Kliknij i zobacz jak w prosty sposób opublikować swój projekt w A&B
Zostań użytkownikiem portalu A&B i odbierz prezenty!
Zarejestruj się w portalu A&B i odbierz prezenty
maximize

Miasto, czyli opowieści o relacjach

11 czerwca '25
w skrócie
  1. Miasto jako część przyrody to złożony układ relacji między ludźmi, zwierzętami i środowiskiem, którego kształtowanie wpływa na zdrowie i jakość życia mieszkańców.
  2. Usługi ekosystemowe w mieście to korzyści płynące z obecności zieleni, wody i przyrody, takie jak cień, oczyszczanie powietrza, retencja wody czy bioróżnorodność w przestrzeni publicznej.
  3. Kopenhaga jako miasto zielonej strategii wdrożyła plan Urban Nature i Cloudburst Plan, łącząc adaptację do zmian klimatu z poprawą jakości życia i dostępem do terenów zielonych.
  4. Singapur jako miasto w naturze realizuje Zielony Plan 2030, w ramach którego integruje zieleń z infrastrukturą, jednak mierzy się z wyzwaniami dotyczącymi ochrony ekosystemów i równego dostępu mieszkańców do przyrody.
  5. Barranquilla w Kolumbii przekształciła zniszczone tereny nadrzeczne w funkcjonalne parki i tereny podmokłe, łącząc rewitalizację miejską z ochroną bioróżnorodności i społecznym zaangażowaniem.
  6. Rio de Janeiro przez program zalesiania (Mutirão Reflorestamento) zdołało odbudować tysiące hektarów zieleni miejskiej, poprawić bezpieczeństwo ekologiczne i aktywnie włączyć mieszkańców w ochronę lokalnych ekosystemów.
     
  7. Więcej ciekawych informacji znajdziesz na stronie głównej portalu A&B

Miasto nie jest przeciwieństwem przyrody. Jest jednym z jej możliwych wcieleń — złożonym układem relacji między ludźmi, zwierzętami, wodą, powietrzem i przestrzenią. Od tego, jak zaplanujemy te relacje, zależy, czy będziemy żyć w mieście przyjaznym i zdrowym, czy w betonowej dżungli. A decyzje o tym zapadają nie w wielkich strategiach, lecz często w dokumentach, o których istnieniu nawet nie wiemy.

Jedno jest pewne — większość z nas ma już po dziurki w nosie słowa „eko”. „Ekologiczne” jest wszystko, słowo to stało się naklejką na każdym produkcie, hasłem w reklamach, a w rezultacie pustym chwytem marketingowym. Tymczasem sama ekologia nie ma nic wspólnego z trendami czy modą. Słowo pochodzi od greckich oikos — „dom”, „siedlisko”, i logos — „słowo”, „nauka”. Ekologia to po prostu nauka o relacjach — o tym, jak różne organizmy żyją razem, współistnieją, czasem sobie przeszkadzają, czasem pomagają; jak wpływają na siebie nawzajem i na środowisko, które tworzą.

Jeśli przyjrzymy się miastu z tej perspektywy, zrozumiemy, że jest ono wielkim ekosystemem. To naczynia połączone, wielka sieć współzależności — ludzi, ptaków, drzew, gleby, powietrza, ulic, placów, kanałów, budynków. Zbiór relacji, które każdego dnia wpływają na nasze życie, choć często ich nie zauważamy. Miasto przy tym nie jest przeciwieństwem przyrody. Pytanie jednak brzmi: czy jesteśmy świadomymi gospodarzami tego ekosystemu, czy traktujemy go jako zespół odseparowanych i wygrodzonych działek czy jako sieć zależności?

niewidzialne mechanizmy miejskiego życia

W planowaniu przestrzeni coraz częściej pojawia się pojęcie usług ekosystemowych. Brzmi technicznie, niemal urzędowo, ale kryje się za nim coś bardzo codziennego. Coś, co dotyczy każdego z nas, choć rzadko zdajemy sobie z tego sprawę. To cień drzewa, pod którym chronimy się przed lipcowym upałem. To śpiew ptaków za oknem, który budzi nas o świcie. To trawnik albo niepozorne zarośla, które po deszczu zatrzymują wodę, zamiast pozwolić jej spłynąć wprost do kanalizacji. To rzeka, której nurt przynosi chłód i przewietrzenie między blokami. To także coś, czego nie widać gołym okiem: oczyszczanie powietrza, obieg wody w gruncie, żyzność gleby, możliwość obserwowania przyrody tuż obok przystanku tramwajowego.

