Długowieczność nie zależy wyłącznie od genów. Jak pokazują badania i miejskie eksperymenty, styl życia i przestrzeń, w której funkcjonujemy, mogą znacząco wpływać na jakość i długość życia. Agnieszka Labus opowiada o urbanistyce prewencyjnej, projektowaniu w rytmie życia i budowaniu sąsiedztw, które wspierają zdrowie psychiczne, fizyczne i społeczne.
Magdalena Milert: Ostatnio na wystawie Evercity w Łodzi porównałaś miasto do żywego organizmu. Jakie elementy tego „miejskiego ciała” są według Ciebie najistotniejsze dla wspierania dobrego, długiego życia w mieście?
Agnieszka Labus: Dla mnie to podejście stało się szczególnie wyraźne podczas pracy nad wystawą Evercity w Łodzi, chociaż to porównanie tak naprawdę nie jest nowe – przecież często mówi się choćby o „zielonych płucach miasta” czy „miejskim krwiobiegu”. Przy pracy nad wystawą zdałam sobie jednak sprawę, że większość elementów struktury urbanistycznej faktycznie można odnieść do ludzkiego organizmu – i że to nie jest tylko metafora, ale sposób myślenia o zależnościach, które tworzą dobre, zdrowe miasto.
Zieleń to dla mnie oczywiście płuca – umożliwiają nam oddychanie, wpływają pozytywnie na zdrowie psychiczne i fizyczne, są niezbędne z perspektywy zarówno jednostkowej, jak i całej miejskiej tkanki. Układ nerwowy to z kolei relacje społeczne – sąsiedzkość, więzi, interakcje. Tego nie da się zaprojektować wprost, ale można tworzyć warunki, które sprzyjają bliskości i kontaktowi. To niewidzialna architektura, która ma ogromne znaczenie dla jakości życia.
Długowieczność zaczyna się tu, gdzie mieszkamy — Ilustracjaw duchu idei architektury długowieczności. W centrum hasło „O ile lat dłużej i lepiej będziemy żyć?”, które wskazuje na związek między projektowaniem przestrzeni a jakością i długością życia mieszkańców.
© Agnieszka Labus
Ekonomia to według mnie krwiobieg – bo to, co napędza miasto, to gospodarka, różnorodność zawodów i talentów, szansa na rozwój. Bez tego żadna struktura miejska nie przetrwa. Infrastruktura to z kolei kości – solidna podstawa, którą trudno zauważyć, dopóki działa, ale która decyduje o sprawności całego organizmu. Jeśli zawodzi, to wszystko się sypie.
Wspomniałaś też o kulturowym DNA miasta. Jaką ono pełni funkcję w tym organizmie?
Dla mnie to jeden z absolutnie kluczowych elementów. Kultura i tożsamość miejsca sprawiają, że miasto nie jest tylko zbiorem budynków i ulic. To one budują wyjątkowość i więź z przestrzenią. Kampania „I Amsterdam” świetnie to pokazuje – silna marka miejska może przyciągać turystów i wzmacniać lokalną gospodarkę, ale to tylko wierzchołek góry lodowej.
W mojej opinii bardziej interesujące są tzw. artefakty przeszłości – niekoniecznie dosłowne, ale obecne w materiale, w układzie urbanistycznym, w odniesieniach do historii. My jako ludzie lubimy wspomnienia, potrzebujemy ich. Tymczasem często miasta są projektowane bez poszanowania dla tej tożsamości – a przecież to właśnie ona może być bodźcem do budowania głębokiej relacji z miejscem.
Więc podsumowując: mamy zielone płuca, społeczny układ nerwowy, ekonomiczny krwiobieg, kulturowe DNA, adaptacyjny metabolizm i infrastrukturalne kości. Tak wygląda dla mnie organizm miejskiego długiego życia.
Miasto na wieczność, wystawa EverCity — Zdjęcie Agnieszki Labus, Małgorzaty Bielawskiej i Katarzyny Świętekny tle wystawy „EverCity – Miasto na wieczność”, której częścią była jej prezentacja. Projekt opowiadał o urbanistyce wspierającej długie życie, opartej na relacjach, zdrowiu i sprawiedliwości społecznej.
Czy są współczesne miasta, które dobrze realizują tę wizję zdrowego, odpornego organizmu miejskiego?
