Czy polskie miasta są właściwie kapitalistyczne? Kto w mieście kapitalistycznym traci najwięcej, a kto zyskuje? Czy da się obronić przed jego niepohamowanym rozrostem? I wreszcie, jeśli nie miasta kapitalistyczne, to jakie? Na te pytania odpowiada Janusz Sepioł, Architekt Miasta Krakowa, który, jak sam mówi, nie jest wrogiem miasta kapitalistycznego.
Janusz SEPIOŁ — architekt i historyk sztuki, polityk, w latach 2002–2006 Marszałek Województwa Małopolskiego, senator VII i VIII kadencji. Wieloletni projektant w Biurze Rozwoju Krakowa, dyrektor Wydziału Polityki Regionalnej i Przestrzennej w Urzędzie Wojewódzkim w Krakowie i Departamentu Planowania Przestrzennego w Urzędzie Mieszkalnictwa i Rozwoju Miast w Warszawie. Od 2021 roku pełnił funkcję Architekta Miasta Rzeszowa, a od 2024 roku jest Architektem Miasta Krakowa.
Ola Kloc: Od kiedy polskie miasta są kapitalistyczne? Jaki były pierwsze objawy takiego stanu rzeczy?
Janusz Sepioł: To pytanie jest kłopotliwe i wymaga dość skomplikowanej odpowiedzi. Dzieje się tak dlatego, że co najmniej od pół wieku, a nawet dłużej, w powszechnym dyskursie urbanistycznym nie używano określenia „kapitalistyczny”. Cóż bowiem jest dopełnieniem zbioru „miast kapitalistycznych”? Miasta socjalistyczne albo komunistyczne? Bo przecież nie miasta feudalne! I gdzie takich szukać poza Koreą Północną czy Kubą? W przytłaczającej części świata mamy do czynienia z miastami funkcjonującymi w różnych modelach gospodarki, mniej lub bardziej rynkowej. Gdy ktoś wyciąga z arsenału pojęć „miasto kapitalistyczne”, to sugeruje związki z retoryką ruchów skrajnie lewicowych (typu Occupy Wall Street), pogrobowców praskiej wiosny ‘68 albo krytyków współczesnej gospodarki piszących o „turbokapitalizmie”.
Można określić specyfikę miast małych, dużych czy metropolii, miast amerykańskich czy japońskich, megamiast Afryki, ale czy jest jakaś „kapitalistyczna” cecha wspólna dla nich wszystkich? Mocno w to wątpię. A przecież nie są to miasta komunistyczne. Spróbuję jednak — dla potrzeb tej rozmowy — pokusić się o wydzielenie pewnych cech współczesnych miast, które można by określić jako bardziej „kapitalistyczne” niż wszystkie inne.
panorama Warszawy — jeśli mieszkanie jest towarem — ograniczeniem dla niepohamowanego wzrostu powinny być względy środowiskowe, krajobrazowe czy infrastrukturalne
fot.: urtimud.89 | © Pexels
Ola Kloc: Jakie byłyby więc cechy miasta kapitalistycznego?
Janusz Sepioł: Po pierwsze chodzi o pewien stan i funkcje nieruchomości, które tylko w pewnych okolicznościach pełnią funkcję kapitału. To znaczy mogą być traktowane na równi z akcjami, udziałami czy papierami wartościowymi, są kapitałem par excellence. Biorą udział w przedsięwzięciach gospodarczych na tych samych warunkach co wymienione aktywa. Jest to możliwe jedynie wtedy, gdy istnieje pewność ich stanu prawnego. Kiedy wiadomo, że nie są i nie będą przedmiotem jakichś roszczeń, zwrotów, odszkodowań, nieujawnionych służebności. Ich właściciele są z całą pewnością określeni, zidentyfikowani. Kiedy istnieje pełna gwarancja ksiąg wieczystych. Ponadto znana jest i publicznie uznana ich wartość, to znaczy — są opodatkowane według ich wartości. Oczywiście dla inwestora dana nieruchomość może być bardziej lub mniej cenna, ale istnieje cena standardowa, ukształtowana według opisanej prawem taksacji. Pewność ksiąg wieczystych i ewidencji nieruchomości jest w Polsce niska. Zaś podatku ad valorem nie ma w ogóle. W tym sensie żadne polskie miasto nie jest „kapitalistyczne”.