Usługi ekosystemowe świadczone przez miasto zmieniały się wraz z rozwojem społeczeństw. Kiedyś najważniejsze były funkcje produkcyjne — miasta otaczały pola, sady, hodowle. Ludzie czerpali z natury przede wszystkim pożywienie, drewno, surowce. Tak wyglądały początki miast, które rosły na bazie gospodarki agrarnej. Przez kolejne stulecia zieleń pojawiała się w przestrzeni quasi-miejskiej w postaci ogrodów i założeń parkowych, nie była jednak dostępna dla wszystkich. Ogrody barokowe, romantyczne założenia parkowe i angielskie ogrody krajobrazowe pełniły funkcje estetyczne, zdrowotne i społeczne, ale dla nielicznych. Były zaprojektowane z myślą o elitach — właścicielach pałaców, kupcach, miejskich notablach. Zieleń miała być dekoracją, oznaką statusu, scenerią dla niedzielnych spacerów, do tego pilnie kontrolowaną, trzymaną w ścisłych ryzach projektantów — nigdy przestrzenią wspólną. W epoce przemysłowej, przyroda została zepchnięta na dalszy plan. O zieleni myślano czasem jako o „płucach miasta”. Dopiero kiedy skutki tej industrialnej rewolucji zaczęły doskwierać — w postaci smogu, brudu, zanieczyszczeń — zaczęto dostrzegać, jak ważne są usługi regulacyjne przyrody. Wraz z pojawieniem się idei parków publicznych zaczęto także dostrzegać, że dostęp do przyrody nie powinien być przywilejem — zieleń, świeże powietrze, cień i możliwość odpoczynku powinny być dobrem wspólnym.

Wraz z tym nowym spojrzeniem na przestrzeń publiczną pojawiła się też potrzeba innego myślenia o roli miasta. To nie przypadek, że właśnie w tym czasie, popularność zyskała idea uzdrowisk — miejsc, które miały być przeciwieństwem brudnego, hałaśliwego miasta.

W Polsce już w 1922 roku pojawiły się pierwsze przepisy prawne regulujące funkcjonowanie uzdrowisk. Ustawa definiowała je szeroko: jako zdrojowiska — miejscowości posiadające cieplice lub lecznicze źródła wód mineralnych, oraz jako stacje klimatyczne i kąpieliska morskie. Co więcej, funkcjonowała wówczas kategoria „uzdrowiska posiadającego charakter użyteczności publicznej” — takie miejsca podlegały szczególnej opiece i wsparciu państwa, bo dostrzegano ich znaczenie dla zdrowia publicznego. W polskim prawodawstwie funkcjonuje zasada, że do nazwy miejscowości, która ma status uzdrowiska, można dodać słowo „Zdrój”. Sama etymologia tego słowa mówi wiele. „Zdrój” i „zdrowie” pochodzą od tego samego praindoeuropejskiego rdzenia oznaczającego „to, co dobre”, „z dobrego drewna”. Ale czy ta idea dalej się sprawdza?

W publikacji „Miasto-Zdrój. Architektura i programowanie zmysłów” Joanna Kusiak i Bogna Świątkowska ujęły to bardzo trafnie, pisząc: „Nowoczesne miasto-zdrój to nie tylko tężnie i spacery nad rzeką, ale przede wszystkim zdrowa organizacja życia publicznego”. To ważne przypomnienie, że przestrzeń miejska może — i powinna — działać jak uzdrowisko. Nie na chwilę, nie dla wybranych, nie w weekend, nie punktowo, ale na co dzień, dla wszystkich. Miasto-zdrój to nie atrakcja turystyczna ani marketingowy slogan, tylko wizja miasta jako środowiska, które wspiera życie i zdrowie swoich mieszkańców. Takiego, które daje oddech w upalne dni, zachęca do ruchu, sprzyja odpoczynkowi i buduje więzi społeczne. W tym sensie ekosystemowe usługi miasta są właśnie takim „zdrojem” — źródłem codziennego dobrostanu, często niezauważanym.

ekosystem na papierze

Tyle tylko, że taki miejski „zdrój” nie pojawia się sam z siebie. To nie metafora oderwana od rzeczywistości, ale bardzo konkretna konsekwencja tego, jak projektujemy nasze miasta. Ostatecznie sprowadza się to do tego, co, gdzie i dla kogo decydujemy się zaplanować. Usługi ekosystemowe nie powstaną bez świadomego działania. To właśnie w planowaniu przestrzennym zapisujemy, czy w naszym mieście będzie można doświadczyć takiego dobra. Czy przestrzeń stanie się siecią miejsc wspierających zdrowie i dobrostan, czy tylko zbiorem inwestycji podporządkowanych bieżącym interesom. O tym, jak różne elementy miejskiego ekosystemu będą współistnieć w codziennym rytmie miasta, rozstrzygają procedury i narzędzia planistyczne — te, które wyznaczają granice terenów zielonych, określają funkcje działek, decydują o tym, gdzie będzie można posadzić drzewo, a gdzie postawić blok. I choć brzmi to technicznie, właśnie tam, na poziomie planu, zaczyna się troska o miejski ekosystem.

