Zapraszamy na finał konkursu ZAMIESZKANIE oraz DEBATĘ pokonkursową na targach BUDMA 2025
Zapraszamy na finał konkursu ZAMIESZKANIE oraz DEBATĘ pokonkursową na targach BUDMA 2025
START o 13!
DZISIAJ o 13.00
TRWA LIVE!
AFTERPARTY!
expand
Zostań użytkownikiem portalu A&B i odbierz prezenty!
Zarejestruj się w portalu A&B i odbierz prezenty
maximize

Kiedyś architekt to był „gość” – rozmowa z profesorem Markiem Budzyńskim

15 stycznia '25

Jednym z największych wyróżnień w polskiej architekturze jest przyznawana od 1966 roku Honorowa Nagroda Stowarzyszenia Architektów. Na łamach A&B w cyklu o zawodowej ścieżce, działalności SARP i bieżących wydarzeniach ze świata architektury Wojciech Fudala rozmawia z laureatami i laureatkami tej nagrody. Tym razem jego rozmówcą jest profesor Marek Budzyński, który otrzymał Honorową Nagrodę SARP w 1993 roku.

profesor Marek Budzyński

profesor Marek BUDZYŃSKI— architekt, urbanista. Urodzony w 1939 roku w Poznaniu. Absolwent Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej, w 1983 roku uzyskał tytuł doktora, a w 2016 — profesora. W latach 1965–2016 z przerwami pracował na Wydziale Architektury PW. W latach 1961–1988 był projektantem i generalnym projektantem w państwowych biurach projektów. Od 1984 roku współpracował ze Zbigniewem Badowskim, a od 2004 — z Krystyną Ilmurzyńską. Odznaczony między innymi Krzyżem Komandorskim, Medalem im. Króla Stanisława Augusta zasłużony w dziele budowy majestatu Stolicy, srebrnym medalem Gloria Artis. Laureat Nagrody Honorowej SARP. Do jego najważniejszych realizacji zaliczyć można między innymi Zespół Osiedli Ursynów Północny, Bibliotekę Uniwersytetu Warszawskiego i siedzibę Sądu Najwyższego w Warszawie.

 
Wojciech Fudala
: Chciałbym rozpocząć naszą rozmowę od okresu pana studiów na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej. Nauczycielami byli wtedy twórcy Warszawskiej Szkoły Architektury. Jak pan wspomina tamten okres?


prof. Marek Budzyński: Moje studia przypadły na lata 1957–1963 i wspominam je bardzo dobrze. Był to okres, kiedy po stalinizmie pojawiła się nadzieja wśród nauczycieli i uczniów, że „demokracja ludowa” będzie „nasza”. Panowała świetna atmosfera, co przekładało się na relacje uczących ze studentami oraz studentów między sobą. Pojawiała się oczywiście konkurencja, ale taka, która w pozytywny sposób motywowała do rozwoju. Bardzo istotną postacią był dla mnie Zbigniew Karpiński, który prowadził zajęcia z projektowania wstępnego. Choć robił to w sposób bardzo prosty, świetnie docierał do studentów. Ocenił na 5+ mój projekt domu jednorodzinnego.

 
Wojciech Fudala: Dyplom zrobił pan jednak pod kierunkiem Bohdana Pniewskiego. Dlaczego on, a nie Karpiński?

prof. Marek Budzyński: Karpiński był w tym czasie bardzo zajęty projektowaniem Ściany Wschodniej, a Pniewski był po prostu „wielki”. Dyplom pod jego kierunkiem był nobilitacją i każdy, włącznie ze mną, chciał do niego trafić. Jako temat wybrałem sobie Ośrodek Krótkiego Wypoczynku na kopcu z gruzu warszawskiego na Powiślu. Mój projekt zupełnie nie pasował jednak do stylu Pniewskiego, który deklarował się jako architekt historyzujący, mocno związany z Grecją i Egiptem. Widać to zresztą po jego architekturze. Ja przekryłem kopiec przejrzystą powłoką „minimalną” rozpiętą między punktami wysokimi i niskimi. Później w taki sam sposób Frei Otto zaprojektował swój słynny stadion olimpijski w Monachium, za który dostał Nagrodę Pritzkera. Ja — 5 na dyplomie.