Drugą cechą nieruchomości w mieście kapitalistycznym jest przewidywalność dopuszczalnych form ich zagospodarowania. Reguły planowania zazwyczaj określają dość jasno, co jest możliwe, a co wykluczone; przedmiotem decyzji uznaniowej, administracyjnej jest sam konkretny projekt, który może się podobać, lub nie, miejskim radnym czy urzędnikom. Dylemat dotyczy tego „jak?”, a nie tego „co?”. W Polsce przewidywalność formy zagospodarowania jest dosyć ograniczona i to ona jest przedmiotem decyzji administracyjnej. Pytania „jak?” nie zadaje się w ogóle. Pozwolenie na budowę dotyczy jedynie zgodności projektu z przepisami budowlanymi, co przecież w istocie rzeczy powinien gwarantować projektant dysponujący państwowymi uprawnieniami i podlegający zawodowej odpowiedzialności, także korporacyjnej. Zatem także w tym sensie polskie miasta nie są kapitalistyczne.
Postawiłbym także tezę, że w mieście kapitalistycznym wszystko ma zarówno swoją wartość, jak i cenę. Na przykład dostępność urządzonej przestrzeni publicznej (wnętrza ulic, placów), a to oznacza, że nie można tej przestrzeni bezkosztowo wykorzystywać dla własnych biznesów, na przykład poprzez darmowe i niekontrolowane wywieszanie tam reklam. Przekonanie, że urządzona przestrzeń wzdłuż dróg czy ulic jest niczyja, że krajobraz nie jest wartością, dowodzi, że zarówno wśród obywateli, jak i decydentów zrozumienie idei miasta kapitalistycznego nie jest powszechne.
w sierpniu 2024 roku wieżowiec Olszynki Park (proj. S.T. Architekci) w Rzeszowie został najwyższym budynkiem mieszkalnym w Polsce
fot.: Arandomguy5 | Wikimedia Commons © CC BY 4.0
Ola Kloc: Możemy przyjąć, że w mieście mamy trzech graczy — władzę, inwestorów i społeczeństwo. Kto jest najbardziej stratny w mieście kapitalistycznym, a kto zyskuje najwięcej? Co tracimy jako mieszkańcy? Jak dążyć do równowagi między uczestnikami gry o miasto?
Janusz Sepioł: Ponieważ zakładam, że w mieście kapitalistycznym wszystko ma wartość i jest wyceniane, to twierdzę, że w takim mieście niemożliwe jest rozdawnictwo środków publicznych i kreowanie przy ich pomocy prywatnych majątków. Taka gospodarka może i jest rynkowa, ale przede wszystkim jest rabunkowa. Najbardziej charakterystycznym jej przejawem są dzikie prywatyzacje.
Nieruchomości zmieniają, i to drastycznie, swoją wartość na skutek ustaleń prawa lokalnego (działania władz lokalnych) oraz w wyniku komunalnych inwestycji. To publiczne nakłady zmieniają wartość prywatnych nieruchomości. Można te nakłady odzyskać poprzez zmiany w opodatkowaniu nieruchomości, na przykład już po zmianie statusu z niebudowlanych na budowlane, jak i po ich zabudowie, a także poprzez nałożenie jednorazowych opłat za doprowadzenie infrastruktury (opłaty adiacenckie). Miasto wykreowało wartość, właściciel winien się podzielić tym wzrostem wartości. Właśnie taki jest sens podatku o charakterze domiaru w momencie sprzedaży nieruchomości. Nie ulega bowiem wątpliwości, że wartość nieruchomości wzrosła bez udziału lub z niewielkim udziałem właściciela. Jeśli takie mechanizmy nie działają, to całą tak zwaną rentę urbanistyczną przejmują właściciele gruntów. Oni stają się beneficjentami, stratni zaś są pozostali mieszkańcy miasta. Szczególnym rodzajem przegranego są władze samorządowe, które pragnąc rozwijać miasto, muszą znaleźć środki na inwestycje, a mogą być zasadnie posądzane o korupcję, kierując pulę inwestycji w tę albo tamtą stronę. Co więcej, dla nich rozwój urbanistyczny oznacza jedynie koszty i mgliste dochody podatkowe w przyszłości, a przecież to urbanizacja powinna być jednym ze źródeł finansowania rozwoju. O ile w małym mieście wszyscy widzą, gdy burmistrz przekształca rolnicze działki brata na tereny budowlane, a na drodze do domu zięcia wylewa asfalt, to w wielkich aglomeracjach są to procesy trudniejsze do wychwycenia.
Ola Kloc: Jakie mogą być konsekwencje niepohamowanego rozwoju miasta kapitalistycznego? Jak możemy się przed nim bronić?