Tutaj pojawia się narzędzie, które — choć dla większości mieszkańców trudne i nieczytelne, przez rządzących często pomijane, a przez budujących naginane — nadal pozostaje najlepszą rzeczą, jaką mamy: miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego (MPZP). To w nim znajdziemy zapis, gdzie i jak można budować, gdzie przebiegać będzie droga, a gdzie będzie zieleń. Na poziomie gminy poszlak idei współistnienia szukać należy w studium uwarunkowań przestrzennych. To w tych zapisach planistycznych zapada decyzja, czy wspieramy miejskie ekosystemy, czy je rozbijamy.

Troska o ekosystemowe współistnienie w mieście wymaga jednak nie tylko zapisów na papierze, ale też przemyślanej struktury. W planowaniu zieleni i układu miejskiej przyrody można wyróżnić dwa podejścia: sieć małych elementów — parki kieszonkowe, podwórka, skwery, zielone dachy, miejsca rozsiane po mieście jak węzły w sieci; rozległe struktury przyrodnicze — duże parki, pasma lasów, doliny rzeczne, nieużytki, ogródki działkowe.

Mądre planowanie nie polega na wyborze jednego z tych rozwiązań. Chodzi o to, by te elementy tworzyły spójny system — ciągłość, która pozwoli ludziom, zwierzętom, wodzie i powietrzu poruszać się, oddychać, wędrować przez miasto. Właśnie taką wizję miała Anna Ptaszycka, autorka książki „Przestrzenie zielone w miastach”. Jak pisał w przedmowie do jej książki prof. Tadeusz Tołwiński, zieleń była dla Anny Ptaszyckiej nie dekoracją ani luksusem, ale dobrem wspólnym i przestrzenią, która wpływa na równowagę między człowiekiem a przyrodą: „Szukanie dróg do przywrócenia równowagi w życiu człowieka — równowagi w jego stosunku do przyrody i w jego rozwoju indywidualnym i społecznym na jej tle — oto cel tej pracy”. Już w latach 50. Ptaszycka pisała o potrzebie stworzenia systemu zielonych szwów, które umożliwią mieszkańcom „wywędrowanie z miasta”. W swojej pracy zaproponowała konkretną wizję, która dziś — w dobie kryzysu klimatycznego i gwałtownych przemian — wydaje się bardziej aktualna niż kiedykolwiek. Wyobrażała sobie układ, w którym można wyjść z podwórka i nie przerywając spaceru po parkach, skwerach, dolinach rzek, nieużytkach i ogrodach działkowych dotrzeć na obrzeża miasta i dalej, w stronę lasu czy terenów otwartych.

Wrocław. Projektowany podział terenów. Tereny zielone zaprojektowane w oparciu o istniejące zespoły parkowe i leśne - opracowanie z 1949 roku

Wrocław. Projektowany podział terenów. Tereny zielone zaprojektowane w oparciu o istniejące zespoły parkowe i leśne — opracowanie z 1949 roku

ilustracja z książki Anny Ptaszyckiej

Kopenhaga

Wizja Ptaszyckiej, choć powstała w zupełnie innym kontekście politycznym i społecznym, znajduje dziś odzwierciedlenie w wielu miastach na świecie. Przykładem może być Kopenhaga, która przyjęła strategię Urban Nature in Copenhagen 2015–2025 — dokument zakładający tworzenie nowych terenów zielonych oraz poprawę jakości już istniejących. Plan ten mówi o połączeniu dbałości o bioróżnorodność z potrzebami mieszkańców, którzy mogą się poruszać po mieście nieprzerwanym pasmem zieleni, korzystając przy tym z cienia drzew, miejskich łąk i wodnych zakątków. W ramach tej strategii miasto zadeklarowało między innymi zasadzenie dodatkowych 100 tysięcy drzew, opracowało także narzędzie planistyczne Green Planning Tool umożliwiające systemową ocenę i planowanie miejskiej zieleni. Polityka ta była szeroko chwalona za podejście, które uwzględnia nie tylko ochronę przyrody, ale i poprawę jakości życia mieszkańców — poprzez zwiększenie dostępności do terenów zielonych oraz angażowanie lokalnych społeczności w procesy decyzyjne.