praca dyplomowa Marka Budzyńskiego - Ośrodek Krótkiego Wypoczynku na kopcu z gruzu warszawskiego na Powiślu, 1963

praca dyplomowa Marka Budzyńskiego — Ośrodek Krótkiego Wypoczynku na kopcu z gruzu warszawskiego na Powiślu, 1963

fot.: archiwum prywatne

 
Wojciech Fudala: Po ukończeniu studiów skupił się pan na konkursach. Czy to był wtedy skuteczny sposób na zdobycie zlecenia?

prof. Marek Budzyński: Moje doświadczenia z konkursami zaczęły się już na trzecim roku studiów. Wspólnie z Adamem Kowalewskim i Andrzejem Moszczyńskim wygraliśmy wtedy konkurs na dworzec w Nowych Tychach. W tamtym okresie nie było żadnych ograniczeń i w konkursach realizacyjnych mógł wystartować każdy. Wystarczyło kupić za 100 złotych warunki konkursu i wysłać pracę konkursową. Uważam, że to był znakomity sposób na wyłapywanie świeżych rozwiązań. Dzisiaj start w konkursie jest utrudniony — trzeba mieć uprawnienia budowlane, a często również kilka realizacji na koncie. W ten sposób mocno ograniczamy liczbę uczestników, minimalizując szanse na znalezienie innowacyjnych pomysłów i utalentowanych młodych projektantów.

model dworca w Nowych Tychach - zwycięska praca konkursowa wykonana przez Marka Budzyńskiego, Adama Kowalewskiego i Andrzeja Moszczyńskiego, 1960

model dworca w Nowych Tychach — zwycięska praca konkursowa wykonana przez Marka Budzyńskiego, Adama Kowalewskiego i Andrzeja Moszczyńskiego, 1960

fot.: archiwum prywatne

 
Wojciech Fudala: Konkursy w PRL-u były organizowane lepiej niż dziś?

prof. Marek Budzyński: Poza wspomnianą dostępnością konkursów, były one rozstrzygane według ustalonych zasad. To, co mamy dziś, to naturalna wolnoamerykanka. Często nie wiadomo, dlaczego ten projekt, a nie inny wygrał konkurs. Liczne są też sytuacje, że kto inny wygrywa konkurs, a kto inny dostaje potem zlecenie i robi projekt. W ostatnich latach sami się z tym zderzyliśmy, na przykład w projekcie Europejskiego Centrum Edukacji Geologicznej w Chęcinach. Wygraliśmy konkurs, po czym okazało się, że projekt zrobi zupełnie inna pracownia [pracownia WXCA, II miejsce w tymże konkursie — przyp. red.].

 
Wojciech Fudala: Co by pan powiedział młodym architektom, którzy na początku zawodowej ścieżki zastanawiają się, czy brać udział w konkursach? Warto iść dziś tą drogą?

prof. Marek Budzyński: Mimo wszystko uważam, że tak. Zachęcam młodych architektów do udziału w konkursach, bo to nadal bardzo rozwijająca forma. Masz postawione jakieś zadanie i jesteś całkowicie wolny w tym, jak na nie odpowiesz. Wątpliwości budzi jedynie uczciwość konkursów i czasem, nawet jak zrobisz najlepszy projekt, to niekoniecznie zwycięży, czy w ogóle zostanie zauważony.

zwycięski projekt konkursowy - Europejskie Centrum Edukacji Geologicznej w Chęcinach (projekt nierealizacyjny),

zwycięski projekt konkursowy — Europejskie Centrum Edukacji Geologicznej w Chęcinach (projekt nierealizacyjny), — proj.: Marek Budzyński, Krystyna Ilmurzyńska, Zbigniew Badowski, 2012

fot.: archiwum prywatne

 
Wojciech Fudala: Wróćmy do konkursów z okresu PRL-u. Po ukończeniu studiów wygrał pan konkurs, który zaowocował kilkunastomiesięcznym wyjazdem na Kubę. Jak do tego doszło?