Ciekawym przykładem jest Singapur, który próbuje łączyć nowoczesność z naturą, projektując miasto odporne na zmiany klimatu. Łączą tam zieleń z zaawansowanymi technologiami i wysoką jakością życia. Ale z takim podejściem warto być ostrożnym – wiele koncepcji dobrze wygląda na papierze, a pytanie brzmi: czy naprawdę działają? Trzeba przyglądać się danym, patrzeć, jakie mają przełożenie na życie mieszkańców, a nie tylko na efekt wizualny.
Inny przykład to Medellín w Kolumbii – miasto, które przez lata uchodziło za jedno z najniebezpieczniejszych na świecie. Dziś to zielona metropolia z siecią trzydziestu zielonych korytarzy, które łączą przestrzenie publiczne z miejscami pracy i usługami. To nie była tylko zmiana estetyczna – to była transformacja strukturalna, oparta na idei adaptacyjnego metabolizmu miasta. Chodzi o zdolność miasta do przystosowania się – do aktualnych potrzeb, ale też do wyzwań przyszłości.
Detroit to kolejny przykład – miasto, które nie tylko znalazło się na granicy upadku, ale wręcz upadło. I jednak się podniosło. Taka zdolność do regeneracji to też element miejskiej długowieczności.
Jakie działania – prewencyjne i reakcyjne – możemy podejmować w odpowiedzi na starzenie się społeczeństwa? I które elementy miejskiej infrastruktury mogą realnie obniżyć ryzyko chorób cywilizacyjnych?
Zacznę od tego, co bardzo często powtarzam: w urbanistyce musimy przejść z podejścia reaktywnego na proaktywne – trochę jak w medycynie. Zamiast leczyć, lepiej zapobiegać. Brzmi banalnie, ale w praktyce to ogromne wyzwanie, bo prewencja nie przynosi natychmiastowych efektów. A my jesteśmy przyzwyczajeni do myślenia projektowego – do działań punktowych, zamkniętych w ramach inwestycji czy konkretnego zadania. Tymczasem prewencja to proces.
Czyli potrzebujemy działań długofalowych i wielopoziomowych – od strategii po mikrointerwencje?
Owszem. I warto tu sprecyzować skalę – dla mnie najważniejsza jest nie tyle dzielnica, ile sąsiedztwo. Dzielnice bywają administracyjnie zdefiniowane, ale sąsiedztwo to nasza codzienność – przestrzeń, z którą jesteśmy emocjonalnie i behawioralnie związani, niezależnie od granic. I to właśnie skala sąsiedztwa ma największe znaczenie z punktu widzenia urbanistyki prewencyjnej. Badania pokazują, że jakość sąsiedztwa – dostępność usług, zieleni, transportu, zdrowej żywności, ale też relacje sąsiedzkie i brak stresorów środowiskowych – ma bezpośredni wpływ na długość i jakość życia. Przykładowo, w Warszawie różnica długości życia między dzielnicami sięga 10 lat, w Londynie nawet 12. To potwierdza, że miejsce zamieszkania naprawdę „wchodzi nam w ciało”.
Czy da się zaprojektować długowieczność? — Zasady tworzenia miasta wspierającego długie i dobre życie – od danych po codzienne nawyki. Prezentacja z wystąpienia na Łódź Design Festival 2025.
© Agnieszka Labus
Co masz na myśli, mówiąc o „stresorach środowiskowych”?
Chodzi o elementy otoczenia, które wywołują długotrwały stres – np. brak zapowiedzi zmian, nieprzejrzyste procesy inwestycyjne, ignorowanie głosu mieszkańców. Jeśli w spokojnej dzielnicy domów jednorodzinnych nagle powstają bloki, bez wyjaśnień i dialogu, ludzie czują się zagrożeni. Brak realnych konsultacji, czyli czegoś więcej niż tylko ogłoszeń na BIP-ie – przekłada się na frustrację i stres, który wpływa na zdrowie. Prewencja to także kwestia procesu planowania i komunikacji z mieszkańcami – i to w sposób ciągły, a nie jednorazowy. Potrzebujemy realnych diagnoz na poziomie sąsiedztw, nie ogólnych strategii dla całego miasta. To powinien być swoisty patchwork – różne sąsiedztwa mają różne potrzeby. A dziś często wrzuca się wszystko do jednego worka, mimo że dane są fragmentaryczne, a czasem w ogóle niedostępne.