Z czasem jednak pojawiły się także głosy krytyczne. Gdy zbliżał się koniec realizacji strategii, mieszkańcy oraz eksperci zaczęli zwracać uwagę na wyzwania związane z wdrażaniem niektórych projektów. Przykładem jest planowana budowa sztucznej wyspy Lynetteholmen, budząca obawy o wpływ na środowisko morskie i emisję dwutlenku węgla. Krytycy wskazują również na potrzebę większej przejrzystości procesu podejmowania decyzji oraz skuteczniejszego uwzględnienia opinii lokalnych społeczności. Pomimo kontrowersji, działania tego miasta pozostają ważnym przykładem, także w zarządzaniu z kryzysami. Równolegle bowiem Kopenhaga mierzyła się z bardzo konkretnymi wyzwaniami klimatycznymi. W 2011 roku miasto doświadczyło katastrofalnej powodzi spowodowanej intensywnymi opadami deszczu. Straty materialne sięgnęły miliarda dolarów. To wydarzenie stało się impulsem do przemyślenia, jak miasto może lepiej radzić sobie z ekstremalnymi zjawiskami pogodowymi. Rezultatem tych działań był Cloudburst Plan — kompleksowy plan adaptacji klimatycznej zakładający stworzenie systemu zielonych ulic, parków retencyjnych i innych elementów infrastruktury o podwójnej funkcji: w czasie suszy służących mieszkańcom jako miejsca rekreacji, w czasie ulew — jako zbiorniki retencyjne.

Singapur: miasto w naturze, nie obok natury

Myślenie o mieście jako przestrzeni przesiąkniętej przyrodą, a nie przeciwstawionej naturze, znalazło zaskakująco konsekwentną realizację po drugiej stronie globu — w Singapurze.

Singapur, państwo-miasto o powierzchni zaledwie 728 kilometrów kwadratowych, jest jednym z najgęściej zaludnionych miejsc na świecie. A mimo to niemal połowa jego powierzchni — około 48 procent — pozostaje pokryta zielenią. To nie resztki niezabudowanych terenów, ale efekt wieloletniej polityki planistycznej. Od lat 60. XX wieku przestrzeń Singapuru była kształtowana z myślą o ekologicznych zależnościach — początkowo pod hasłem Miasto Ogrodu, później przekształconym w ambitny plan „Miasta w Naturze” wpisany w ramy Zielonego Planu 2030.

W ramach tej polityki powstała ogólnokrajowa sieć Park Connector Network licząca ponad 370 kilometrów korytarzy zieleni, łączących parki i rezerwaty przyrody w spójną strukturę. Ulice obsadzono drzewami, ustalono, że nowe inwestycje muszą zawierać zielone dachy lub ogrody wertykalne. Przykładem jest również sławny już Bishan-Ang Mo Kio Park, gdzie zamieniono betonowy kanał w meandrującą rzekę otoczoną parkami zalewowymi, które jednocześnie chronią przed powodziami i są przestrzenią rekreacyjną. Singapur nie ograniczył się do tworzenia zieleni dla samej estetyki. Podejście planistyczne powiązano z edukacją i aktywnym zaangażowaniem mieszkańców. W ramach programu One Million Trees Movement do 2030 roku ma zostać posadzony milion nowych drzew — ponad połowa z nich już rośnie. Zieleń ma łagodzić skutki miejskiej wyspy ciepła, poprawiać jakość powietrza i zapewniać dostęp do przyrody w gęstym, zurbanizowanym środowisku.

Z czasem jednak także wokół tej strategii zaczęły się pojawiać krytyczne głosy. Pomimo deklaracji o ochronie przyrody, część ekspertów wskazuje, że rozwój urbanistyczny Singapuru nie zatrzymał się i prowadzi do wycinki fragmentów wtórnych lasów oraz zmniejszania naturalnych siedlisk. Chociaż władze planują zwiększenie terenów objętych ochroną do 12 procent powierzchni kraju, wiele lokalnych ekosystemów jest zagrożonych w wyniku realizacji inwestycji. Kolejnym wyzwaniem są konflikty na styku ludzi i dzikiej przyrody. Wraz ze wzrostem populacji niektórych gatunków — na przykład makaków — pojawiły się problemy związane z ich obecnością w pobliżu ludzkich osiedli. Artykuły w lokalnych mediach podnoszą pytania o to, czy mieszkańcy Singapuru są przygotowani do życia w bezpośrednim sąsiedztwie dzikiej przyrody.

Wątpliwości dotyczą również społecznego wymiaru tej strategii. Badacze zwracają uwagę, że choć zieleń jest wszechobecna, nie wszyscy mieszkańcy korzystają z niej w takim samym stopniu. W niektórych dzielnicach dostęp do dobrze utrzymanych terenów zielonych jest ograniczony, a to prowadzi do oczywistych nierówności w dostępie do usług ekosystemowych. Pojawiają się także głosy, że mimo intensywnych działań na rzecz zazielenienia miasta, wielu mieszkańców pozostaje niezaangażowanych lub nieświadomych wartości tych terenów.