prof. Marek Budzyński: Wszystko zaczęło się od mojej kuzynki Grażyny Boczewskiej i jej chłopaka Andrzeja Domańskiego, którzy ukończyli rzeźbę na Akademii Sztuk Pięknych pod kierunkiem Oskara Hansena. Zaproponowali mi wspólny udział w konkursie na Pomnik Zwycięstwa na Playa Girón na Kubie. Wśród sędziów był polski architekt, prof. Jan Zachwatowicz. Wygraliśmy ten konkurs, tworząc bardzo symboliczny projekt, pokazujący, jak jedność narodu i ziemi swobodnie niszczy wielką siłę, która próbuje uderzyć z zewnątrz. Na osobiste zaproszenie Fidela Castro wyjechaliśmy na Kubę, żeby już na miejscu pracować nad projektem realizacyjnym. Do realizacji jednak nigdy nie doszło, choć za dolary zarobione na Kubie mogłem potem kupić 37-metrowe mieszkanie w Warszawie.

Pomnik Zwycięstwa na Playa Girón na Kubie, proj.: Marek Budzyński, Andrzej Mrowiec, Grażyna Boczewska, Andrzej Domański, 1963

Pomnik Zwycięstwa na Playa Girón na Kubie, proj.: Marek Budzyński, Andrzej Mrowiec, Grażyna Boczewska, Andrzej Domański, 1963

fot.: archiwum prywatne

 
Wojciech Fudala: Czy po doświadczeniach z Kuby łatwiej było odnaleźć się na polskim rynku?

prof. Marek Budzyński: Wręcz przeciwnie! Długo nie mogłem znaleźć zatrudnienia, bo traktowano mnie jak osobę, która porzuciła pracę. W końcu ojciec załatwił mi zajęcie na budowie. Zajmowałem się tam rozliczaniem materiałów, tak żeby wszystko się zgadzało w kosztorysach. Było to sprzeczne z rzeczywistością, ale rok na budowie umożliwił mi uzyskanie uprawnień budowlanych. Te z kolei pozwoliły mi uczestniczyć w wielobranżowym opracowaniu dotyczącym zasad najefektywniejszego modelu urbanizacji i przemysłowego budownictwa w Polsce, nazwanym Koncentracja liniowa.

Później wspólnie z Adamem Kowalewskim ponownie zaczęliśmy robić konkursy. Wygraliśmy między innymi konkurs na Ośrodek Rekreacyjno-Sportowy na Cyplu Czerniakowskim. Zniknął w rozgrywkach starych i młodych członków PZPR.

W tym okresie podejmowałem się rozmaitych mniejszych i większych zleceń, aż w końcu, dzięki Henrykowi Drzewieckiemu, dostałem zaproszenie na miesięczne stypendium w Danii. Regułą było to, że każdy, kto na takie stypendium jechał, zostawał potem w Danii na rok, dwa. Tak też było w moim przypadku. Pracowałem w biurze Svena Hogsbro, gdzie dostałem do zaprojektowania zespół mieszkaniowy dla spółdzielni robotniczej w Nivrod pod Kopenhagą. Zaproponowałem mieszkania grupowe, ułożone według zasady Koncentracji liniowej. To rozwiązanie zostało bardzo ciepło przyjęte przez Radę Miasta, co więcej, wszędzie mogłem występować jako autor. Realizacja upadła.

Koncentracja liniowa, 1968

Koncentracja liniowa, 1968

fot.: archiwum prywatne

 
Wojciech Fudala: Pana pierwszym dużym projektem w kraju był Ursynów Północny. Jak doszło do jego realizacji?

prof. Marek Budzyński: Po zakończeniu pracy u Svena Hogsbro, choć nie miałem zatrudnienia, postanowiłem pozostać w Danii. Dowiedziałem się, że Wydział Architektury Akademii Sztuk Pięknych w Aarhus szuka wykładowcy, więc pojechałem i zostałem przyjęty. Była to lekka praca, zaledwie dwanaście godzin tygodniowo, a do tego dostałem mieszkanie — wygodny pokój z łazienką i wyposażoną kuchnią. Luksusy, jakie w „demokracji ludowej” były nie do pomyślenia. Miałem sporo wolnego czasu, który poświęcałem na architektoniczno-urbanistyczne rozważania. Właśnie wtedy wymyśliłem parcelację grupową, co uważam za największe urbanistyczno-planistyczne osiągnięcie.

