolejną warstwę do tego tematu — dobrostan psychiczny. W badaniu naukowcy wzięli pod lupę birdwatching, a dokładniej jak obserwacja ptaków wpływa na nasz nastrój, redukuje stres i wspiera poczucie wewnętrznej równowagi. Zespół naukowców porównał dane zdrowotne ponad 60 tysięcy Kanadyjczyków z informacjami o bioróżnorodności drzew i ptaków w ich najbliższej okolicy. Wyszło na to, że osoby mieszkające w sąsiedztwach o większej liczbie gatunków ptaków i drzew częściej deklarują dobrą kondycję psychiczną.
Różnorodność ptaków wpływała na samopoczucie nawet silniej niż ogólna liczba drzew. Co ciekawe, efekt nie był czysto estetyczny — badacze sugerują, że nasze mózgi instynktownie interpretują środowisko pełne różnych gatunków jako bardziej stabilne i „bezpieczne”. I to działa jak kojący balsam.
Obserwacja ptaków może prowadzić do tzw. stanu flow — psychicznego zanurzenia w działaniu, w którym czas przestaje mieć znaczenie, a myśli koncentrują się wyłącznie na tym, co dzieje się tu i teraz. Stan ten wywołuje zarówno obserwacja zachowań ptaków, śledzenie ich ruchów, jak i rozpoznawanie śpiewów. To wszystko uruchamia naszą ciekawość i budzi zaangażowanie, które to mogą prowadzić do zachwytu — emocji mającej wręcz transformujący wpływ na psychikę. Ten efekt nie jest zarezerwowany dla profesjonalistów z lornetką. Nawet słuchanie śpiewu ptaków przez otwarte okno w domu może poprawić samopoczucie — choć w krótszym wymiarze.
nie tylko ruch, ale i rezonans
Obserwacja ptaków, podobnie jak praca z pszczołami (co potwierdzają badania Bee Well), prowadzi często do zjawiska określanego jako rezonans pozytywny. To głęboka emocjonalna więź z inną formą życia, która wzmacnia poczucie harmonii i dobrostanu. To nie jest poetycka metafora — to udokumentowany mechanizm. Obserwacja ptaków nie jest biernym zajęciem. To czynność, która angażuje, uczy uważności, ale i wycisza. Może być jednym z najprostszych i najtańszych sposobów wspierania zdrowia psychicznego, które miasto z powodzeniem może prowadzać.
Miejska przestrzeń może wspierać nasze zdrowie nie tylko poprzez konkretne udogodnienia, ale również dzięki atmosferze, którą tworzy. A to wcale nie musi zależeć od wielkości miasta — liczy się sposób, w jaki zostało zaplanowane i wyposażone. Skala miasta nie musi przesądzać o tym, czy można się po nim swobodnie poruszać na piechotę. Ważne jest to, co dzieje się w najbliższym otoczeniu.
miasta, które zachęcają do spacerów
Niektóre miasta już dziś tworzą warunki, w których codzienne poruszanie się na piechotę staje się nie tylko możliwe, ale wręcz naturalne — bo dopiero wtedy można naprawdę usłyszeć, co dzieje się wokół. Z wnętrza samochodu nie słychać śpiewu kosa. A przecież to właśnie te codzienne bodźce – zapachy, dźwięki, drobne spotkania – budują nasz kontakt z miastem i sobą nawzajem.
Jak pokazuje nowe badanie o miastach, w których w których najłatwiej poruszać się pieszo, aż dziewięć z dziesięciu najlepiej ocenianych miast dla pieszych znajduje się w Europie. Zestawienie uwzględniało m.in. dystanse spacerowe, poziom bezpieczeństwa oraz koszty transportu publicznego. Na szczycie rankingu znalazły się Monachium, Mediolan, Helsinki i... Warszawa. Uznano, że to miasta, w których naprawdę da się funkcjonować bez samochodu.
Warszawa — szczególnie w centralnych dzielnicach — oferuje gęstą sieć usług, zieleni, szkół, aptek i kawiarni w zasięgu kilkunastominutowego spaceru. W Helsinkach zwarte planowanie łączy się z dużą liczbą terenów zielonych i bezpieczną infrastrukturą. Oslo przekształca swoje centrum w przestrzeń wolną od samochodów, stawiając na pieszych i rowerzystów.
Za oceanem przykładem może być Portland w stanie Maine, które łączy historyczny klimat z kompaktową strukturą i pieszym stylem życia. Madison w Wisconsin z kolei rozwija dzielnice, w których mieszkańcy nie muszą wybierać między chodzeniem a wygodą — mogą mieć jedno i drugie.
Ale choć takie wskaźniki pozwalają ocenić funkcjonalność przestrzeni, to nie oddają wszystkiego. Są rzeczy, których nie da się łatwo zmierzyć — jak wpływ kontaktu z naturą na codzienne samopoczucie. Dlatego tak ważne jest walczenie o chociażby najmniejsze skrawki zieleni w mieście, ochronę istniejących drzew i dbałość o bioróżnorodność.
miasto jako zachęta do ruchu
Choć badania wykazały, że czynniki niezwiązane z przestrzenią — takie jak wysokość dochodu czy przynależność etniczna — mają często większy wpływ na zdrowie niż sama struktura urbanistyczna, to nie znaczy, że ta ostatnia nie ma znaczenia. Mniejsze bloki zabudowy, dostępność przystanków, różnorodność funkcji — to wszystko może skutecznie zachęcać ludzi do codziennego ruchu.
W ostatnich latach powstały indeksy, które próbują ująć temat chodzenia w liczby. W USA działa National Walkability Index, opracowany przez EPA, który mierzy gęstość zabudowy, dostęp do transportu i różnorodność funkcji. W Australii natomiast rozwinięto wskaźnik Walkability oceniający dostępność codziennych usług, strukturę ulic i gęstość zaludnienia. Coraz częściej jednak podkreśla się, że tego typu analizy powinny uwzględniać także aspekt psychicznego dobrostanu — zwłaszcza w kontekście obecności zieleni, możliwości kontaktu z przyrodą oraz subiektywnego poczucia bezpieczeństwa i komfortu. Bliskość drzew, śpiew ptaków czy możliwość chwilowego zanurzenia się w miejskiej ciszy mogą mieć równie duże znaczenie dla jakości życia, jak rozkład przystanków czy szerokość chodników. Dostępność piesza jest ważna także dla dzieci, które powinny same docierać aktywnie do szkoły.
Może warto przyjrzeć się własnemu podwórku i okolicy. Czy Twoje miasto naprawdę zachęca do chodzenia? Czy masz gdzie pójść bez wsiadania do auta? A może da się coś zmienić — krok po kroku?