Barranquilla

Singapur od lat planował swoją zieloną sieć metodycznie i systemowo, jednak nie wszystkie miasta miały taką możliwość. Często relacje między przestrzenią a przyrodą kształtowały się inaczej — przez zaniedbanie, konflikty o dostęp do terenów wspólnych lub brak refleksji nad znaczeniem naturalnych ekosystemów. Dopiero gdy skutki tych decyzji zaczęły doskwierać, pojawiła się potrzeba odzyskania więzi z lokalnym krajobrazem. Taką drogę przeszła między innymi Barranquilla w Kolumbii.

Przez lata miasto funkcjonowało tak, jakby obszar rzeki Magdaleny był dla niego niewidzialny. Brzegi rzeki zostały zdegradowane, zajęte przez nieformalne osiedla, składowiska i tereny przemysłowe. Dostęp do wody był utrudniony, a sama rzeka stała się barierą zamiast przestrzenią spotkań. W 2016 roku władze Barranquilli postanowiły to zmienić. W ramach projektów Gran Malecón oraz strategii BiodiverCity rozpoczęto proces przywracania dostępu do rzeki, nie tylko poprzez porządkowanie terenu, ale także tworzenie nowych przestrzeni publicznych, parków i terenów podmokłych. Celem było połączenie potrzeb mieszkańców z odbudową lokalnych ekosystemów. Przekształcono nadrzeczne nieużytki w atrakcyjne miejsce odpoczynku, rekreacji i spotkań. Odzyskane tereny zaczęły pełnić funkcję naturalnych terenów zalewowych, wspierając retencję wód i ochronę przed powodziami.

Projekty te szybko zyskały uznanie na poziomie lokalnym i międzynarodowym. Gran Malecón jest dziś postrzegany jako jedno z najbardziej ambitnych przedsięwzięć rewitalizacji przestrzeni publicznej w Barranquilli. Malecón stał się miejscem spotkań, przestrzenią rekreacyjną i kulturalną, a jednocześnie wizytówką nowej tożsamości miasta. Od otwarcia w 2017 roku odwiedziło go ponad 19 milionów osób, a jego popularność stale rośnie. Projekt ten został również wyróżniony w międzynarodowych konkursach architektonicznych, co podkreśliło jego znaczenie w krajobrazie współczesnego urbanizmu.

Strategia BiodiverCity koncentruje się również na tym, by rozwój miasta szedł w parze z ochroną ekosystemów i zwiększaniem dostępu mieszkańców do terenów zielonych. W jej ramach prowadzone są działania mające na celu stabilizację linii brzegowej, ochronę lasów namorzynowych, renaturyzację terenów podmokłych oraz rozwój ścieżek edukacyjnych, dzięki którym mieszkańcy mogą lepiej poznać lokalną bioróżnorodność. Program zdobył uznanie jako przykład integracji przyrody z codziennym życiem miejskim i społecznością. Ważnym aspektem tego projektu było zaangażowanie lokalnych społeczności i sektora prywatnego. Miasto nie tylko oddało rzekę mieszkańcom, ale też stworzyło przestrzeń, w której natura i codzienne życie współistnieją.

Rio de Janeiro

Na uwagę zasługuje także Rio de Janeiro, które od lat 80. mierzyło się z konsekwencjami chaotycznej urbanizacji. Władze miasta zauważyły, że niekontrolowane wylesianie stromych wzgórz, na których powstawały nieformalne osiedla, pogłębiało ryzyko erozji, powodzi i osuwisk. Zbocza stały się miejscem katastrof naturalnych, zagrażających życiu i zdrowiu dziesiątek tysięcy mieszkańców. W odpowiedzi na te problemy uruchomiono program Mutirão Reflorestamento (Program Społecznego Zalesiania), oparty na współpracy z lokalnymi społecznościami. Od 1986 roku miasto wraz z mieszkańcami faweli rozpoczęło proces ponownego zalesiania stromych terenów. Program zakładał przywrócenie roślinności oraz zaangażowanie ludzi w dbanie o własne otoczenie. Do pracy przy projekcie zatrudniono mieszkańców faweli: sadzili drzewa, budowali tarasy zabezpieczające zbocza i opiekowali się nowymi nasadzeniami.