Pewnego dnia, ni stąd, ni zowąd dostałem list od Jerzego Szczepanika-Dzikowskiego, którego znałem z Wydziału Architektury jako młodszego studenta. Razem z Andrzejem Szkopem i Ludwikiem Borawskim wygrali konkurs na Ursynów Północny. Dostali zlecenie na projekt, lecz wkrótce po tym Ludwik Borawski niespodziewanie zmarł. Pozostała dwójka znalazła się w trudnej sytuacji. Szkop był tuż po studiach, a Szczepanik-Dzikowski nie miał jeszcze nawet dyplomu. Aby uratować sytuację, postanowili zaprosić mnie do zespołu, przesyłając jednocześnie zdjęcie planszy z ich projektem. Odpowiedziałem, że mogę dołączyć, pod warunkiem że zaczynamy projekt od zera i zrobimy go według zasad wspomnianej Koncentracji liniowej. Przystali na to, więc wróciłem do Polski. Po kilku latach zrealizowaliśmy osiedle, które do dziś jest świetnym miejscem do życia.

dzielnica Ursynów Północny w Warszawie, proj.: Marek Budzyński, Jerzy Szczepanik-Dzikowski, Andrzej Szkop, 1972

dzielnica Ursynów Północny w Warszawie, proj.: Marek Budzyński, Jerzy Szczepanik-Dzikowski, Andrzej Szkop, 1972

fot.: archiwum prywatne

 
Wojciech Fudala: Obecnie bardzo popularne jest pojęcie miasta piętnastominutowego, czyli takiego, w którym wszystkie codzienne sprawy załatwia się w odległości 15 minut spaceru od miejsca zamieszkania. Czy można powiedzieć, że zaprojektował pan miasto piętnastominutowe na Ursynowie, zanim jeszcze to pojęcie weszło do obiegu?

prof. Marek Budzyński: Można nawet powiedzieć więcej: to na podstawie projektu Ursynowa Północnego powstawały takie idee jak miasto piętnastominutowe. Cała komunikacja bazuje tu na ciągach pieszych. Kolejną istotną rzeczą, dziś już niespotykaną, było zrównoważenie miejsc pracy z liczbą osób czynnych zawodowo. Jeśli wiedzieliśmy, że na osiedlu zamieszka 20 tysięcy osób czynnych zawodowo, to miejsca pracy projektowaliśmy pod nich, w konkretnych funkcjach, które pracowały dla mieszkańców. Stworzyliśmy samowystarczalne miasto przyczepione metrem do Warszawy.

zespół mieszkaniowy w Nivrod pod Kopenhagą, 1970

zespół mieszkaniowy w Nivrod pod Kopenhagą, 1970

fot.: archiwum prywatne

 
Wojciech Fudala: Jak na ten projekt reagowała ówczesna władza?

prof. Marek Budzyński: Ursynów Północny miał bardzo silne wsparcie w jednostkach partyjnych. Sam nigdy nie miałem nic wspólnego z partiami politycznymi, ani wtedy, ani teraz, muszę jednak przyznać, że warszawski pion PZPR traktował mnie bardzo dobrze. Dziś mówi się, że socjalizm był systemem niesprawnym i wadliwym, jednak w moim życiu zawodowym wcale tak nie było.

 
Wojciech Fudala: Kilka lat po wybudowaniu Ursynowa Północnego, zaprojektował pan tam również świetny kościół Wniebowstąpienia Pańskiego.

prof. Marek Budzyński: Kiedy przyszedł do mnie proboszcz i powiedział, że chce mi zlecić budowę kościoła, poczułem się dowartościowany. Był to jednak wynik porozumienia Kościoła z PZPR. Istotą rzeczy w tym projekcie było powiązanie współczesności z tradycją. Można tu znaleźć rozwiązania przestrzenne przedromańskie, barokowe czy art nouveau, które wspólnie tworzą całe założenie.