Pracując ze studentami architektury i urbanistyki, widzę, jak trudno zdobyć konkretne informacje o dostępności usług czy zdrowej żywności na poziomie dzielnic czy osiedli. Na Politechnice Śląskiej prowadzę zajęcia ze studentami architektury i urbanistyki – m.in. z przedmiotu „Struktura miasta”. Analizujemy konkretne miejscowości, często na poziomie dzielnic i sąsiedztw – np. w Gliwicach czy Katowicach – i przyglądamy się temu, co sprzyja długowieczności. Studenci próbują prowadzić diagnozy, przygotowują inwentaryzacje urbanistyczne, ale bardzo szybko okazuje się, że brakuje podstawowych danych.
Chodzi tu nie tylko o dostęp do usług, ale np. o dostępność zdrowej żywności, lokalne targowiska czy polityki żywnościowe – a przecież to są elementy, które bezpośrednio wpływają na jakość życia.
Zdrowa żywność jako element planowania urbanistycznego?
Zdecydowanie! Jeden z podstawowych elementów miejskiej prewencji dotyczy właśnie codziennych nawyków związanych z żywieniem. Pytania typu: gdzie mogę kupić zdrowe produkty? czy mam targowisko w zasięgu spaceru? czy w moim sąsiedztwie jest dostęp do lokalnych produktów? – są fundamentalne. W Polsce temat dopiero raczkuje. Warszawa ma pierwszą miejską politykę żywnościową, ale wciąż brakuje odpowiedzi na podstawowe pytania. Nie chodzi wyłącznie o dostępność – równie ważna jest świadomość. Jeśli ludzie nie wiedzą, gdzie i jak kupować zdrowe produkty, nie wygeneruje się odpowiedniego popytu. A wtedy lokalne inicjatywy – targowiska, kooperatywy, małe sklepy – nie mają szans przetrwać. Często przegrywają z dużymi sieciami, których oferta bywa tania, ale niekoniecznie wspiera zdrowy styl życia.
Wszystko to przekłada się na codzienne wybory mieszkańców, a co za tym idzie – także na ich zdrowie. Wystarczy spojrzeć na przychodnie: w miejscach, które z definicji powinny promować zdrowie, często jedyną ofertą są automaty ze słodkimi batonami. Brakuje źródeł wody, świeżych przekąsek, jakiejkolwiek alternatywy. W obliczu rosnącej liczby zachorowań na cukrzycę, choroby serca i nowotwory – które są dziś główną przyczyną zgonów w Polsce – takie zaniedbania nie mogą być dłużej ignorowane.
Styl życia nie kształtuje się wyłącznie na poziomie indywidualnych decyzji. Determinuje go nasze otoczenie – to, co mamy na wyciągnięcie ręki, co jest reklamowane, dostępne, wspierane. A to z kolei bezpośrednio wpływa na jakość i długość życia.
Czyli planowanie miasta sprzyjającego długowieczności musi zaczynać się od diagnozy – i to bardzo lokalnej.
Dokładnie tak. Potrzebujemy narzędzi, danych i świadomości, że zdrowie mieszkańców zaczyna się dużo wcześniej niż w gabinecie lekarskim. Zaczyna się w przestrzeni publicznej, w sklepie za rogiem, na targu, na ławce w sąsiedztwie. Dlatego tak ważne jest, by strategia miejska była oparta na realnej diagnozie i na lokalnym kontekście – nie ogólnym założeniu, że „wszyscy mieszkańcy mają takie same potrzeby”.
Świetnym przykładem jest projekt „Compassionate Frome” z Wielkiej Brytanii – ten, w którym zamiast leków zaczęto „przepisywać relacje”. Zainicjowany został w 2013 roku przez dr Helen Kingston, lekarkę pierwszego kontaktu oraz Jenny Hartnoll, lokalną animatorkę społeczności. Była to odpowiedź na rosnący problem samotności, szczególnie wśród osób starszych, w mieście Frome.
Na czym dokładnie polegał ten projekt?
Zamiast leczyć jedynie objawy – czyli choroby wynikające z izolacji, utraty motywacji czy spadku poczucia własnej wartości – postanowiono działać inaczej. Lekarstwem miały być... społeczne więzi, relacje. Wprowadzono nowy model pracy w przychodniach: zamiast tradycyjnej recepty, pacjenci otrzymywali skierowania do grup zainteresowań, lokalnych inicjatyw, klubów i działań społecznych – czyli tam, gdzie mogli znów poczuć się potrzebni, zobaczeni, częścią wspólnoty.