Sugarloaf, Rio de Janeiro, Brazylia

Sugarloaf, Rio de Janeiro, Brazylia

fot.: Hiroki Ogawa © Creative Commons 3.0

Efekty okazały się imponujące. Zbocza, wcześniej narażone na spływy błotne i erozję, zostały ustabilizowane. Strumienie i źródła, które wyschły lub były zanieczyszczone, zaczęły się regenerować. W ciągu pierwszych dziesięciu lat programu na powierzchni 670 hektarów posadzono 1,2 miliona sadzonek rodzimych drzew i krzewów, co wpłynęło na bezpieczeństwo około 140 tysięcy mieszkańców z 57 społeczności. Pojawiły się również korzyści, które początkowo nie były w centrum uwagi: poprawa jakości powietrza, obniżenie temperatury, a także powrót różnorodnych gatunków roślin i zwierząt. W kolejnych latach program był konsekwentnie rozwijany. W 2007 roku, z okazji jego dwudziestolecia, władze miasta poinformowały o zasadzeniu 4 milionów drzew w granicach Rio de Janeiro. Sześć lat później, w 2013 roku, działania obejmowały już 3 tysiące hektarów w 150 lokalizacjach na terenie miasta, przy zaangażowaniu 800 pracowników i łącznej liczbie ponad 6 milionów zasadzonych sadzonek. W 2019 roku ratusz świętował zasadzenie 10 milionów sadzonek na powierzchni 3,4 tysiąca hektarów. W miarę upływu czasu program został rozbudowany i objął kolejne obszary miasta, także przybrzeżne lasy namorzynowe. U podstaw sukcesu Mutirão Reflorestamento leżało przekonanie, że skuteczna ochrona środowiska zaczyna się od współpracy i zaangażowania lokalnych społeczności, które stają się opiekunami swojego najbliższego otoczenia.

Program ten, realizowany nieprzerwanie od 1986 roku, jest dziś uznawany za jedną z najważniejszych inicjatyw ekologicznych w historii Rio de Janeiro. Suma działań przyczyniła się do odbudowy fragmentów atlantyckiego lasu deszczowego (Mata Atlântica) na terenie miasta. Łyżką dziegciu w przedsięwzięciu jest fakt, że w toku realizacji programu uczestnicy nie mieli formalnych świadczeń pracowniczych.

Mimo pojawiających się trudności, Mutirão Reflorestamento pozostaje przykładem skutecznej inicjatywy adaptacji ekosystemów miejskich i regularnie jest przywoływany w międzynarodowych raportach jako dobra praktyka łącząca działania środowiskowe i społeczne. Program został także wyróżniony przez agencje ONZ, brazylijskie Ministerstwo Środowiska oraz prywatne fundacje za efekty i długofalowy wpływ na krajobraz Rio de Janeiro.

Durban

Z podobnych praktyk skorzystano też na innym kontynencie. Durban, trzecie pod względem liczby ludności miasto Republiki Południowej Afryki — po Johannesburgu i Kapsztadzie — oraz największe miasto prowincji KwaZulu-Natal, mierzy się z jednym z najbardziej palących wyzwań współczesnych miast. Skutki zmian klimatycznych nie są tu abstrakcją: mieszkańcy doświadczają fal upałów, gwałtownych ulew, wzrasta także poziom morza. Do tego dochodzi przepaść między bogatymi dzielnicami a biedniejszymi przedmieściami. Władze miasta zdecydowały się włączyć do działań… las.

W ramach projektu Buffelsdraai Community Reforestation postanowiono przywrócić do życia zdegradowane tereny w strefie buforowej wokół miejskiego składowiska odpadów. Na dawnych plantacjach trzciny cukrowej zaczęto odtwarzać rodzime lasy przybrzeżne, a do prac od samego początku włączono lokalnych mieszkańców. Program przewidywał model Community Ecosystem-based Adaptation (CEBA), w którym osoby mieszkające w sąsiedztwie terenu mogły hodować sadzonki w swoich domach i uczestniczyć w procesie zazieleniania, otrzymując w zamian bony na żywność lub wsparcie finansowe na edukację. Do 2022 roku posadzono prawie milion drzew, przywracając bioróżnorodność i zdolność terenu do magazynowania dwutlenku węgla. Zwiększono także zatrudnienie wśród mieszkańców, a lokalne społeczności zaczęły korzystać z nowo utworzonych ogrodów i przestrzeni zielonych. Jednym z wyzwań, z jakimi mierzył się projekt, było utrzymanie trwałości tych działań — nie wystarczyło posadzić drzew, trzeba było także zadbać o ich pielęgnację i powiązać je z codziennym życiem mieszkańców.