wnętrze kościoła Wniebowstąpienia Pańskiego w Warszawie, proj.: Marek Budzyński, Zbigniew Badowski, 1980

wnętrze kościoła Wniebowstąpienia Pańskiego w Warszawie, proj.: Marek Budzyński, Zbigniew Badowski, 1980

fot.: archiwum prywatne

 
Wojciech Fudala: Profesor Konrad Kucza‑Kuczyński twierdzi, że dzięki pracy nad kościołem na Ursynowie stał się pan człowiekiem wierzącym. Mógłby pan się dotego odnieść?

prof. Marek Budzyński: To częściowo prawda. Byłem katolikiem z tradycji rodzinnej — zostałem ochrzczony w szóstym dniu życia, a w szóstym roku życia miałem Pierwszą Komunię Świętą na Jasnej Górze. Od młodości wierzyłem w Boga, tylko byłem obojętny w kategoriach religijnych. Zawsze uważałem, że istnieje coś takiego jak proces stwarzania boskiego i że wszystkie rzeczy, które potem zostały nazwane ewolucją, nie dzieją się samoistnie. Uważam, że w każdym procesie jest wyrazista wola boska, żeby coś szło w takim, a nie innym kierunku. Oddzielam jednak religię od wiary: wiara jest sprawą osobistą, natomiast religia to pewne procedury, wiążące ludzi w grupy dla celów społecznych.

W okresie budowy kościoła na Ursynowie wielką postacią był też dla mnie ksiądz Józef Tischner. Szkoda, że dziś w bardzo niewielkim stopniu funkcjonuje on w świadomości społecznej jako filozof i jako ksiądz. W latach 70. był osobą oddziałującą na relacje międzyludzkie wielu Polaków.

 
Wojciech Fudala: Pozostając jeszcze przy kościele Wniebowstąpienia Pańskiego, warto wspomnieć, że wejście usytuował pan nie od strony głównej ulicy (aleja Komisji Edukacji Narodowej), lecz z tyłu. W ten sposób powstał zupełnie nowy miejski plac.

prof. Marek Budzyński: Na Ursynowie Północnym do budynków wchodzi się od uliczek — ciągów pieszych. Zależało mi jednak na stworzeniu placu, który będzie sceną dla różnych społecznych aktywności i wydarzeń. Przez kilkanaście lat te wydarzenia rzeczywiście się tam działy. Później pojawili się jednak architekci krajobrazu. Stwierdzili, że plac musi być zielony i nasadzili tam drzewek. W rezultacie dziś jest to po prostu miejsce, gdzie starsi ludzie siedzą sobie na ławeczkach, a kilkoro dzieci bawi się w fontannie. Zamiast miejskiej przestrzeni z prawdziwego zdarzenia mamy atrakcję w postaci tryskającej wody. Chciałem zorganizować dyskusję na ten temat w ramach założonego w 2013 roku Koła Krytyki przy warszawskim oddziale SARP, ale mi odmówiono.

jarmark na placu przed kościołem Wniebowstąpienia Pańskiego w Warszawie, proj.: Marek Budzyński, Zbigniew Badowski, 1980

jarmark na placu przed kościołem Wniebowstąpienia Pańskiego w Warszawie, proj.: Marek Budzyński, Zbigniew Badowski, 1980

fot.: archiwum prywatne


 
Wojciech Fudala: Kiedy i dlaczego zapisał się pan do SARP?

prof. Marek Budzyński: Zaraz po studiach, choć wtedy nie było to łatwe. Trzeba było mieć wprowadzających i wykazać jakiś staż. Moim wprowadzającym był Jerzy Hryniewiecki, a ja czułem się bardzo dumny, że dołączam do tego Stowarzyszenia. Dziś SARP mocno podupadł, ale jest to przede wszystkim efekt tego, że zawód architekta stracił rangę, którą miał przed wojną i bezpośrednio po niej. Nawet w okresie głębokiego PRL, architekt to był „gość”, ktoś ważny w społeczeństwie. Dziś, kiedy mówisz, że jesteś architektem, to jesteś „nikim”, wymuszonym prawnie utrudnieniem.

 
Wojciech Fudala: Co SARP może z tym zrobić?

prof. Marek Budzyński: W mojej ocenie nic.

 
Wojciech Fudala: Dlaczego pan tak uważa?

prof. Marek Budzyński: Układ stosunków ekonomicznych jest dziś taki, że najistotniejszym człowiekiem jest ten, który inwestuje. A jego mało obchodzi architektura, tylko to, żeby obrót pieniędzy był dla niego możliwie najkorzystniejszy.