Zaangażowano około 700 wolontariuszy, którzy pomagali mapować miasto nie tylko pod kątem infrastruktury medycznej, ale także miejsc relacyjnych: gdzie można się spotkać, porozmawiać, wspólnie działać. Współpracowano też z ekspertami – lekarzami, dietetykami, psychologami, socjologami – by dopasować formy wsparcia do indywidualnych potrzeb. Organizowano nawet transport i towarzystwo dla osób, które bały się pójść na pierwsze spotkanie samotnie.
Efekty były spektakularne. Między 2013 a 2017 rokiem liczba nagłych hospitalizacji spadła o 15%, podczas gdy w całym hrabstwie – wzrosła o 30%. Równolegle zauważono wzrost liczby lokalnych więzi i poprawę dobrostanu mieszkańców.
Model Compassionate Frome stał się inspiracją dla innych miast – jego założenia zostały już przyjęte m.in. w Plymouth i Inverclyde, a rząd Walii pracuje nad ogólnokrajową Kartą Miasta Współczującego (ang. Compassionate City Charter). Cały projekt został opisany w książce „The Compassion Project: A Case for Hope & Humankindness from the Town that Beat Loneliness” autorstwa dr Juliana Abela i Lindsaya Clarke”a. Jak piszą autorzy książki: „Choć postrzegamy siebie jako jednostki, żyjemy w liczbie mnogiej”. Relacje i codzienne interakcje – nawet krótkie rozmowy – mogą mieć silniejsze działanie profilaktyczne niż dieta, rzucenie palenia czy utrata wagi.
Co ten przykład mówi o współczesnym podejściu do urbanistyki i zdrowia?
To pokazuje, że współczesna urbanistyka nie polega tylko na projektowaniu budynków. Wręcz przeciwnie – często chodzi o nieprojektowanie, o uważność, o dobre decyzje podejmowane w oparciu o diagnozę potrzeb i dostępne zasoby. O to, by nie wymyślać od zera, tylko aktywować to, co już mamy.
Prewencja polega właśnie na tym: nie tylko fizycznym dostosowywaniu przestrzeni, ale także na przygotowywaniu ludzi – mentalnie i emocjonalnie – do zmian. Tworzeniu relacji, budowaniu zaufania, wprowadzaniu zmian w rytmie, który pozwala ludziom się z nimi oswoić.
A co z twardymi wskaźnikami – jak zieleń miejska, aktywność fizyczna, jakość przestrzeni? Czy tutaj też mamy jakieś konkrety?
Jak najbardziej. Jednym z przykładów jest zasada 3-30-300: z trzech okien w mieszkaniu powinniśmy widzieć drzewa, co najmniej 30% powierzchni dzielnicy powinno być biologicznie czynne, a do najbliższego terenu zieleni nie powinno być dalej niż 300 metrów.
Co ciekawe, badania pokazują, że regularne korzystanie nawet z niewielkiego skrawka zieleni może wydłużyć życie o 2,5 roku. Samotność – jak przypomina Susan Pinker w książce „Efekt wioski. Jak kontakty twarzą w twarz mogą uczynić nas zdrowszymi, szczęśliwszymi i mądrzejszymi” – może być równie szkodliwa, jak wypalanie 15 papierosów dziennie. Pinker, psycholożka rozwojowa, przytacza wyniki badań, które dowodzą, że to właśnie codzienne, bezpośrednie relacje – z sąsiadami, przyjaciółmi, znajomymi – są jednym z najważniejszych czynników wpływających na długowieczność, zdrowie psychiczne i fizyczne. Pisze m.in. o tym, że kobiety z silnymi sieciami społecznymi mają czterokrotnie większe szanse na przeżycie raka piersi niż osoby osamotnione, a osoby, które regularnie spotykają się z innymi, żyją średnio nawet 15 lat dłużej. To wszystko pokazuje, że najlepsze lekarstwo na wiele współczesnych problemów zdrowotnych mamy... w przestrzeni. Ale nie tylko tej fizycznej – również społecznej, pod warunkiem, że architektura i urbanistyka nie utrudniają nam bycia razem. I właśnie dlatego dla mnie prewencja nie oznacza koniecznie designerskich, efektownych ikon architektury. Wręcz przeciwnie – niejednokrotnie takie obiekty bywają odstraszające, mało przyjazne, trudne do oswojenia. Często to nie są miejsca, w których ludzie rzeczywiście czują się dobrze.