widok na Durban w Republice Południowej Afryki o poranku

widok na Durban w Republice Południowej Afryki o poranku

fot.: below © Creative Commons 2.5

Fryburg

Po przykładach z Ameryki Południowej i Afryki przenosimy się do Europy — do Niemiec, gdzie troska o miejski ekosystem przybrała zupełnie inną formę. Tym razem nie chodziło o naprawianie skutków kryzysów, lecz o świadome planowanie przestrzeni od podstaw — takiej, która od początku będzie wspierać miejskie usługi ekosystemowe i codzienne potrzeby mieszkańców. We Fryburgu Bryzgowijskim, żywym uniwersyteckim mieście na skraju Schwarzwaldu, znanym z łagodnego klimatu, średniowiecznej starówki i malowniczych strumyków Bächle, postanowiono zaprojektować dzielnicę, w której zieleń, retencja wody, cisza i lokalna wspólnota będą wpisane w układ urbanistyczny. Freiburg słynie nie tylko z gotyckiej katedry z imponującą, wysoką na 116 metrów wieżą, lecz także z rozległych terenów rekreacyjnych — jak wzgórze Schlossberg, z którego rozciąga się widok na miasto. To tutaj, na terenie dawnej bazy wojskowej, w latach 90. XX wieku zaczęto budować Vauban — dzielnicę projektowaną nie dla inwestora, lecz dla mieszkańców.

Vauban nie była reakcją na katastrofę ani próbą naprawy błędów przeszłości. Była propozycją nowego podejścia do planowania miasta: takiego, które od początku uwzględnia relacje między środowiskiem a życiem codziennym. Miasto wyznaczyło ramy ekologiczne — takie jak ograniczenie ruchu samochodowego, obowiązek budowy niskoemisyjnych domów, system gospodarowania wodą deszczową — ale pozostawiło przyszłym mieszkańcom możliwość współdecydowania o wyglądzie i funkcjonowaniu ich sąsiedztwa. W proces planowania aktywnie włączono lokalne społeczności. Powstawały tak zwane Baugruppen — grupy rodzin, które razem projektowały swoje budynki i przestrzenie wspólne.

Powstała dzielnica, w której zieleń przenika się z architekturą, dzieci mogą swobodnie biegać po ulicach bez samochodów, a wspólne ogrody i przestrzenie społeczne są częścią codzienności. Wprowadzone rozwiązania, takie jak niepozorne, ale skuteczne deszczowe rowy chłonne, zwane bioswale, panele słoneczne, zaplanowane miejsce dla transportu publicznego i ograniczenie prywatnych miejsc parkingowych, pozwoliły stworzyć przestrzeń przyjazną zarówno dla ludzi, jak i dla środowiska. Nie obyło się bez trudności. Długi proces planistyczny, niekiedy skomplikowane negocjacje między grupami mieszkańców, a później wzrost cen nieruchomości, który utrudnił zamieszkanie tam osobom o niższych dochodach pokazały, że nawet najlepiej zaplanowana dzielnica nie rozwiązuje wszystkich problemów.

Masdar

Umieszczenie Masdaru w tym zestawieniu być może zaskakuje, reprezentuje bowiem zupełnie inne podejście do integracji ekologii z urbanistyką. Zapowiedziane z rozmachem w 2006 roku jako pierwsze na świecie bezemisyjne miasto przyszłości, Masdar City w Abu Zabi miało się stać wzorcową realizacją idei ekomiasta. Władze Zjednoczonych Emiratów Arabskich planowały stworzyć nową dzielnicę dla 50 tysięcy mieszkańców, całkowicie wolną od ruchu samochodowego, opartą na energii odnawialnej i nowoczesnych technologiach urbanistycznych. Za projekt odpowiadało uznane brytyjskie biuro architektoniczne Foster + Partners, wizję zaś wspierały znaczne fundusze państwowe oraz prywatne.

W rzeczywistości jednak Masdar City okazało się przykładem ambicji, które daleko rozminęły się z realiami ekonomicznymi i społecznymi. Po kryzysie finansowym w 2008 roku tempo inwestycji gwałtownie spadło, a założenia musiały zostać zrewidowane. W 2016 roku oficjalnie porzucono pierwotny cel stworzenia miasta o zerowej emisji dwutlenku węgla, a planowany termin zakończenia inwestycji przesunięto z 2016 na 2030 rok. Do tego czasu w Masdar mieszkało zaledwie około 300 osób — głównie studenci i pracownicy naukowi związani z Masdar Institute of Science and Technology. Futurystyczna sieć autonomicznych pojazdów, która miała być sztandarowym rozwiązaniem transportowym, nigdy nie została w pełni zrealizowana — system okazał się zbyt kosztowny i technicznie trudny do wdrożenia na większą skalę. Mimo to Masdar City zyskało rozgłos na arenie międzynarodowej. Projekt był nagradzany i wyróżniany za innowacyjne podejście do kwestii energetycznych, technologicznych i urbanistycznych. Wyróżnienia te nie zdołały jednak zatrzeć wrażenia, że Masdar pozostało niedokończoną wizją, której potencjał nie został w pełni wykorzystany.