 
Wojciech Fudala: W 2000 roku wygrał pan chyba największy konkurs w historii polskiej architektury, czyli konkurs na Świątynię Opatrzności Bożej w Warszawie. Dlaczego ten projekt nie został zrealizowany, a zamiast tego zorganizowano zupełnie nowy konkurs, w dodatku z zupełnie innymi wytycznymi?

prof. Marek Budzyński: Wynikało to z rozgrywek wewnątrz Kościoła. Ówczesny prymas Józef Glemp zorganizował fundację budowy Świątyni Opatrzności Bożej. W jego kompetencji było zebranie funduszy na budowę, a następnie koordynacja całego procesu. Episkopat nie chciał, aby finansowanie budowy było pod dyrektywą Glempa. Ograniczyli więc kompetencje urzędu prymasa, a następnie zorganizowali nowy konkurs, w wyniku którego powstała Świątynia, którą znamy. Za jej budowę odpowiadał już nie prymas, a biskupi.

Świątynia Opatrzności Bożej w Warszawie, zwycięska praca konkursowa, 2000

Świątynia Opatrzności Bożej w Warszawie, zwycięska praca konkursowa, 2000

fot.: archiwum prywatne

 
Wojciech Fudala: A czy problemem nie było to, że budowa Świątyni według pana projektu była zbyt droga?

prof. Marek Budzyński: Budowa Świątyni Opatrzności Bożej była wydarzeniem narodowym, dlatego można było zebrać na nią ogromną sumę pieniędzy. Zrobiłem własną kalkulację środków finansowych, które mogły zostać zebrane. Wyszła mi kwota, która pięciokrotnie przewyższała realne koszty budowy Świątyni. Powody niezrealizowania mojego projektu były zatem zupełnie inne.

 
Wojciech Fudala: Rok temu rozstrzygnięto konkurs na odbudowę Pałacu Saskiego na warszawskim placu Piłsudskiego. Pan z kolei kilka lat wcześniej opracował własną propozycję na zagospodarowanie tej przestrzeni. Żałuje pan, że ten projekt nie przebił się szerzej do opinii publicznej i ostatecznie postawiono na wierną odbudowę tego, co było kiedyś?

prof. Marek Budzyński: Uważam, że decyzja przekształcenia ruin kolumnady w Grób Nieznanego Żołnierza była trafna i społecznie przyjęta. Grób stał się narodowym symbolem, jednak spowodował niemoc twórczą w odbudowie placu jako ważnej przestrzeni miejskiej. Moja koncepcja polegała na rozwiązaniu problemu placu Piłsudskiego jako żywej przestrzeni miejskiej. Podstawowym celem było uszanowanie zabytków, które nadal tam są, czyli fundamentów znajdujących się pod ziemią. Powiązałem te przedwojenne zabytki z naturą i kulturą, stosując przy tym najnowocześniejsze rozwiązania botaniczne. W ten sposób powstał wielopoziomowy plac łączący w sobie różne warstwy historii i współczesności. Próbowałem zainteresować tym projektem media oraz Architektkę Miejską Warszawy, jednak wszelkie próby współpracy były z góry ucinane.

Sam konkurs na odbudowę uważam za haniebny. Nie rozumiem, jak można dewaluować taki symbol jak Grób Nieznanego Żołnierza i nagle wstawiać na niego kolumny.

propozycja zagospodarowania placu Piłsudskiego w Warszawie, 2019

propozycja zagospodarowania placu Piłsudskiego w Warszawie, 2019

fot.: archiwum prywatne

 
Wojciech Fudala: Podobne dyskusje o odbudowie pojawiają się w innych krajach. W Paryżu katedra Notre Dame jest odbudowywana w sposób wiernie oddający stan sprzed pożaru. Z kolei Reichstag w Berlinie ma współczesny ślad w postaci szklanej kopuły Normana Fostera.

prof. Marek Budzyński: Oba te obiekty mają ogromne znaczenie historyczne i pozytywne konotacje. Uważam, że zarówno wierna odbudowa katedry Notre Dame, jak i Reichstag ze szklaną kopułą są rozwiązaniami trafionymi. Ta kopuła została zresztą zaprojektowana tak, że prawie nie widać różnicy między starymi zdjęciami a współczesnością. Foster zrobił świetną robotę, bardzo go cenię jako architekta i biznesmena. Pałac Saski to zupełnie inna historia. Jest symbolem destrukcji i rozpadu państwa polskiego.