Cykl życia jako podstawa etycznego miasta — Slajd ilustrujący podejście do planowania miast w oparciu o trzy filary: społeczną wartość życia, ocenę wpływu na środowisko i długoterminowe koszty. Wszystko to tworzy ramę dla miasta wspierającego zdrowie i długowieczność mieszkańców.
© Agnieszka Labus
Czyli rozwiązaniem wcale nie musi być zapraszanie Starchitektów do projektowania spektakularnych budynków, jak to często jest w zwyczaju?
Właśnie! Często spektakularne obiekty są wręcz odstraszające – nieprzyjazne, anonimowe, niedostępne. Prewencja to nie jest design dla samego designu. Chodzi o codzienność – o sąsiedztwo, które zachęca do ruchu, spacerów, kontaktów.
Weźmy przykład Kopenhagi i ich centrum ruchu Ku.Be – House of Culture and Movement. To nie jest siłownia, basen czy fitness club, ale otwarta przestrzeń do ruchu i aktywności dla każdego – z rampami, zjeżdżalniami, tunelami, zakamarkami i miejscami do wspinania się. Miejscem, które zachęca do poruszania się w naturalny, swobodny sposób, niezależnie od wieku czy kondycji fizycznej. Bez stygmatyzacji – nie „dla seniorów”, nie „dla dzieci”, nie „dla sportowców”.Ku.Be zaprojektowano jako punkt centralny dla lokalnej społeczności – przestrzeń, którą mieszkańcy mogą współtworzyć, przejmować za nią odpowiedzialność i kształtować jej funkcje zgodnie ze swoimi potrzebami. Architekci wyszli od bardzo ogólnego założenia: stworzyć miejsce, które będzie łączyć ludzi i poprawiać jakość życia. W efekcie powstał nowy typ budynku kultury, który łączy w sobie elementy teatru, sportu i edukacji. To przestrzeń, w której aktywizowane są zarówno ciało, jak i umysł – poprzez ruch, ale też poprzez spotkania, wymianę doświadczeń i nieformalną integrację. Daje możliwość zetknięcia się osobom, które na co dzień mogłyby się nigdy nie spotkać. To przykład architektury, która nie narzuca, a zaprasza, nie etykietuje, a otwiera – i właśnie dlatego może wspierać zdrowie, długowieczność i budowanie relacji.
To brzmi jak projektowanie na podstawie stylów życia, a nie wieku biologicznego.
Tak – wiek metrykalny coraz mniej mówi o człowieku. Znamy 70-latków prowadzących aktywne życie i 30-latków, którzy są zupełnie wycofani. Potrzebujemy zupełnie innego podejścia: patrzenia przez pryzmat wartości, potrzeb, nawyków. Nie „międzypokoleniowości” na siłę – ale naturalnych spotkań i przestrzeni wspólnych, które nie szufladkują użytkowników.
To właśnie robiliśmy w jednym z projektów z OtoDom w raporcie „Szczęśliwy Dom: Sens(y) zmian mieszkaniowych”. Nie klasyfikowaliśmy ludzi według wieku, tylko według motywacji: niektórzy się przeprowadzają, bo szukają pracy, inni – bo marzą o spokoju i naturze. I właśnie te wartości łączą ludzi. Wtedy międzypokoleniowość dzieje się organicznie.
A w praktyce? Jak wygląda taka codzienność?
Dla mnie osobiście to proste rzeczy. Mam 800 metrów do przedszkola, więc codziennie idę z dzieckiem pieszo – ona na rowerku, ja na piechotę. Po drodze rozmawiamy, spotykamy sąsiadów, wpadam do piekarni, może załatwię coś na poczcie. To jest właśnie ten nieintencjonalny ruch – nie jako trening, ale jako element codzienności. To jest zdrowa długowieczność.