Ulice Masdar City, niemal puste i pozbawione miejskiego gwaru, stały się symbolem ograniczeń strategii budowy „idealnego” ekomiasta od zera. Krytycy podkreślają, że projekt ten uwidocznił pułapki urbanistyki opartej wyłącznie na technologii i kapitale: ogromne koszty początkowe, brak popytu na produkty i usługi w sztucznie wykreowanej przestrzeni oraz trudności w tworzeniu realnej tkanki społecznej. W przeciwieństwie do działań opartych na rewitalizacji istniejących miast, Masdar było projektem odgórnym — narzuconym przez państwo, bez organicznego związku z codziennym życiem mieszkańców i lokalnych wspólnot.

opowieść o relacji

Wróćmy do początku tej opowieści — do tego, czym w istocie jest ekologia. Nie marketingowym sloganem, nie naklejką na produktach, ale nauką o relacjach. O tym, jak organizmy wpływają na siebie nawzajem i jak współtworzą środowisko, w którym żyją. Miasto, niezależnie od tego, jak bardzo je uporządkujemy, wybetonujemy czy „zaprojektujemy”, jest właśnie takim układem zależności. Żyje nie tylko dzięki ludziom, ale również dzięki wszystkim tym powiązaniom, które często umykają naszej uwadze.

Planowanie przestrzenne, o którym mowa w artykule, jest niczym innym jak próbą zapisania tych relacji na papierze. To, co trafi do planu miejscowego, strategii czy studium, decyzji inwestycyjnych, wpływa na funkcjonowanie tego ekosystemu. Czy będzie działał jak zdrowy organizm, w którym natura i zabudowa wzajemnie się wspierają, czy raczej jak maszyna zacinająca się w momentach kryzysu — podczas ulewy, fali upałów, niedoboru zieleni.

Miasta, o których pisałam — Singapur, Barranquilla, Durban, Rio de Janeiro, Fryburg, także Masdar City — pokazują, jak różne mogą być strategie kształtowania miejskich ekosystemów. Czasem są to działania długofalowe i konsekwentne, czasem reakcja na kryzys albo próba naprawienia wcześniejszych błędów. W niektórych przypadkach planowanie zawiodło, bo nie dostrzegło, że ekosystem miejski nie powstaje z samego projektu — potrzebuje ludzi, ich nawyków, relacji, lokalnego kontekstu.

To, co łączy te historie, to fakt, że miasto nigdy nie jest neutralnym tłem dla życia. Każda decyzja przestrzenna — gdzie powstanie park, droga, osiedle, plac zabaw czy nieużytek — wpływa na jego ekosystem. Możemy planować przestrzeń tak, by wspierała przyrodę i nasze codzienne potrzeby, ale możemy też przegapić moment, w którym ostatni kawałek wolnej przestrzeni zamieni się w kolejny parking. Miasto nie jest bowiem przeciwieństwem przyrody. Miasto to przestrzeń przetworzona, zaprojektowana, ale wciąż pozostająca siedliskiem relacji. To dlatego narzędzia planowania przestrzennego mają tak wielkie znaczenie. Pozwalają dostrzec, jak decyzje podejmowane dziś wpływają na kształt miasta za dziesięć, dwadzieścia czy pięćdziesiąt lat. Nie wystarczy zapisać w planie, że pojawi się park. Trzeba zaplanować, jak ludzie będą mogli z niego korzystać. Zastanowić się, czy nie stanie się pretekstem do podnoszenia cen nieruchomości. Zwrócić uwagę, kto będzie miał do niego dostęp, a kto zostanie wykluczony. Ekologia w mieście zaczyna się więc nie od spektakularnych projektów, ale od pytań: dla kogo planujemy przestrzeń? Jakie relacje podtrzymujemy, a jakie przerywamy? Czy budujemy miasto dla wszystkich organizmów, które w nim żyją — ludzi, ptaków, drzew — czy tylko dla krótkoterminowych interesów? I czy jesteśmy gotowi patrzeć na miasto jak na wspólny ekosystem, za który ponosimy odpowiedzialność.

 
Magdalena Milert

więcej: A&B 5/2025 – EKOLOGIA,
pobierz bezpłatne e-wydania A&B

Głos został już oddany

Konkurs na zdjęcia wnętrz komercyjnych z drzwiami DRE
Deceuninck Project Planner – nowe możliwości projektowania okien
Ceramika budowlana tworzy klimat
INSPIRACJE