Janusz Sepioł: Dla rozwoju miast kluczowe znaczenie ma model polityki mieszkaniowej, a konkretnie odpowiedź na pytanie, czy mieszkanie jest towarem czy dobrem socjalnym. Jeśli jest towarem, to jedyną barierą rozwoju ilościowego jest popyt, toteż każdy, kto hamuje rozwój budownictwa mieszkaniowego, jest wrogiem publicznym, a co najmniej wrogiem deweloperów. Prawdopodobnie w Zakopanem, Sopocie, Kazimierzu nad Wisłą, a pewnie i w Krakowie, da się sprzedać niemal każdą liczbę mieszkań, a na pewno nie da się tej liczby z góry określić. Ograniczeniem powinny być jednak względy środowiskowe, krajobrazowe, infrastrukturalne, ale nie jest to łatwe do przeprowadzenia. Jeśli zaś mieszkanie jest dobrem, to trzeba realistycznie zidentyfikować potrzeby i podjąć inicjatywy na poziomie władz lokalnych realizacji obiektów zaspokajających te konkretne potrzeby. Takie budownictwo musi korzystać ze wsparcia bezpośredniego czy infrastrukturalnego. Będzie ono w istotnym stopniu „wypychać” budownictwo komercyjne, bo zasoby gruntów są ograniczone. Oznacza to, że na wybranych nieruchomościach jedne formy budownictwa będą dopuszczone, a inne wykluczone. To jeden z czynników ograniczania rozlewania się miast. Wydaje się jednak, że przy gwałtownym starzeniu się społeczeństwa i depopulacji naszego kraju, paradoksalnie, problemy te pojawią się tylko na niektórych obszarach Polski. Na wielu pozostałych problemem staną się nieruchomości opuszczane, co widzimy już na przykład na Opolszczyźnie czy Podlasiu.
większa z wież kompleksu od podstawy do szczytu iglicy mierzy 220,67 metrów
fot.: Patryk2710 | Wikimedia Commons © CC BY 4.0
Ola Kloc: Jeśli nie miasto kapitalistyczne, to jakie?
Janusz Sepioł: Urodziłem się w 1955 roku, co oznacza, że wychowałem się i wykształciłem w mieście socjalistycznym. Jako student i młody projektant widziałem wciąż jego wady. Najbardziej istotną cechą miasta socjalistycznego był brak ceny ziemi i skrajna łatwość wywłaszczania obywateli. Te dwa czynniki powodowały gigantyczne marnotrawstwo i nieodpowiedzialne planowanie. Wielka reforma samorządowa (komunalna) z 1990 roku, przygotowana zresztą przez środowisko urbanistów, z prof. Jerzym Regulskim na czele, miała radykalnie odmienić gospodarkę miejską, co w jakimś sensie nastąpiło. W mieście kapitalistycznym każdy metr kwadratowy powinien mieć gospodarza i „pracować”, a własność prywatna być silnie gwarantowana. Jednak mimo to niektóre oceny procesów urbanistycznych PRL uległy zmianie. To temat na odrębną rozmowę.
Nie jestem wrogiem miasta kapitalistycznego, ale opisałbym moje preferencje jako opcję zwolennika miast społecznej gospodarki rynkowej. O społecznej gospodarce rynkowej mówi zresztą nasza Konstytucja. Ideałem wydaje się miasto, w którym każda nieruchomość ma jasno określonego właściciela, każdy metr kwadratowy jest opodatkowany proporcjonalnie do jego wartości, planowanie przestrzenne jest przewidywalne i uspołecznione, a gospodarka nieruchomościami nie jest miejscem dla konkwistadorów i hochsztaplerów. Ważne są cele społeczne, środowiskowe i kulturowe, a urbanizacja w znacznym stopniu finansuje swój rozwój.
Na koniec chciałbym przywołać niedawno opublikowaną książkę szwedzkiego historyka idei Johana Norberga „Manifest kapitalistyczny. Jak wolny rynek uratuje świat” (wyd. Wielka Litera, 2024). Ta książka dobitnie wyjaśnia, dlaczego kapitalizm nie tylko odnosi sukcesy, ale jest moralnie słuszny. Myśląc o mieście kapitalistycznym, warto mieć w pamięci jego słowa, że „kapitalizm przyniósł największy postęp społeczny i gospodarczy, jakiego ludzkość doświadczyła, a jednak miliony odrzucają go. […] Opowiadając się w świecie za kapitalizmem, nie mamy do stracenia nic poza łańcuchami, barierami celnymi, ograniczeniami w budownictwie i konfiskacyjnymi podatkami. A wygrać możemy cały świat” (s. 257).
Ola Kloc: Dziękuję za rozmowę.
rozmawiała: Ola Kloc
więcej: A&B 09/2024 – MIASTO, ARCHITEKTURA, KAPITALIZM,
pobierz bezpłatne e-wydania A&B