Często mówimy o długości życia, ale dla mnie równie ważna – a może nawet ważniejsza – jest jego jakość. Dlatego lubię używać określenia „zdrowa długowieczność”. Chodzi o to, by jak najdłużej być osobą niezależną, sprawną, mogącą decydować o sobie. Bo to właśnie jest pomyślne starzenie się. Czasem wydaje nam się, że długowieczność jest dziedziczna – „mój dziadek żył 90 lat, to i ja pożyję długo” – ale badania pokazują, że geny odpowiadają tylko za około 20% długości życia. Reszta to styl życia i otoczenie. Dziedziczymy raczej nawyki – sposób odżywiania, tryb życia, podejście do zdrowia. A właśnie to możemy zmieniać. To, czy się ruszamy, czy mamy relacje z innymi, czy nasze sąsiedztwo zachęca nas do aktywności – to wszystko wpływa na naszą codzienność.
Długowieczność? To się projektuje! — Na zdjęciu Agnieszka Labus podczas swojego wystąpienia w ramach Archibloku. W tle ilustracja promująca ideę „architektury długowieczności” – projektowania, które wspiera zdrowie, relacje społeczne i codzienne nawyki.
© HAWA
A ruch? Nie chodzi o to, by obsesyjnie liczyć kroki – „bo aplikacja pokazuje, że dziś jeszcze brakuje mi 2347 do dziesięciu tysięcy”. To popularne zalecenie, choć medialne, nie bierze pod uwagę kontekstu: stylu życia, wieku, możliwości fizycznych, warunków mieszkaniowych. Nie chodzi o to, by długowieczność była kolejnym zadaniem do odhaczenia. Chodzi o codzienne nawyki – o sąsiedztwo, które w naturalny sposób zachęca do ruchu. Nawet jeśli nie jest idealnie zaprojektowane, może działać. W moim przypadku to właśnie ta droga do przedszkola – zwykła, niespektakularna, ale codzienna.
Właśnie dlatego urbanistyka wspierająca zdrowie musi zaczynać się od pytania, jak ludzie realnie funkcjonują w swoim otoczeniu. Jeśli ścieżka rowerowa biegnie wygodnie, jest atrakcyjna, bezpieczna – czyli na przykład wytyczona została przez zielony teren zamiast wzdłuż trasy szybkiego ruchu, ludzie zaczną z niej korzystać. Różnica tkwi w szczegółach. Sama inwestycja, założenie, że się zrobiło „x kilometrów DDR” to za mało – potrzebny jest projekt oparty na zrozumieniu, a potem ewaluacja: kto korzysta, jak często i w jaki sposób to wpływa na styl życia mieszkańców?
Warto zadać sobie pytanie: czy projektujemy infrastrukturę dla osób aktywnych, które i tak jeżdżą na rowerze, niezależnie od warunków? Czy może kierujemy działania do tych, którzy do tej pory nie ruszali się wcale – i właśnie dzięki przemyślanemu otoczeniu mogą zacząć? To ta druga grupa najtrafniej pokazuje, czy rozwiązania rzeczywiście wspierają zdrowie i prewencję.
Łatwo myśleć o projektowaniu takich miejsc w kontekście zamożnych dzielnic – tam, gdzie jest zieleń, ścieżki rowerowe, estetyczna zabudowa. A co z obszarami zdegradowanymi? Na przykład dzielnicami na Śląsku, gdzie badania Twoich studentów pokazują, jak wiele wyzwań urbanistycznych i społecznych się kumuluje. Jak projektować tam – w miejscach bez dużych środków i politycznej uwagi?
To bardzo dobre pytanie – i bardzo ważne. W takich obszarach, często pozbawionych finansowania, mówi się o terytoriach zapomnianych. Rzeczywiście, w wielu miastach obserwujemy to samo zjawisko: inwestycje koncentrują się w centrach, które mają być wizytówką miasta. To właśnie rynek, główna ulica, fontanna – wszystko to, co dobrze wygląda w mediach społecznościowych i materiałach promocyjnych. Tymczasem większość mieszkańców korzysta na co dzień nie z rynku, tylko z własnego sąsiedztwa. Czasami nawet przez lata nie pojawiają się w centrum. Na ich jakość życia wpływają nie te wielkie rewitalizacje, tylko najbliższe otoczenie i codzienność, relacje, dostęp do usług. A tam często nic się nie dzieje.
Moja koleżanka pisała doktorat o osiedlach patronackich, właśnie w Chorzowie i innych miastach śląskich. To miejsca, które borykają się z problemami – ekonomicznymi, infrastrukturalnymi, czasem społecznymi – ale jednocześnie są tam bardzo silne więzi sąsiedzkie i głęboka identyfikacja z miejscem. To coś. Co jest wielką wartością i czego często brakuje w tych „lepszych” dzielnicach. Właśnie ten potencjał można i trzeba wzmacniać. Jednak nie przez narzucanie z góry gotowych rozwiązań – tylko przez proces. Prawdziwy, uważny, oparty na słuchaniu mieszkańców. Bez tego – nawet najładniejszy plac zabaw nie spełni swojej funkcji.