 
Wojciech Fudala: Wiele osób próbuje zaszufladkować pana do jakiegoś stylu. Często określają pana jako postmodernistę. A jak pan by siebie zdefiniował?

prof. Marek Budzyński: Nie mam pojęcia, kto wymyślił tego postmodernistę. Czym właściwie jest postmodernizm? Gdyby dosłownie odczytać tę nazwę, to jest to coś, co następuje po modernizmie. Modernizm jednak wcale się nie skończył i nadal jest dominującą estetyką we współczesnej architekturze. Jeśli miałbym znaleźć jedno hasło, które określi moją architekturę, to jest to kształtowanie przestrzeni dla trwania życia. Taki tytuł nadałem zresztą książce z moimi wspomnieniami, którą w ubiegłym roku wydałem własnym nakładem, bo w Narodowym Instytucie Architektury i Urbanistyki zabrakło pieniędzy.

zwycięska praca konkursowa - Ośrodek Rekreacyjno-Sportowy na Cyplu Czerniakowskim w Warszawie, proj.: Marek Budzyński, Adam Kowalewski, 1967

zwycięska praca konkursowa — Ośrodek Rekreacyjno-Sportowy na Cyplu Czerniakowskim w Warszawie, proj.: Marek Budzyński, Adam Kowalewski, 1967

fot.: archiwum prywatne

 
Wojciech Fudala: Zaczęliśmy naszą rozmowę od pana nauczycieli. Teraz to pan z perspektywy autorytetu spogląda na młodsze pokolenia architektów. Co pan widzi?

prof. Marek Budzyński: Przede wszystkim dużą rywalizację o zlecenia i pieniądze. Trochę to rozumiem, bo w zawodzie architekta z roku na rok jest coraz trudniej. W hierarchii społecznej nasz zawód w ekspresowym tempie zjeżdża w dół i boję się, że architekci pójdą ścieżką urbanistów, którzy dziś już praktycznie nie istnieją.

 
Wojciech Fudala: Jakie największe wyzwania stoją przed architektami?

prof. Marek Budzyński: Widzę dwa takie wyzwania. Pierwsze to utrzymanie lokalności w architekturze. Moderniści spod znaku Bauhausu twierdzili, że tworzą geometrię, którą można postawić gdziekolwiek na świecie. Uważam, że architektura zawsze jest związana z określonymi grupami ludzi. Dom w środku Afryki wymaga czegoś innego niż dom na Grenlandii, zarówno w sensie społecznym, jak i klimatycznym. Utrzymanie tej lokalności przy jednoczesnym podążaniu w przód jest głównym wyzwaniem współczesnej i przyszłej architektury.

Drugie wyzwanie to kwestia opanowania sztucznej inteligencji. Jest ona największym zagrożeniem, jeżeli chodzi o problemy kształtowania przestrzeni. Jest zupełnie poza tą przestrzenią i nie ma żadnych związków z biosferą, dryfuje gdzieś po meandrach wszechświata. Dziś mamy dopiero wstępną fazę sztucznej inteligencji, ale z obawą obserwuję masę ludzi, która jest zachwycona powstaniem tej formuły. Kiedyś człowiek w ramach swojego biorozwoju osiągnął status samoświadomości i pojęcia własnego „ja”. Jeżeli ta sztuczna inteligencja również osiągnie taki stan samoświadomości, to Bóg raczy wiedzieć, co z tego wyniknie.


Wojciech Fudala: Dziękuję za rozmowę.


rozmawiał: Wojciech Fudala

więcej: A&B 11/2024 – DUSZA EUROPY, DUSZA MIASTA,
pobierz bezpłatne e-wydania A&B 

Głos został już oddany

ZAMIESZKANIE - BUDMA 2025
PORTA BY ME – konkurs
Podkręć swoje pomysły
INSPIRACJE