Miasto etyczne, czyli jakie? — Slajd prezentujący zestawienie dwóch modeli planowania: miasta pozorów i miasta etycznego. Agnieszka Labus podkreśla, że projektowanie oparte na etyce, danych i długofalowych efektach zdrowotnych powinno być standardem, a nie wyjątkiem.
© Agnieszka Labus
To zatem kwestia nie tylko przestrzeni, ale i podmiotowości mieszkańców.
Zdecydowanie. Jeśli nie wsłuchamy się w rzeczywiste potrzeby ludzi, trudno mówić o skutecznym projektowaniu. Czasem najważniejsze są miejsca spotkań, innym razem dostęp do usług – ale zawsze dostosowany do codziennych realiów życia mieszkańców. Także tych finansowych. Nie chodzi przecież o to, żeby stawiać luksusowy sklep w miejscu, gdzie nikogo na niego nie stać. Zamiast tego potrzebne są rozwiązania, które wynikają z lokalnego kontekstu. Takie, które naprawdę służą ludziom i nie segregują ich na „lepszych” i „gorszych”. Świetnie pokazuje to książka „Radykalne miasta” Justina McGuirka – jedna z najbardziej inspirujących lektur, jakie miałam w rękach. Autor przemierza Amerykę Łacińską w poszukiwaniu odważnych odpowiedzi na pytania: jak projektować sprawiedliwe miasto? Jak przełamywać podziały i wykluczenia?
Opisuje nie tylko architektów, ale też społeczników, mieszkańców, lokalne wspólnoty – ludzi, którzy zmieniają swoje miasta oddolnie, często przy niskim budżecie, ale z ogromną wyobraźnią i determinacją. To książka o tym, że prawdziwa zmiana zaczyna się tam, gdzie są największe trudności. W miejscach uważanych za nie do uratowania. To z niej dowiedziałam się o projektach, które od lat mnie inspirują.
Na przykład?
Choćby kolejka linowa w Medellín, która połączyła dzielnice ubogie z centrum. Albo system autobusów w Bogocie – szybki, dostępny, zaprojektowany z dumą, w kolorze intensywnej czerwieni. Jak powiedział tamtejszy burmistrz: transport publiczny musi być atrakcyjny, bo korzystają z niego najbiedniejsi. A skoro najbiedniejsi – to musi być najlepszy, nie najgorszy.
To podejście pokazuje, że projektowanie dla najsłabszych nie powinno oznaczać wersji „budżetowej”, tylko priorytet. Jak w górskiej wycieczce – tempo marszu dostosowujemy do najsłabszego, nie do najmocniejszego, bo tylko wtedy wszyscy dotrzemy na szczyt.
Czyli inkluzywne projektowanie wymaga odwagi i świadomości społecznej. Ale czy można je stosować nie tylko w skali miasta, ale też pojedynczego osiedla?
Zdecydowanie. Pracowaliśmy nad koncepcją społeczno-przestrzenną dzielnicy Warszawskiej razem z BGK Architekci i tam wnioski były bardzo jasne: kluczem jest różnorodność – zabudowy, typów mieszkań, form własności. Jeśli w jednej przestrzeni mamy ludzi o różnych możliwościach finansowych, ale podobnych wartościach, stylu życia i podejściu do sąsiedztwa – to mamy warunki do powstania prawdziwej wspólnoty. Nie muszą mieć tyle samo pieniędzy – muszą mieć coś wspólnego.
Wspólnota nie wynika z zasobności portfela, tylko z postaw i relacji. Ktoś może mieć mieszkanie własnościowe, ktoś inny wynajmować, ktoś jeszcze mieszkać z pomocą programu wsparcia – a razem mogą chodzić na rowery, dzielić ogród, robić pikniki. Styl życia nie zależy wyłącznie od zarobków. To jest myśl, którą warto przenieść do planowania urbanistycznego – i to także w dzielnicach, które mierzą się z kryzysem. Architektura i urbanistyka to także socjologia i psychologia. Jeśli nie rozpoznamy kontekstu społecznego – projekt będzie chybiony, choćby był wizualnie piękny. To jest fundament skutecznego projektowania.
Czy to miejsce sprzyja długiemu życiu? — Slajd z wystąpienia Agnieszki Labus pokazujący najażniejsze elementy sprzyjające długowieczności: relacje społeczne, dostęp do natury, ruch, dobre samopoczucie i zdrowy styl życia – wszystkie zakorzenione w przestrzeni codziennej.
© Agnieszka Labus
Na zakończenie – pytanie bardziej otwarte, wyobrażeniowe: jutro budzimy się 30 lat później. Ludzie żyją 120 lat – w zdrowiu, w różnych modelach rodzinnych: patchworkowych, hybrydowych. Jak wyglądałoby wtedy nasze otoczenie? Co byśmy zobaczyli, wychodząc z domu?
Jeśli rzeczywiście udałoby się zbudować społeczeństwo, które żyje długo i zdrowo, to myślę, że przede wszystkim byłoby to społeczeństwo mniej sfrustrowane. Mniej zestresowane. Bardziej świadome wpływu otoczenia na swoje samopoczucie.
Wychodząc z domu, zobaczylibyśmy różnorodne przestrzenie – takie, które pozwalają każdemu spędzać czas po swojemu, ale bez wykluczania innych. Mielibyśmy większą otwartość – na różne style życia, nowe znajomości, na sąsiedztwo. Oczywiście także więcej relacji – bo bylibyśmy ich po prostu spragnieni. Mam nadzieję, że technologia nie byłaby już murem, który nas oddziela, tylko narzędziem, które używamy mądrze, z umiarem. Widzę przyszłość, w której architektura nie zamyka, tylko otwiera – na ludzi, na przestrzeń, na wspólne bycie. Marzę o tym, by dom nie był pudełkiem odciętym od świata, tylko częścią płynnej struktury – gdzie architektura naturalnie łączy się z otoczeniem. Przestrzeń wspólna powinna istnieć – ale nie jako obowiązek, tylko jako możliwość. I to taka, z której chce się korzystać.
Na koniec mogę podać bardzo osobisty przykład. Mieszkam od kilku lat w niewielkim mieście, w domu jednorodzinnym. Na początku nie znałam sąsiadów, poza tymi najbliżej. Ale kiedy zostałam mamą, zrozumiałam, że dzieci wychowujące się w domach mają często świetne warunki: mają swój pokój, ogródek do zabawy – ale brakuje im relacji. Brakuje im gwaru, spontanicznych spotkań, wspólnych podwórek. Świadomość tego była dla mnie impulsem, żeby coś zmienić. Poznaliśmy innych rodziców – na zajęciach, spacerach. I dziś wygląda to tak, że po południu mój mąż przywozi trójkę, czwórkę dzieci. One po drodze zbierają kolegów z sąsiednich domów. Nagle mam w kuchni siódemkę dzieci jedzących kolację. I wiecie co? To jest piękne. Słyszę od nich: „oby tata nie przyszedł za szybko!”. Dla mnie to sygnał, że jesteśmy na dobrej drodze. I że mamy wpływ. Bo nie chodzi o to, czy mieszkamy w bloku, czy w domu, czy w willi, czy w kamienicy. Chodzi o to, czy umiemy zauważyć, czego nam brakuje – i spróbować to zbudować. Nawet małymi krokami: wspólnym ogniskiem, namiotem w ogrodzie, rozmową przez płot. To są te rzeczy, które naprawdę budują poczucie szczęścia i zakorzenienia. I które, jestem o tym przekonana, mają bezpośredni wpływ na to, jak żyjemy – i jak długo żyjemy.
Agnieszka Labus
Agnieszka Labus – architektka, badaczka i edukatorka, pionierka architektury długowieczności w Polsce. Adiunktka na Wydziale Architektury Politechniki Śląskiej, założycielka Fundacji LAB 60+ i ekspertka Rady ds. Polityki Senioralnej przy KPRM (2024–2026). Aktywnie łączy naukę z praktyką biznesową – koordynowała wdrożenie pierwszego w Polsce Domu Wielopokoleniowego w Łodzi, konsultuje projekty międzypokoleniowe i senioralne, prowadzi audyty dostępności, szkolenia i warsztaty dla biznesu, organizacji i instytucji z zakresu projektowania dla długowieczności, innowacji społecznych oraz trendów na rynku nieruchomości.